Freya i Arya
Tym razem historia o naszych dwóch czworonogach, kotce i suczce, które są razem od dwóch lat i choć żyją w zgodzie i miłości, jest to miłość trudna. Głos oddałam mojej siostrze, Aleksandrze, która przebywa z nimi na codzień, a nie, jak ja - od święta. Oto nasza historia:
Odkąd byłam mała, bardzo chciałam (jak każde
dziecko) mieć małego psa i kota, jednak warunki, w jakich mieszkaliśmy
niespecjalnie nam na to pozwalały. Musiałam odczekać osiemnaście lat,
zadowalając się rybkami w akwarium, aż w końcu przeprowadziliśmy się i rodzice
spełnili swoją obietnicę – kiedy będzie dom, to będzie pies i będzie kot.
Kotka była z nami praktycznie od samego początku.
Kolega przywiózł mi ją z Babimostu w dniu parapetówki, tak więc zamiast
siedzieć i świętować przeprowadzkę, siedziałam w swoim pokoju i opiekowałam się
kociątkiem. Z początku była strasznie płochliwa i wystraszona (była tak mała,
że mieściła się w dwóch dłoniach), ale już po dwóch dniach zaczęła śmiało
włazić po schodach i chować się za szafki. Nie zapomnę, jak trzeciego dnia
myślałam, że ją zgubiłam: drzwi na taras zostały otwarte, a kot puszczony luzem
– po pół godzinie biegania i panikowania okazało się, że kicia cały czas spała
smacznie schowana pod stołem.
Imię pasuje do niej tylko po części – nazywa się
Freya, od nordyckiej bogini miłości. Ma sporo wrodzonego wdzięku i nasi goście
zazwyczaj są nią oczarowani, kiedy przychodzi i przymila się, ocierając o nogi
i przynosząc piłeczki, ale to dlatego, że nie znają jej bardziej bojowej strony.
Uwielbia rzucać się na nogi i ręce (przez co później koleżanki pytają mnie, czy
czasem się nie tnę), a latem spędza na dworze więcej czasu niż w domu.
Słyszeliśmy od sąsiadów, że odwiedza ich nawet czasem i kradnie różne zabawki…
rozbójnica.
Piesa* przyszła w drugiej kolejności, mniej więcej
po miesiącu w nowym mieszkaniu. Długo zastanawialiśmy się, jaką rasę byłoby
najlepiej wybrać i ostatecznie stanęło na owczarku niemieckim długowłosym.
Pojechałyśmy razem z mamą i siostrą do hodowli znajomej mamy, z której miałyśmy
szczeniaczka odebrać. Z całego miotu zostały tylko dwa, równie śliczne – ale te
iskierki i zabawne usposobienie naszej Aryi (wcześniej Brazylii) przekonały
nas, że to właśnie ją warto zabrać do domu. Ta jazda z powrotem była całkiem
pamiętna – piesek całą drogę trzymał głowę na moich kolanach, żeby na sam
koniec zwymiotować na moje nogi. Z czasem, na całe szczęście, jej przeszło. Wtedy
również postanowiłyśmy nazwać ją po jednej z naszych ulubionych bohaterek
książki "Gry o Tron" i sądzę, że doskonale wpasowało się to w jej charakter.
Arya jest bardzo żywiołowa i wesoła. Jest też niesamowicie sprytna i doskonale
wie, jak wyłudzić od nas smakołyki. Podobnie jak kotka, umie zaczarować gości
(czasem mam wrażenie, że wolą odwiedzać ją, niż mnie…).
Wszyscy byliśmy zachwyceni z powodu nowego członka
rodziny, może poza kotem. Przyzwyczajona, że jest jedyną ulubienicą w domu, nie
mogła zrozumieć, kiedy przyprowadziłyśmy coś tak wielkiego, włochatego i
nachalnego ze swoją miłością. Była całkiem zadowolona z faktu, że nie
pozwalaliśmy psu wchodzić na piętro i że szczenię spędzało noce na dole.
Opiekowanie się Aryą było podobne do opiekowania się niemowlęciem. Na zmianę z
siostrą spałyśmy na kanapach w salonie, gotowe w każdej chwili wypuścić
maluszka na zewnątrz, żeby nie narobiła w domu. Po miesiącu przeklinania w
niebogłosy i urywanego snu, postanowiliśmy zacząć przyzwyczajać ją do spania na
dworze. Szło ciężko, bo wszystkim serca się krajały na widok jej błagalnego
spojrzenia, ale z czasem na dworze spodobało jej się jeszcze bardziej, niż w
domu. Kocie z resztą też.
Przyzwyczaiły się do siebie. Zimą, kiedy wracaliśmy
z długich spacerów z Aryą, kotka pędziła do drzwi i domagała się, żeby je
otworzyć. Miały z Aryą swój mały rytuał witania: kot siedział w drzwiach i
pozwalał się obwąchiwać, podczas gdy pies oblizywał koleżankę i merdał ogonem
na wszystkie strony. Latem bywa różnie, zwłaszcza, że Freya nie jest
przystosowana do nawału miłości, jakim chce obdarzyć ją Arya. Myślę, że za rok
lub dwa, kiedy obie troszkę podrosną i spoważnieją, będą mogły spokojnie
siedzieć obok siebie bez konieczności skakania i biegania po całym
podwórku. Ale w takim zachowaniu też jest ogromny urok. Teraz nie wyobrażam
sobie mieszkania tutaj bez nich – byłoby potwornie nudno.
* Piesa – w naszym domowym żargonie oznacza suczkę
Aryę.
A czy to nie miała być przypadkiem akcja promująca adopcje zwierzaków bezdomnych??? zwierzaki kupione w hodowli (wybór rasy - która ładniejsza...) mają się ni jak do adopcji... nie wiem czy komentarz się pojawi ale... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOczywiście, że komentarz pojawi się. Co do tego jakich zwierząt dotyczy akcja — nieustająco polecam zapoznanie się z informacją "o akcji"... Być może wtedy będzie wszystko bardziej zrozumiałe.
UsuńSzczególną uwagę zwracałabym właśnie na słowo adopcja i nasze do niego podejście.
Pozdrawiam serdecznie
"... zarabianie na zwierzętach nie jest etyczne". Ci Państwo mieli wybór - zabrać psiaka ze schroniska, od kogoś, z ogłoszenia... lub kupić w hodowli - wybrali hodowlę ponieważ kierowali sie wyglądem..., stając się tym samym częścią systemu. Hodowle istnieją ponieważ jest na nie zapotrzebowanie. Nasze podejście do tematu jest niestety całkiem inne, ale przecież każdy ma prawo do własnej opinii. Dziękuję za publikacje komentarza i pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńNiestety wiem, co dzieje się ze zwierzakami z hodowli, które nie znajdą domów... Przecież nie zostają dożywotnio w hodowli... Dlatego akceptujemy w akcji także domy, w których znalazły się zwierzaki hodowlane, które... zwykle otwierają przed ludźmi nowe pokłady emocji, co prowadzi do adopcji bezdomniaków. Nie jest więc (dla mnie, a tym samym dla akcji) ważne JAK docieramy do celu, ale że w ogóle do niego docieramy.
UsuńA komentarze publikujemy zawsze. Poza spamem ;) (którego nie traktuję jako komentarz do wpisów)
Pozdrawiam również!