niedziela, 19 października 2014

IV.098






Jakiś czas temu odwiedziłam dom Nany. Jestem pełna podziwu dla Anety, która podjęła się opieki nad kotką chorą na padaczkę, ale z drugiej strony przecież to kot, jak każdy inny, no... może wymagający trochę więcej miłości. 

O kocim przyjacielu myślałam od zawsze. Ale zdecydowałam się na kotka dopiero niedawno. Pewnego dnia koleżanka pokazała mi stronę na Facebook'u "Przygarnij kota". Polubiłam ją. Każdego dnia ukazywały się zdjęcia różnych kotków, jednak wciąż nie mogłam się zdecydować. 
Aż do 8. lipca 2014 roku, kiedy zobaczyłam małe, szare kociątka. Wśród nich była jedna kotka, najmniejsza z całego miotu i miała takie spojrzenie, że zakochałam się w niej natychmiast. Bez zastanawiania się, napisałam maila do osoby z domu tymczasowego i dwa dni później kicia przyjechała z Dzierżoniowa do mnie, do Wrocławia. Była maleńka, z zadrapanym noskiem do krwi (bliznę ma do tej pory). Ważyła 0,6 kg choć prawdopodobnie miała ok. 3 miesięcy. 
Pierwszy dzień i pierwsza noc wystarczyły, bym pokochała tą kociaczkę do granic możliwości. Na początku wystraszona, cichutko leżała na kocyku, na moim łóżku. Ale już po dwóch godzinach wyszła z niej ciekawska i odważna osobowość. Właziła wszędzie i sprawdzała wszystko, co się da obserwując, jak reaguję na jej poczynania. W nocy jednak pokazała swoją drugą cudowną naturę. Przyszła do mnie do łóżka i wtuliła się, jak dziecko. Wtedy już wiedziałam, że to mój kotek na zawsze. 
Niestety po kilku dniach koteczka dostała ataku padaczkowego. Pierwszy raz zobaczyłam coś takiego, byłam przerażona. Myślałam, że to już koniec i kicia umiera. I tak zaczęły się wizyty u weterynarzy... kroplówki, badania, odrobaczanie, kombinowanie... Jednak szukałam wśród weterynarzy różnych opinii. Zdarzały się opinie o uśpieniu, że to nie ma sensu, kot się męczy i ja się męczę. Zanim Nana zaczęła brać odpowiednią dawkę lekarstw przeciw wstrząsowych trzeba było ją pilnować 24 h na dobę. Jak reaguje na dawkę, czy pomaga, czy dawkę zwiększać itd. Miała ataki co kilka godzin, wykańczały ją, nie była w stanie jeść, ani pić. Nie spałam przez prawie 2 tygodnie, ani nie wychodziłam z domu żeby ciągle przy niej być. W końcu po wielu badaniach, stwierdzono padaczkę i zapadł wyrok o podawaniu leków już do końca jej życia. Dwa razy dziennie o stałej porze (co 12 godzin). Pomogło. Obecnie to 1/3 Luminalu i 1/4 Relanium. Trzeba uważać, żeby źle nie przeciąć tabletki, bo dawka będzie za mała lub za duża. No i pilnowanie, żeby koteczka tabletkę całą zjadła. Kuracja pomaga, ale zdarzają się jednak co jakiś czas ataki. Dlatego jeszcze przed Naną tomografia główki na klinice we Wrocławiu, aby wykluczyć guza mózgu. Kicia nie cierpi, jest normalnym kotkiem, trochę bardziej leniwym niż inne, ponieważ bierze lekarstwa na uspokojenie. 
W trakcie ataku kot traci przytomność i nie pamięta całego zdarzenia. Na pewno padaczka to nie jest choroba, w której konieczne jest usypianie zwierzęcia. Niektórzy dziwią się, dlaczego nie oddałam Nany od razu, tylko podjęłam się takiego obowiązku. Ale ja się dziwię, jak możnaby było oddać coś, co się już przygarnęło, polubiło, pokochało. I mimo tych obowiązków i kosztów z tym związanych, kicia daje mi tyle radości, że nie dostrzegam żadnego obowiązku, ani utrapienia. Kompletnie oszalałam na jej punkcie, założyłam jej profil na facebook'u. Co chwilę pstrykam zdjęcia i nakręcam krótkie filmiki. Codziennie też gotuję jej pierś z kurczaka (którego uwielbia). W nocy zaś kotka wtula się we mnie i słodko śpi. 
I ja jestem dzięki niej szczęśliwa.

Aneta Sadowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.