Ze swojej strony powiem tylko, że nie wszystkie koty pokazane są na zdjęciach, a ponieważ czarnych kotów jest sześć i nie bardzo je rozróżniam (na żywo trochę łatwiej o to), nie umiem powiedzieć, które wystąpiły w roli modela.
(Info od Oli - od góry: Halina, Siva, Perfidia,
Siva, Perfidia, Bu, Perfidia, razem od lewej: Fixatywa+Bu+Dionizy,
Dionizy, Fixatywa, Dionizy+Gruby, Gruby, Cyryl, Siva. Na zdjęciach nie
ma Hudun i Wiewióriona)
A teraz Ola o swoim stadku:
"Hospicjo-schron, czyli 300% normy.
Od kiedy pamiętam w domu zawsze były zwierzęta. I
zawsze były traktowane jako członkowie rodziny. Były liczne znajdy, koty
piwniczne, zaropiałe podrzutki, psy wycinane z drutów kolczastych… Zanim
świat usłyszał o fundacjach i adopcjach, nasz domowy mikroschron działał już od
lat. Stan constans przez trzy pokolenia.
U mnie zaczęło się spokojnie. Blisko 2 lata nie miałam
żadnych zwierząt. Potem moja mama znalazła mojego pierwszego kota. Teraz jest
ich 10. I każde z nich ma „coś”, jakiś defekt, który spowodował, że zostały u
mnie.
Perfidia, ok. 11 lat – ta od mamy, znaleziona w
piwnicy w trzaskające mrozy. Jadła jakieś świństwa, ma uszkodzone jelita i
alergię pokarmową. Albo specjalistyczna karma, albo krew leci z kota na dwie
strony. Pierwszy czarnuch w stadzie, szefowa szefów, spokojna, ale stanowcza.
Koci ideał.
Szylkretowa Halina, 7 lat – dziecko znajdy, urodzone
już w domu. Jest kotem skrajnie neurotycznym – zafundowała mi już kilkukrotną
wymianę materacy i nowy tynk na ścianie. Wymaga ciągłej pracy (są efekty,
Halina odnalazła drogę do kuwety), ale przez myśl mi nie przechodzi, że
mogłabym ją oddać. Wielbicielka sznurków i główna inicjatorka topienia zabawek
w misce z wodą.
Fixatywa, ok. 6 lat – czarny huragan. Poszłam wyrzucić
śmieci, wróciłam ze zmasakrowanym kotem. Wybite zęby, rany na całym ciele,
przebogate życie zewnętrzne i wewnętrzne. Skóra, kości, pierwsze tygodnie
ciąży, o której nie miałam pojęcia. Mimo mocnych leków i długiego leczenia
urodziła piątkę zdrowych kociąt. Czwórka została wyadoptowana, jedno małe
zostało. Fixatywa to też plazmocytarne zapalenie paszczy, śrut w ciele i strach
przed cięższymi butami.
Bu, 5 lat – małe, czarne dziecię Fixatywy. Miała mieć
fajny dom, ale zaprotestowała. Kiedy matka przestała karmić, mała przestała
jeść. No, może ewentualnie gotowany kurczak (alleluja, kot je!). Na efekty nie
trzeba było długo czekać: krzywica, wyniki niepodobne do niczego. Do tego
doszło jeszcze złamanie tylnej łapy i wizja amputacji (jak podrutować coś, co
ma konsystencję masła?), niewydolność nerek… Dzisiaj ten cyrk już za nami, Bu
ma wszystkie łapy, rozszerzyła nieco swoje menu.
Siva, wiek nieokreślony – trafiła do mnie na tymczas w
2011 roku. Dzicz, agresja i skrajna nienawiść do człowieka – taki był początek.
Charczała jak Lord Vader, weterynarze rozkładali ręce, leki nie pomagały. Po
długiej diagnostyce okazało się, że kotka jest jedną wielką wadą wrodzoną: jej
czaszka jest nieco wydłużona, co z kolei spowodowało przewężenia w kanałach
nosowych, trudności w oddychaniu i ciągłe stany zapalne. Siva charczy, smarcze,
chrapie. Do tego należy dodać marskość wątroby, łojotokowe zapalenia skóry,
nawracające zapalenie ucha, stany zapalne przy resztkach zębów. Na szczęście
kot dzielnie znosi codzienne podawanie leków, mycie zębów, zakrapianie nosa i
kąpiele. Siva to kwintesencja kota dzikiego, któremu całkowicie zmienił się
światopogląd. I żyje na złość medycynie weterynaryjnej. Nie muszę dodawać, że
nikt się na taką imprezę nie pisał…
Hudun, ok. 4 lata – czarne neurologiczne z zezem,
oczopląsem z powikłaniami po katarze kocim. „Polowałam” na nią, kiedy miała
jakieś 2 miesiące. Rozmontowałam na działkach pół altanki, kota nie
wyciągnęłam. Niecałe pół roku później kotka sama przyszła do karmicielki. Żeby
się okocić. Zwinięta z działek razem z przychówkiem, który w stosownym czasie
poszedł w świat (m. in. Balbin z poprzedniej edycji akcji). Czasem,
kiedy szaleje po domu, zdarza się jej nie trafić w drzwi lub spaść z krzesła.
Dionizy, 1 rok – czarno-biały fajtłapa. Łapki mu się
zjeżdżają, czasem (na szczęście coraz rzadziej) zgubi coś z jelita.
Nadrabia absolutnym urokiem osobistym i lansiarstwem. Kot-kleszcz, kot-pijawka.
Cyryl i Wiewiórion, 1 rok – czarne koty widmo,
rodzeństwo płci obojga bojące się ludzi innych niż ja. Nierozerwalny dwupak.
Nie potrafiłam ich rozdzielić. A Cyryla nikt nie chciał, bo ma szczękę do
operacji. Zawdzięczam im gonitwy o 4:30 i zamordowany papier toaletowy. Oboje
posiadają jednak fenomenalną zdolność nieinwazyjnego wciskania się do łóżka.
Oczywiście mojego.
Gruby, ok. 11 lat – biało-bury jegomość ze śmietniska.
Jest u mnie od marca tego roku. Kiedyś imię oddawało jego kształt, dzisiaj
Gruby to chuda szkapina z przewlekłą niewydolnością nerek. Wyniki ma w Himalajach
(normy przekroczone po 3, 4 razy), ale wciąż żyje, choć podręcznikowo nie
powinien. Ma apetyt, bawi się, kradnie gotowane warzywa i surowe ogórki, wsadza
ryło do każdego garnka. Codziennie leki, specjalistyczna karma, badania co jakiś
czas… A miał do mnie trafić tylko na „godną śmierć”.
I to tyle. Nie jest lekko z taką ilością zwierzyny
wymagającej specjalistycznych diet i opieki. To stałe wizyty u weterynarzy,
krótkie urlopy, dorabianie do zasadniczej pensji i ciągłe sprzątanie. Ale nigdy
nie żałowałam. Nigdy też nie pomyślałam o moich kotach w kategoriach
problemu. Po prostu są, to moja decyzja i dałabym się za nie pokroić. Często
spotykam się z opinią, że przeginam, że wcale nie muszę, że „to tylko
kot”. Owszem, nie muszę, ale obca mi jest spychologia.
Na koniec chciałabym podziękować pani weterynarz
Justynie Janiec – za niestandardową opiekę, ogromną cierpliwość i determinację.
Dzięki niej moje koty żyją."