niedziela, 31 sierpnia 2014

IV.051







Dziś przedstawiam Anię, Kostka i Mavri. Oto co Ania pisze o swojej kotce:



"Mavri przez ułamek sekundy była kotem dzikim. Ułamek sekundy trwał do momentu, gdy jej matka nie zaginęła w akcji, osieracając trzy kociaki. Na szczęście kociaki przygarnęła pod swój dach osoba, która ma olbrzymie serce do kotów. Gdy pojawiliśmy się na rozmowie przedadopcyjnej, byliśmy nastawieni na wybór jednego z dwóch kocurów. Biegaliśmy za nimi do momentu, gdy Mavri nie przyniosła nam swojej ulubionej zabawki. Tym właśnie nas kupiła, bo skoro ona uważa, że będziemy dla niej najlepszymi człowiekami, to co stoi na przeszkodzie? Mavri jest charakterną kotką – jasno wskazuje granice, których nie życzy sobie przekraczać. Im dłużej u nas jest (na chwilę obecną jest to prawie osiem miesięcy), tym mocniej jesteśmy ze sobą związane – kiedy to piszę Mavri leży przy mnie, co było nie do pomyślenia jeszcze trzy miesiące temu. Dosyć szybko po adopcji mój stosunek do kotów zmienił się. Mavri nauczyła mnie, że kot nie musi być indywidualistą, który nie potrzebuje kontaktu z człowiekiem. Nie traktuje mnie jak służącą, a tylko czasami zdarza się jej, że widzi we mnie otwieracz do puszek oraz przedłużenie łapki do wyciągania ulubionych zabawek spod szafy. Dzięki Mavri postanowiłam również poszerzać swoją wiedzę z zakresu kociej psychologii zarówno poprzez czytanie książek o tej tematyce, jak i poprzez uczestniczenie w kursach. Z tej kocio-ludzkiej miłości powstał również koci blog."

sobota, 30 sierpnia 2014

IV.050


















W zeszłym tygodniu odwiedziłam Betę i jej cudowne koty - trzy buraski w różnym wieku. Wspaniałe spotkanie, aż żal mi było wychodzić do domu. Beta pięknie opowiadała o swoich podopiecznych, dlatego tradycyjnie już, ale i z przyjemnością Jej oddaję notatkę o Tygrysie, Janis i Freddiem. 

NK


10 września 2001 roku. Mżawka, zimno. Na parkingu pod domem płacze kot. Głodny, przestraszony. Kilka godzin trwała akcja ratunkowa, zanim udało się go „upolować”. I tak właśnie rozpoczął życie z nami trzymiesięczny wówczas TYGRYS. Minęło dziesięć lat. W międzyczasie zmieniliśmy mieszkanie, co jednak spotkało się z akceptacją Tygrysa. Z nieco mniejszym entuzjazmem zareagował na to, co stało się 23 listopada 2011 roku. Wówczas to pojawiła się JANIS. Około sześciotygodniowe kocię, porzucone w krzakach między Wisłostradą a Biblioteką Uniwersytecką. Na pewno nie był to kociak dziki, wolnobytujący. Po jakimś czasie Tygrys zaakceptował Janis, choć wielką miłością nazwać tego nie można, raczej współbytowaniem. Czasem wspólna zabawa, głównie polegająca na gonitwach po całym mieszkaniu. Niestety na początku tego roku Tygrys, już trzynastoletni, zaczął chorować i nie w głowie mu bieganie za koleżanką. Wtedy właśnie zaczęliśmy dojrzewać do decyzji i przyjęciu pod nasz dach kolejnego kota, wiekiem zbliżonego do Janis. I tak właśnie, tym razem nie wprost z ulicy, ale z domu tymczasowego Kocia Łapka, przybył do nas 18 lipca 2014 roku półtoraroczny Arbuz, nazwany przez nas Freddiem. Freddie ma cudowne usposobienie, jest pogodny, przyjacielski, podchodzi do Tygrysa z wielką atencją, obdarzając go „barankami”, ale nie jest w stosunku do niego natrętny, pozostawiając seniora w spokoju, którego on potrzebuje. Za to z Janis odbywają poranne biegi w ramach zabawy w policjanta i złodzieja („teraz ja ciebie gonię, a ty uciekasz, a potem odwrotnie…”), powoli się zaprzyjaźniają, jedzą z jednej miski, korzystają z tej samej kuwety (Tygrys ma oddzielną), a nawet na zmianę korzystają z tych samych legowisk. Czekamy na chwilę, gdy oba koty będą spały razem, wtulone w siebie… Jesteśmy pewni, że prędzej czy później ta chwila nadejdzie.
Beta Burzyńska




piątek, 29 sierpnia 2014

IV.049












„Od zawsze widzieliśmy, że będziemy mieli kota - rudego kota - „Mańka”. To były oczywiście jednak nasze ówczesne założenia i zupełnie się nie spełniły - mamy dwa koty i ani jeden z nich nie jest rudy. Na krótko przed ślubem mąż będąc u jednego z klientów widział kotkę, którą oczywiście się zainteresował. Padło magiczne pytanie - „Chce Pan kota? Bo za niedługo będą małe kociaki”. Wszystko idealnie się zgrało w czasie, po krótkiej naradzie stwierdziliśmy, że bierzemy dwa koty by było im raźniej. Gdy mąż pojechał po naszych „chłopaków”, razem siedzieli skuleni, więc zdecydowaliśmy żeby ich nie rozdzielać. I tak trafili do naszego domu. Pixie od razu poczuł się jak ryba w wodzie na nowym terenie, Dixie na początku był bardzo wystraszony, ale po dwóch dniach w pełni się zaaklimatyzował i bardzo mocno do nas przywiązał.”

Tak pani Janina opowiada o tym, jak Pixie i Dixie pojawili się w życiu jej i jej męża. A co można powiedzieć o tych dwóch, już dwuletnich, kocurach?
Bury Pixie od razu zwrócił na mnie uwagę… czy też bardziej na kocią wędkę z piórkami, która wystawała z plecaka. Trafiłam w gust chłopaków, dla których zabawka bez piórek to nie zabawka. I choć zwykle to Dixie jest bardziej zaborczy o zabawki, to właśnie Pixie pierwszy chwycił piórka w zęby i z dość głośnym warczeniem próbował mi ją wyrwać i uciec do innego pomieszczenia.
Pixie jest bardziej dominującym z braci, cwaniakiem, który wie jak się ustawić. Na pieszczoty musi mieć ochotę – wtedy przychodzi i sam się o nie dopomina. Jako maluchy Pixie i Dixie spali w łóżku razem z właścicielami na poduszce, z czasem jednak Pixie z łóżka się wyniósł, a Dixie pozostał śpiąc w nogach. W czasie mojej wizyty ciągle czyhał na piórka i kiedy fotografowałam Dixiego potrafił wpaść w kadr w najmniej oczekiwanym momencie. Wydawało mi się, że jego energia jest niewyczerpana – ciągle z tym samym zapałem ganiał zabawkę i popisywał się wysokimi i zwinnymi skokami.
Dixie jest bardziej wycofany i większy od brata. Ma długie łapy, ogon, a nawet wystające kły, które pięknie odznaczają się na czarnej sierści. Ze spokojem pozwala bratu wyjeść swoją porcję z miski, ale zabawki za nic nie odda. Ma więcej cierpliwości, wzięty na ręce woli przeczekać mizianie niż się wyrywać. Uwielbia wyczesywanie oraz kąpiele – kiedy tylko ma okazję wciska się do kabiny prysznicowej. Jest również bardziej rozmowny od swojego brata i szybciej się uczy. Mimo wielu różnic, jest coś co ich łączy – oba kocury uwielbiają oliwki. Kocie chrupki nie zainteresowały ich w takim stopniu jak one.

Na koniec pewnie nie tylko mnie nasuwa się myśl, że w tej historii brakuje jeszcze… rudego Pana Jinksa.

czwartek, 28 sierpnia 2014

IV.048











Z Martą i Tomaszem spotkaliśmy się pewnego słonecznego popołudnia w malowniczym osiedlu na obrzeżach Szczecina. Przedstawią nam historię swojej kotki Luny/Luśki.

"Luna pochodzi z nadmorskiego Pobierowa. Urodziła się w lipcu 2011 roku, do nas trafiła w grudniu. Poprzedni właściciele musieli oddać ją do schroniska, ponieważ dziecko miało alergię.
Tak oto znalazła się u nas.
Luśka jest ciekawską kotką, która lubi dzieci, gości i sąsiadów. Przyjaźni się nawet z ich psem. Od samego rana towarzyszy nam w codziennych czynnościach, ale nie lubi być brana na ręce.
Ulubionym miejscem naszego pupila jest ogródek, w którym ma dużo przestrzeni do zabawy i roślinek do podgryzania."

środa, 27 sierpnia 2014

IV.047











Z Jackiem widzieliśmy się dwukrotnie - za pierwszym razem ulewa pokrzyżowała nam fotograficzne plany i ze zdjęć nic nie wyszło. Potem długo, długo szukaliśmy terminu, który obojgu nam będzie pasował i w którym pogoda nam dopisze. Ostatecznie udało się. Przedstawiam Jacka, a Jacek przedstawia historię swojej kotki:



"Dawno, dawno temu...
...dzwoni do mnie znajoma i pyta czy przypadkiem nie chciałem przygarnąć kota. Jest na Uniwerku przybłęda, ale nie we czy to on, czy ona i jak wygląda... Tylko, że przychodzi na dokarmianie. Umówiłem się więc, że podejdę, zerknę na tę istotę i w nocy mam sen... Niosę czarnego kota na rękach do domu. 
Rano telefon! Jacek, jest kot, szybko wpadaj! Przyjechałem, zobaczyłem, kocię weszło na ręce i tak pojawiło się w domu. Chyba nie muszę mówić, że było czarne? 

Teraz Łapka jest kotem wychodzącym, ma otwarte na noc okienko na klatkę schodową i kiedy chce, to buszuje po podwórku z pobratymcami. W domu ma takie same prawa, jak wszyscy domownicy, czyli ja i Zuzia.
Jak chce siedzieć na stole to siedzi na nim, gdy chce patrzeć na talerz, gdy robię kanapki, to siedzi na blacie... I tak ze wszystkim."

wtorek, 26 sierpnia 2014

IV.046

















Ze swojej strony powiem tylko, że nie wszystkie koty pokazane są na zdjęciach, a ponieważ czarnych kotów jest sześć i nie bardzo je rozróżniam (na żywo trochę łatwiej o to), nie umiem powiedzieć, które wystąpiły w roli modela.
(Info od Oli - od góry: Halina, Siva, Perfidia, Siva, Perfidia, Bu, Perfidia, razem od lewej: Fixatywa+Bu+Dionizy, Dionizy, Fixatywa, Dionizy+Gruby, Gruby, Cyryl, Siva. Na zdjęciach nie ma Hudun i Wiewióriona)
A teraz Ola o swoim stadku:

"Hospicjo-schron, czyli 300% normy.

Od kiedy pamiętam w domu zawsze były zwierzęta. I zawsze były traktowane jako członkowie rodziny. Były  liczne znajdy, koty piwniczne, zaropiałe podrzutki, psy wycinane z drutów kolczastych… Zanim świat usłyszał o fundacjach i adopcjach, nasz domowy mikroschron działał już od lat. Stan constans przez trzy pokolenia.
U mnie zaczęło się spokojnie. Blisko 2 lata nie miałam żadnych zwierząt. Potem moja mama znalazła mojego pierwszego kota. Teraz jest ich 10. I każde z nich ma „coś”, jakiś defekt, który spowodował, że zostały u mnie.

Perfidia, ok. 11 lat – ta od mamy, znaleziona w piwnicy w trzaskające mrozy. Jadła jakieś świństwa, ma uszkodzone jelita i alergię pokarmową. Albo specjalistyczna karma, albo krew leci z kota na dwie strony. Pierwszy czarnuch w stadzie, szefowa szefów, spokojna, ale stanowcza. Koci ideał.

Szylkretowa Halina, 7 lat – dziecko znajdy, urodzone już w domu. Jest kotem skrajnie neurotycznym – zafundowała mi już kilkukrotną wymianę materacy i nowy tynk na ścianie. Wymaga ciągłej pracy (są efekty, Halina odnalazła drogę do kuwety), ale przez myśl mi nie przechodzi, że mogłabym ją oddać. Wielbicielka sznurków i główna inicjatorka topienia zabawek w misce z wodą.

Fixatywa, ok. 6 lat – czarny huragan. Poszłam wyrzucić śmieci, wróciłam ze zmasakrowanym kotem. Wybite zęby, rany na całym ciele, przebogate życie zewnętrzne i wewnętrzne. Skóra, kości, pierwsze tygodnie ciąży, o której nie miałam pojęcia. Mimo mocnych leków i długiego leczenia urodziła piątkę zdrowych kociąt. Czwórka została wyadoptowana, jedno małe zostało. Fixatywa to też plazmocytarne zapalenie paszczy, śrut w ciele i strach przed cięższymi butami.

Bu, 5 lat – małe, czarne dziecię Fixatywy. Miała mieć fajny dom, ale zaprotestowała. Kiedy matka przestała karmić, mała przestała jeść. No, może ewentualnie gotowany kurczak (alleluja, kot je!). Na efekty nie trzeba było długo czekać: krzywica, wyniki niepodobne do niczego. Do tego doszło jeszcze złamanie tylnej łapy i wizja amputacji (jak podrutować coś, co ma konsystencję masła?), niewydolność nerek… Dzisiaj ten cyrk już za nami, Bu ma wszystkie łapy, rozszerzyła nieco swoje menu.

Siva, wiek nieokreślony – trafiła do mnie na tymczas w 2011 roku. Dzicz, agresja i skrajna nienawiść do człowieka – taki był początek. Charczała jak Lord Vader, weterynarze rozkładali ręce, leki nie pomagały. Po długiej diagnostyce okazało się, że kotka jest jedną wielką wadą wrodzoną: jej czaszka jest nieco wydłużona, co z kolei spowodowało przewężenia w kanałach nosowych, trudności w oddychaniu i ciągłe stany zapalne. Siva charczy, smarcze, chrapie. Do tego należy dodać marskość wątroby, łojotokowe zapalenia skóry, nawracające zapalenie ucha, stany zapalne przy resztkach zębów. Na szczęście kot dzielnie znosi codzienne podawanie leków, mycie zębów, zakrapianie nosa i kąpiele. Siva to kwintesencja kota dzikiego, któremu całkowicie zmienił się światopogląd. I żyje na złość medycynie weterynaryjnej. Nie muszę dodawać, że nikt się na taką imprezę nie pisał…

Hudun, ok. 4 lata – czarne neurologiczne z zezem, oczopląsem z powikłaniami po katarze kocim. „Polowałam” na nią, kiedy miała jakieś 2 miesiące. Rozmontowałam na działkach pół altanki, kota nie wyciągnęłam. Niecałe pół roku później kotka sama przyszła do karmicielki. Żeby się okocić. Zwinięta z działek razem z przychówkiem, który w stosownym czasie poszedł w świat (m. in.  Balbin z poprzedniej edycji akcji). Czasem, kiedy szaleje po domu, zdarza się jej nie trafić w drzwi lub spaść z krzesła.

Dionizy, 1 rok – czarno-biały fajtłapa. Łapki mu się zjeżdżają, czasem  (na szczęście coraz rzadziej) zgubi coś z jelita. Nadrabia absolutnym urokiem osobistym i lansiarstwem. Kot-kleszcz, kot-pijawka.

Cyryl i Wiewiórion, 1 rok – czarne koty widmo, rodzeństwo płci obojga bojące się ludzi innych niż ja. Nierozerwalny dwupak. Nie potrafiłam ich rozdzielić. A Cyryla nikt nie chciał, bo ma szczękę do operacji. Zawdzięczam im gonitwy o 4:30 i zamordowany papier toaletowy. Oboje posiadają jednak fenomenalną zdolność nieinwazyjnego wciskania się do łóżka. Oczywiście mojego.

Gruby, ok. 11 lat – biało-bury jegomość ze śmietniska. Jest u mnie od marca tego roku. Kiedyś imię oddawało jego kształt, dzisiaj Gruby to chuda szkapina z przewlekłą niewydolnością nerek. Wyniki ma w Himalajach (normy przekroczone po 3, 4 razy), ale wciąż żyje, choć podręcznikowo nie powinien. Ma apetyt, bawi się, kradnie gotowane warzywa i surowe ogórki, wsadza ryło do każdego garnka. Codziennie leki, specjalistyczna karma, badania co jakiś czas… A miał do mnie trafić tylko na „godną śmierć”.

I to tyle. Nie jest lekko z taką ilością zwierzyny wymagającej specjalistycznych diet i opieki. To stałe wizyty u weterynarzy, krótkie urlopy, dorabianie do zasadniczej pensji i ciągłe sprzątanie. Ale nigdy nie żałowałam. Nigdy też nie pomyślałam o moich kotach w kategoriach problemu. Po prostu są, to moja decyzja i dałabym się za nie pokroić. Często spotykam się z opinią, że przeginam, że wcale nie muszę, że „to tylko kot”. Owszem, nie muszę, ale obca mi jest spychologia.
Na koniec chciałabym podziękować pani weterynarz Justynie Janiec – za niestandardową opiekę, ogromną cierpliwość i determinację. 
Dzięki niej moje koty żyją."