piątek, 8 sierpnia 2014

IV.030










Historia Muchy i reszty ferajny - opowiada Agnieszka. 

Historia naszej ludzko- psio- kociej rodziny zaczęła się w 2006 roku. Po przeprowadzce do Wrocławia odczuliśmy pustkę. Codzienne powroty do mieszkania, gdzie nie witał nas merdający ogon były okropne. Wytrzymaliśmy miesiąc. Pojechaliśmy po psa do wrocławskiego schroniska. Po wejściu do szczeniakarni przytłoczył nas ogrom psiej tęsknoty i natężenie pisków. Dlaczego wybraliśmy akurat TEGO szczeniaka? Nie wyciągał do nas łap, nie patrzył, nie piszczał. Leżał tylko na podłodze klatki, utytłany własną kupą i wyrzuconym z miski jedzeniem. Zupełnie jakby się poddał, nie czekał na nikogo. Wróciliśmy do domu z brązową, 2-miesięczną suczką. Nadaliśmy jej imię Mucha. Dziś Mucha ma 8 lat i pełni rolę „starszej siostry” dla pozostałych zwierząt. 
Druga była Psota, czarna kotka. Rodzice Tomasza znaleźli ją w ogrodzie. Był listopad i było już dość zimno, padało, a ona samotnie siedziała pod krzaczkiem. Z bliska dopiero zobaczyli, że maleństwo ma na nosie wielki ropień i niemal całkowicie zaklejone ropą oczy. Zabrali ją do weterynarza, zaczęli leczyć. Kiedy przyjechaliśmy na Boże Narodzenie wiercili nam dziurę w brzuchu, żebyśmy ją wzięli, bo oni nie dadzą rady z dwoma chorującymi już psami i ciocią na głowie. Zobaczyłam małą, czarną kulkę bez kawałka nosa (straciła go przez ten ropień) i już byłam jej. A ona moja. Do domu wracaliśmy we czwórkę. Mucha nie kryła zachwytu z posiadania „młodszej siostry”. Jej problem z lękiem separacyjnym zniknął, jak ręką odjął. Opiekowała się kociakiem, jak własnym dzieckiem. Razem spały, jadły, bawiły się. Dziś Psota ma 6 lat i jest ustatkowaną, elegancką kocicą, ale wciąż pomiędzy nią, a Muchą jest wyjątkowa więź. 
Następnie do naszej rodziny dołączyła Gimela. Decyzja o adopcji drugiego kota była podyktowana tym, że Psota zaczęła zapadać w letargi - tylko spała i jadła, nie chciała się bawić, nic ją nie interesowało. Szukaliśmy dla niej towarzysza, który ją trochę „rozrusza”. 
Zadzwonił do nas znajomy pracujący w jednej z fabryk w Legnicy, że znalazł kota i szuka dla niego domu. Maleństwo prawdopodobnie przyjechało z zagranicznym transportem. To tylko domysły, bo wyturlało się spomiędzy wyładowanych kartonów. Przemek wiedział, że kociak jest za mały, by sobie poradzić bez matki, więc zabrał ją do domu. Wiedział, też że nasze serca są miękkie. I nie mylił się – przecież nie mogliśmy odmówić, jeżeli zwierzę potrzebowało pomocy! Tak nasza rodzina powiększyła się o 8-tygodniową Gimelę. Jej imię „po poznańsku” oznacza „bałagan, nieporządek”. Imię takie nadał jej nasz sąsiad i jest bardzo adekwatne do jej charakteru. 
W 2012 roku adoptowaliśmy Nadię. Znalazłam ją przypadkiem podczas Targów Zoobotanica w Hali Stulecia. Zatrzymałam się przy stoisku wrocławskiego TOZu, żeby obejrzeć zwierzęta. Spojrzenia moje i Nadii spotkały się. I przepadłam. Tak długo marudziłam, aż Tomasz zgodził się na drugiego psa. Nadia została przyjaźnie przyjęta przez resztę zwierzyńca i szybko się zaaklimatyzowała. Sensem jej życia są pieszczoty - jej nie da się „zagłaskać na śmierć”.
Ostatni jest Oskar - jedyny „syn” w naszej rodzinie. W dodatku nigdy nie planowany. Los chciał, żeby z nami został. Trafił do nas „na tymczas”, gdzie miał oczekiwać na adopcję. Miał zmiażdżoną nogę, groziła mu amputacja. Walczyliśmy o jego nogę i sprawność i udało się ją uratować. Znaleźliśmy mu także nowy dom. Wrócił jednak z adopcji, bo nowa właścicielka ma alergię na koty. Odczytaliśmy to jako znak. Już wcześniej go pokochaliśmy, ale trzymaliśmy się zasady „nie zostawiamy tymczasów”. Ale Oskar zdobył nasze serca i powiększył naszą rodzinę.

2 komentarze:

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.