poniedziałek, 3 lutego 2014

ZAKOŃCZENIE TRZECIEJ EDYCJI


Zakończyliśmy trzecią edycję akcji społecznej "mój kot ma dom". Efekty zaskoczyły nas samych. Bardzo dziękujemy za udział w spotkaniach i przedstawienie wspaniałych historii. Dzięki uczestnikom akcji możemy dostarczać dowodów na obalanie wszelkich stereotypów dotyczących zwierząt i mamy nadzieję, że skłoni to osoby do tej pory sceptyczne do adopcji - każdy z nas może być bohaterem. A pomagać warto zawsze.
Wkrótce będziemy informowali na temat terminu i warunków nowej edycji. Póki co przypominamy o specjalnej wersji ackji pod nazwą "Inspiracje" (trwa ona cały rok i to sami zainteresowani tworzą materiały do publikacji na blogu) oraz o naszych stałych już poszukiwaniach fotografujących wolontariuszy i osób, które będą gotowe wziąć udział w edycji czwartej.
Do zobaczenia wkrótce!

niedziela, 2 lutego 2014

III.050











Koty były w moim domu zanim ja się w nim pojawiłam... Pierwszym, którego dobrze pamiętam była Kuba – czarno-biała kocica, którą woziłam w wózku dla lalek i której „badałam” gardło szpatułką przyniesioną od lekarza. 
Potem była „whiskasowa” kotka Puszkana (bo początkowo wydawało nam się, że to Puszek...), aż wreszcie nadeszły lata Czarnego (zwanego też Mniejszym, bo był w domu tym mniejszym zwierzakiem...), perski kocur z miodowymi oczami ukradziony od sąsiadki, bo się nim nie opiekowała (później się przyznałam!). Był mistrzem świata w cierpliwości i lenistwie. Były to czasy, kiedy w domu był też owczarek podhalański Zygo (ten był większy!) i rodzina śmiała się, że mamy „kolorowe” zwierzęta: czarnego i białego. Mniejszy – wbrew temu jak się nazywał – był wielkim kociskiem. Zwykł leżeć na biurku w firmie, a każdy kto wchodził i go nie znał pytał: „Czy on gryzie?!”
Po paru latach pojawił się owczarek kaukaski, Hasan, i jako szczeniak „sprawdzał”, jak daleko może się posunąć w męczeniu Mniejszego. Dopiero próba wniesienia Mniejszego w zębach (za głowę) po schodach do domu zakończyła się stanowczym protestem i sprzeciwem...
Kiedy Mniejszy zaginął (dowiedziałam się później, że został porwany (sic!)), przez dwa lata nie miałam kota.
Aż pojawiła się księżniczka Ksiuta, herbu Krzywowąs. Mieszka ze mną już 16 rok. Jest autystyczna i introwertyczna, ale potrafi bardzo skutecznie wyegzekwować to, czego sobie życzy... Kilka lat później przywiozłam ze stajni najchudszego kota, jakiego w życiu spotkałam! Zabrałam go z garnka z resztkami psiego jedzenia, którym usiłował zaspokoić głód... Teraz to Jego Królewska Mość, Najjaśniejszy Pan Pizdryk. Jego motto życiowe brzmi: „mam wszystko w d...” i trzyma się go konsekwentnie.
Najbardziej charakternym kotem w naszym domu jest Kociczanka, nazywana czasem Kurzym Orłem. Pamiętacie tę kreskówkę? No to wiecie już jaki to kot!... 
Jesienią 2010 roku byłam na węgierskiej wsi i tam przyszedł do mnie malutki, brzydki, chory i chudy kociak. Kociaków było dziewięć, ale tylko ten uparł się, żebym go zabrała do Warszawy. No i co miałam zrobić?... 
Jechał ze mną 14 godzin, potem mieszkał kilka miesięcy u mojej przyjaciółki, żeby wyzdrowieć zanim zamieszka z moją gromadką. Ania nazwała go Fuksem Węgierskim, nauczyła chodzić na smyczy, aportować i jeździć rowerem. Niestety od dzieciństwa był to wszędobylski, „światowy” kot zainteresowany WSZYSTKIM i siedzenie w czterech ścianach uważał za niewolę absolutnie nie do przyjęcia! Kiedy skaleczył sobie łapkę i nie mógł wychodzić z domu, popadł w depresję i godzinami siedział na parapecie okiennym. Znali go wszyscy moi sąsiedzi, podporządkował sobie wszystkie psy z sąsiedztwa (łącznie z bernardynem i nowofunlandem!) i miał wiecznie międzynarodowe interesy w promieniu 200m od domu! I to niestety go zgubiło... Pocieszam się, że jego krótkie życie było szczęśliwe...
Ostatnio rezydują u mnie też dwa „tymczasowe” koty – Serduszkiewicz, kociak z wrodzoną wadą serca (i mocno zaawansowanym ADHD!) oraz Misiaczek-Ślepaczek, odłowiony jako całkiem niewidomy kociak. Miały być u mnie tylko do czasu wyleczenia, ale ten moment nie chce przyjść...
I tak sobie żyjemy – ja i piątka moich kotów. Po drodze bywały też „na chwilę” inne, bo bardzo kocham koty! Swoje, cudze i niczyje... 

sobota, 1 lutego 2014

III.049








To miało być moje pierwsze spotkanie w trzeciej edycji. Zaplanowałyśmy je już dawno. Niestety na początku trzeciej edycji Ergo był ciężko chory. Kroplówki, leki, niepewny los... Bebeczioza bywa okrutna, tak samo jak wysyp kleszczy w zeszłym roku. Kiedy Ergo poczuł się lepiej popsuła się pogoda. Pies z długą sierścią w deszczu? To już chyba pod kroplówką wyglądał lepiej. Doszłyśmy do wniosku, że poczekamy na śnieg - przecież musi w końcu spaść. Jednak kiedy wreszcie pojawił się śnieg, pojawiła się również sesja... Jak widać nie było łatwo wybrać się z Ergiem na fotograficzny spacer w zimowy dzień. 
Ergo, jest psem o bogatej mimice, radosnym, dynamicznym, przyjaznym i... sprytnym. Co prawda nie jest wysokopiennym piesełem, który chodzi po ogrodzeniach, albo wspina się na dachy posesji, ale wie jak ustawić się w życiu. Najbezpieczniej czuje się na "normalnej" wysokości. Jest niecierpliwy, bo najchętniej ciągle by się bawił - także z innymi psami. Kiedy idzie na spacer - nie istnieje nic na świecie poza spacerem, gnaniem przed siebie i wypatrywaniem towarzystwa do zabawy. Zdecydowanie nie jest psem kanapowym. Na kanapie nie da się biegać... Chociaż można pozować, a pozować Ergo też lubi - ewidentnie ustawia się "właściwym" profilem i robi minę zamyślonego...
Dziś Ergo jest zdrowy (no... może poza małym zapaleniem gardła, na które nadal wbrew zaleceniom pani doktor stosuje śnieg). I życzę jemu i Sylwii by w zdrowu trwał jeszcze długie lata. Fajny z niego pieseł - taki zapatrzony w swoją panią.