piątek, 27 maja 2016

VI.005

Zjecie Milo (Bączka) z czasu pobytu w schronisku
 





 

 O Bączku, który został Milo 

We wrześniu ubiegłego roku miałam okazję wykonać zdjęcia kilku podopiecznych schroniska w Rudzie Śląskiej. Psy mniejsze, większe, bardziej i mniej kudłate. Zestresowane lub radosne, zajmujące się wąchaniem całego otoczenia, albo całym sobą korzystające z wolontariusza, który utuli i wygłaszcze. Takim właśnie przytulańcem był Bączek, dla którego w czasie wyjścia za schroniskowe kraty najwspanialsze było posiadanie człowieka tylko dla siebie… 
***
Teraz to już nie Bączek a Milo. Ma około 5 lat, z czego 3 lata przebywał w schroniskowym boksie. Życie poza nim poznał trochę ponad pół roku temu. Jest psiakiem bardzo energicznym, ciekawym świata, otwartym na nowe znajomości. I wciąż zapatrzony jest w człowieka. W czasie spotkania i spaceru buszował w trawie i krzakach, ale nie tracił z oczu Magdy. 
Magda nie miała wcześniej okazji opiekować się zwierzętami. Pierwszą jej miłością była Shira, którą czytelnicy bloga mieli okazję poznać we wpisie V.064. Sunia czasem trafiała do niej w czasie nieobecności opiekunów (zresztą towarzyszyła nam również podczas spaceru). 
To wtedy Magda pomyślała o adopcji czworonoga. Swój psi ideał poznała w czasie wolontariatu w rudzkim schronisku... Milo to pierwszy jej – tak, właśnie tylko jej! - czworonożny podopieczny, przy którym ciągle się uczy, co jest dobre, a co niekoniecznie. Widzi również ciągłą przemianę Milo — tego, jak sam wynajduje nowe sposoby bycia bliżej człowieka...

poniedziałek, 23 maja 2016

„Przekażcie w kocie łapki jedzenie i zabawki” — zbiórka w Łodzi

W Instytucie Socjologii na Uniwersytecie Łódzkim pojawiła się akcja, której celem jest wsparcie dla kotów. Studenckie Koło Naukowe Social Force rozpoczyna właśnie zbiórkę żywności, legowisk, środków czystości i zabawek na rzecz kocich podopiecznych z Fundacji Kotylion.
Pomysł na zbiórkę zrodził się z chęci wsparcia opartej całkowicie na wolontariacie Fundacji Kotylion, w której stale przybywa kotów, a wraz z ich liczebnością rośnie zapotrzebowanie na podstawowe produkty. 
Ponieważ większość członków Koła jest opiekunami kotów (bądź fanatycznymi ich wielbicielami), postanowili oni wesprzeć kocią Fundację. Rok temu na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym prowadzono zbiórkę na rzecz psów. 
W zamyśle studentów zbiórka ma mieć charakter cykliczny. Wspieramy ten pomysł i zapraszamy do udziału w akcji!

Więcej informacji znajdziecie w wydarzeniu na FB oraz na plakacie.


wtorek, 17 maja 2016

VI.004

"Lovis all around"

 





 

 "Lovis in the air.."
 






"Lovis all you need"


Zapraszam Was na moje pierwsze w tym sezonie  spotkanie — rodzinne, z moją cioteczną siostrą i jej naprawdę wyjątkową piesicą o imieniu Lovis (kto czytał  książki Astrid Lindgren, ten wie).
Osobiście za Lovis przepadam. Jest pełna energii, sympatii do ludzi i wdzięku. Zaprosiłam dziewczyny do udziału w Akcji, ponieważ wydały mi się idealne. Wiem, mniej więcej, jak wiele razem przeszły, że nie zawsze było łatwo i pięknie, a przede wszystkim widzę wielką miłość i więź je łączące. Mam nadzieję, że udało mi się te relacje i emocje pokazać.

Oddaję głos Weronice:


Mijają już chyba ponad dwa lata jak jesteśmy z Lovis razem. Piszę chyba, bo teraz wydaje mi się jakby ona była ze mną od zawsze. 
Chociaż początki wcale nie zapowiadały się tak różowo... 
Lovis przyjechała do mnie z Białegostoku. Byłam bardzo przygotowana na adopcję psa i wydawało mi się, że moje doświadczenie oraz opracowanie na wszystko planów B, a nawet C, wystarczy. Jednak życie lubi płatać figle. Po przyjeździe do Warszawy okazało się, że Lovis, poza problemami związanymi z lękiem separacyjnym, ma również bardzo duży problem z reakcjami na inne psy. Z perspektywy czasu myślę, że gdyby trafiła do kogoś mniej upartego niż ja, prawdopodobnie zostałaby oddana. 
Mimo szoku i totalnej bezradności w pierwszym momencie, obecnie mam psa, bez którego moje życie nie byłoby takie samo. Trafiłam w Warszawie na wiele osób, które okazały mi wsparcie i podtrzymały mnie na duchu, kiedy traciłam nadzieję na poprawę jej zachowania.


Dzisiaj Lov to pies zupełnie inny niż ten, którego adoptowałam. Każdy dzień jaki spędziłam na tym, by ona była lepsza (a ja żebym lepiej ją rozumiała), to dzień na plus. Dzisiaj zachwycają się nami inni i podziwiają, jaka wspaniała z niej suka.
Trenujemy Agility, co połączyło nas w zgraną drużynę, w której ufamy sobie wzajemnie i cieszymy się każdym osiągnięciem. 


Nie tylko ja nie wyobrażam sobie bez niej życia — Lovis jest towarzyszem całej mojej rodziny. Jej obecność jest już tak oczywista, że prędzej ktoś zapyta mnie czemu przyjeżdżam gdzieś bez niej niż odwrotnie! 
Adopcja zwierząt jest trudna i na pewno nie każdy jest na nią gotowy. Staram się opowiadać wszystkim, którzy chcą się na taki krok zdecydować, całą naszą historię. I pokazywać swoją postawą, że w dużej większości przypadków, to od nas, opiekunów, zależy, jaki będzie nasz pies i czy będzie szczęśliwy.

Weronika Kann

piątek, 13 maja 2016

VI.003















Moja kocia przygoda rozpoczęła się prawie dziewięć lat temu, kiedy w starej brytfance zamiast kuwety zawitała do mojego rodzinnego domu Lara. Kocia indywidualistka, kotka mroczna, nieprzystępna. Kot z natury odbiegający od standardów przytulaka. Nieprzespane noce spowodowane brakiem doświadczenia, niezbyt przyjemna atmosfera w czterech ścianach sprawiły, iż Lara stała się moją najlepszą przyjaciółką. Jej sierść przyjęła wiele moich łez. Potrafiła i wciąż potrafi wywołać uśmiech, chociażby tym, że przyszła poleżeć na drugim końcu łóżka, tak jak ona lubi najbardziej – na swoich własnych warunkach. Przez pięć lat samotniczka, która potrafiła pogonić nawet szczeniaczka na chwile przyprowadzonego do domu. I wtedy pojawia się Mimi, około trzymiesięczne kocie dziecko, które wyłoniło się z krzaków przy torowisku. Najpierw miauczała, tuliła się do nóg, wskakiwała do torby na zakupy, aż po chwili postanowiła, że pójdzie za nami do domu. Niestrudzona psim szczekaniem, kroczyła dzielnie za nami, momentami biegnąc do utraty tchu. Nie planowaliśmy kolejnej kotki, obawialiśmy się negatywnej reakcji Lary… A jednak, kiedy Mimi po raz pierwszy spotkała się z Larą, było wiadomo, że może nie będzie to miłość życia, ale pokojowa współpraca z pewnością. 
Historia Neli jest dużo bardziej pogmatwana. Na nowym mieszkaniu, już w dorosłym życiu, z drugą połówką i dwoma kotkami u boku. Już przy pierwszej wizycie postanowiłam, że zdjęcia małej nie będą do ogłoszeń, bardziej dla udokumentowania jej rozwoju. Postanowienia, postanowieniami, ale ta adopcja wymagała wielu przemyśleń, postanowień oraz powodowała wątpliwości, czy aby na pewno będzie się "tym domem". Stąd mała refleksja dotycząca adopcji. 
Odwiedzając Domy Tymczasowe, najbardziej zależy nam na ukazaniu natury danego zwierzęcia, ale nie oszukujmy się, nie jest to w pełni możliwe. Będąc na wizycie przedadopcyjnej, każda chętna osoba powinna się liczyć z tym, że widzi tylko część charakteru zwierzęcia. Widzi stworzenie w sytuacji niekoniecznie komfortowej, w chwili, która wymaga specjalnego działania. Nie należy się zrażać. W przypadku zwierząt nie działa zasada oceny na podstawie jednego spotkania. Ba, nawet w przypadkach, kiedy dane zwierzę widzi się często przed adopcją, nie można być w 100% pewnym jego zachowania.
"Po co umowy adopcyjne? Ankiety itd.? Przecież fundacje powinny się cieszyć, że ich podopieczni mają perspektywę posiadania domu". Niejednokrotnie w internecie można przeczytać takie opinie, ale postawmy się w sytuacji wolontariuszy i domów tymczasowych. Ich podopieczni niejednokrotnie spędzają u nich trochę czasu, pokazują się czasem z lepszej, czasem z gorszej strony. Przede wszystkim obydwie strony przywiązują się do siebie. Przecież nikt z nas nie powierzyłby nikogo, ani nawet niczego cennego osobie, która może budzić wątpliwości. A ludzie, tak samo jak zwierzęta, bywają różni (i podczas jednej wizyty trudno ich wolontariuszom ocenić, czy będą tym właściwym domem).
Wracając do głównego wątku: Nela nie posiada tylnej łapy, byłaby kotką na dokocenie. Nachodziły nas pytania typu: "czy damy sobie radę z trzema kotami", "czy Mała nie będzie wymagała profesjonalnego sprzętu, a jeśli tak skąd weźmiemy na to pieniądze". Każda adopcja ma inną historię i każda jest pełna pytań i wątpliwości. Wiecie co? Naprawdę warto. 
Daliśmy sobie radę, pytania wciąż powracają, ale możecie mi uwierzyć, świadczą one o naszej miłości do naszych dziewczynek i są dowodem na to, że zarówno my, jak i powierzająca nam zwierzę fundacja, podjęliśmy najlepszą z możliwych decyzji.
Historia Lary jest mi znana od momentu narodzin, Mimi to wielka niewiadoma, a Nela w swoim młodym życiu została straszliwie skrzywdzona przez człowieka. Każda z nich jest zupełnie inna, ale łączy je jedno: bez nich nie byłabym tym, kim jestem teraz.

[Dziewczęta możecie odwiedzać na ich prywatnym Kotbuku oczywiście — zaprszamy]

środa, 11 maja 2016

VI.002








Historia, którą chcę opowiedzieć rozpoczęła się rok i dwa miesiące temu w rozgrzanej słońcem Hiszpanii. To właśnie tam będąca na Erazmusie Alicja po raz pierwszy ujrzała Miłosza. Króliczego kompana, który towarzyszy jej do teraz. Aktualnie Miłosz wraz z opiekunką przebywają w Warszawie, jednak ich droga do domu, była nad wyraz trudna. 

"Zgodnie z pierwotnymi ustaleniami chciałam go pozostawić w Hiszpanii u koleżanki, z którą dzieliłam mieszkanie. Jednak Miłosz widząc, że odchodzę podążył za mną i nie miałam serca go rozstawić". 
Europejskie linie lotnicze i wiele kolei negatywnie postrzegają króliki i nie pozwalają na ich przewóz. Dlatego wyprawa do Polski wydłużyła pobyt w Hiszpanii o ponad miesiąc oraz pochłonęła sporą ilość pieniędzy. Jednak Alicji nawet nie trzeba pytać, czy było warto. 
Warto to odpowiedź cisnąca się sama na usta, chociażby dla codziennych chwil. Takich, jak chociażby "wspólne" posiłki. Dosłownie wspólnych, bo kończących się na buziaku, jak z "zakochanego kundla". Dla momentów, kiedy wchodzi się do pokoju z jabłkiem, a Miłosz z prędkością światła ląduje na kanapie. Potem szybko wskakuje na talerz i robi swoje słynne stójki, żeby jak najszybciej dorwać się do soczystej skórki. Dla dźwięków chrupania, które słychać w całym mieszkaniu... Jego radosne wskakiwanie na kanapę, brykanie zarówno po łóżku, jak i po Alicji, a w chwili zmęczenia wtulenie się puchatym ciałkiem... 

"Warto. Bezgraniczna miłość stworzenia, za które jesteśmy odpowiedzialni jest warta wszystkiego. Każdej chwili jaką mu poświęciłam, każdego grosza, wyrzeczenia, łzy i każdej pary słuchawek, czy klapek jakie zjadł — rozgryzł po całym pokoju — z radością". 
Aktualnie Alicja i Miłosz mieszkają razem na warszawskich Bielanach. Otoczeni zielenią okolicznych lasów, planują w tym sezonie częste spacery. Czy królik w szelkach wygląda komicznie? Oczywiście, że nie, gdyż pokazuje to zaangażowanie opiekuna w bezpieczeństwo i zagwarantowanie kontaktu z naturą swojemu zwierzakowi. 
Patrząc na Alicję i Miłosza można odnieść wrażenie, iż zostali sobie przeznaczeni. Są przykładem na to, iż nieważne są kilometry, pieniądze, ani jakiekolwiek ograniczenia, by być czyimś opiekunem i przebywać z kimś, kogo się naprawdę kocha.

wtorek, 10 maja 2016

VI.001









Borys i Harpi


To był początek marca 2015 roku, kiedy postanowiliśmy po odejściu naszej kotki zaadoptować dwa kolejne. Tyle zabawek, drapak i miłość do kotów nie mogły się zmarnować z powodu smutku po utracie przyjaciółki Aszki.

Tak zebraliśmy się w sobie i pojechaliśmy do Skwierzyny odwiedzić Skwierzyńskie Towarzystwo Ochrony Zwierąt „Zwierzaki Niczyje”. Wiedzieliśmy, że wrócimy z dwoma kotami. Jednego mieliśmy już „na oku”. Drugi miał być „ten czarny bez oczka”, który okazał się dzikuskiem i jak tylko nas zobaczył, schował się. W tym momencie inny kot wykorzystał okazję i wskoczył mi na kolana. Zaczął się łasić.  I jak tu takiego zostawić? Nie dało się. Tak Borys sam sobie znalazł dom. Kot z ogłoszenia — Nuki okazał się kotem z zaburzeniami błędnika. Troszkę niepełnosprawny. Zataczał się i miał zabawny na pierwszy rzut oka sposób poruszania się. Mimo tej „wady” również wrócił z nami do domu.
Borsy już w pierwszej godzinie w nowym domu zlokalizował miski i wszystkie zabawki. Poczuł się, jakby mieszkał tutaj od małego. Nukiemu akceptacja nowego miejsca zajęła troszkę więcej czasu. Niestety po pół roku zachorował i przegrał walkę z chorobą. Borys wpadł w depresję. Z aktywnego kocura zrobił się kot widmo ani nie chciał się bawić, ani przytulać... Był, ale jakby go nie było...

Na Facebooku pojawiła się akcja, w której szukano domów dla całej masy kociaków. Zaczęłam namawiać Marcina do adopcji kolejnego czworonożnego przyjaciela. Po długich rozmowach i fochach zapadła decyzja, że zabierzemy jednego malucha na weekend i zobaczymy, czy chłopaki się polubią.
Początki zawsze bywają ciężkie i nikt nie mówił, że będzie łatwo. Mały, podobnie jak Borys, od razu poczuł się jak u siebie. Borys miał przerażenie w oczach i unikał kontaktu z młodym... Ale sytuacji podbramkowych nie było, więc po weekendzie czarny kotek został i otrzymał imię Harpi.

Borys to oaza spokoju. Jak się robi coś w kuchni, siada w kącie i tylko cicho obserwuje. Zanim wejdzie na kolana, patrzy na nas i czeka na pozwolenie. Zdarza mu się nad ranem złapać za wystającą spod kołdry stopę, czy klepnąć łapką po nosie, no ale w końcu miski same się nie napełnią.

Harpi to małe bezczelne i rozpieszczone kocie dziecko. Zagląda do talerza, przejdzie po twarzy, jeśli akurat ma ją po drodze, jak się uda wepchać do łazienki, to nawet wejdzie na kolana podczas siedzenia w wannie. Poduszka to najlepsze legowisko, najlepiej jak jeszcze w pobliżu jest nasza głowa. Rano też musi sprawdzić, czy przypadkiem Borys nie dostał czegoś lepszego na śniadanie.

Oba śpią z nami w łóżku, pilnują drzwi pod łazienką, w końcu się uchylą i uda się wślizgnąć do środka, broją i udają, że to nie one tylko powietrze. Nie wyobrażam sobie domu bez tych dwóch nicponi. Każdego dnia uświadamiają nam, że dobrze zrobiliśmy, dając im dom.