piątek, 31 października 2014

IV.110












Nie takie szczury straszne, jak je malują. 

Swoją przygodę ze szczurami rozpoczęłam od zakupu dwóch szczurów z hodowli i zakochałam się w nich od razu. Zakładałam krótką przygodę, a dziś nie wyobrażam sobie mieszkania bez szczurów. Obecnie ogonków jest siedem (bywało więcej), a ja od dłuższego czasu piastuję stanowisko administratora na Forum Alloszczur. 
Obecne stado składa się z: Woodoo SunRat’s, Fus Ro Dah of Anataha, Maskotki Ratsian, Mamordki Ratsian, Banshee, Królewny Grudkowego Kosmosu oraz Oposa. Niestety szczury nie żyją długo, więc na zdjęciach nie ma na przykład alfy stada, o której mogłabym opowiedzieć naprawdę sporo. Jest jeszcze z nami jej przyjaciółka, Woodoo. 
Woodoo ma prawie dwa lata i dziesięć miesięcy i jest charakterną starszą Panią. Niesamowita gaduła porozumiewająca się ze stadem i ludźmi za pomocą pisków i skrzeków. Druga w kolejności jest Fus Ro Dah, czyli naczelna lizawka. Fus kocha każdego i odruchowo liże po rękach, patrząc w oczy rozmarzonym wzrokiem. Fus’ka jest mentalnym dzieckiem i inicjatorką zabaw. 
Zgrane i szczęśliwe stado, jak w bajce, prawda? Niestety nie. Adopcja kolejnych dwóch samiczek sprawiła mi wiele stresu. Hodowla, z której adoptowałam Maskotkę i Mamordkę w krótkim czasie została usunięta dyscyplinarnie z SHSRP. Właścicielka wyłudziła je ode mnie, by w tajemnicy wywieźć za granicę na krycie. Strasznie się bałam i wątpiłam czy w ogóle je jeszcze odzyskam. Na szczęście dzięki pomocy życzliwych ludzi odzyskałam je obie i natychmiast wypowiedziałam umowę. Po ich powrocie musiałam włożyć masę pracy w to, żeby nauczyły się ponownie cieszyć obecnością człowieka. Udało się, ale po sytuacji z ich odzyskiwaniem potrzebowałam przerwy w ‘doszczurzaniu’. 
Któregoś dnia, przy okazji akceptowania ogłoszeń adopcyjnych, zakochałam się od pierwszego wejrzenia w Banshee i Królewnie Grudkowego Kosmosu (KGK). To była pierwsza tak spontaniczna adopcja od dawna. Siostrzyczki są nierozłączne i miękkie. jak pluszaki. Są niesamowicie zsocjalizowane i potrzebują obecności człowieka. Miałam jednak wrażenie, że w tym stadzie brakuje im towarzystwa do zabaw i psot. I w tym momencie historii pojawia się najmłodsza szczurzyca: Opos. Opos jest wszędzie i nigdy nie ma na nic czasu, choć ma dopiero trzy miesiące. 
Stado wspaniale się uzupełnia. Każda z dziewczyn ma zupełnie inny charakter i choć potrzeby mają podobne, to każda lubi co innego. To bardzo stadne i wymagające zwierzęta, które za włożony wysiłek w ich opiekę, odwdzięczają się miłością i przywiązaniem często przewyższającym ‘psią wierność’. Masę radości sprawia im kontakt z właścicielem oraz zabawy na wybiegu. Nietaktem byłoby nie wspomnienie o szczurach uratowanych z interwencji OTOZu i Alloszczura. W momencie pomocy w interwencji w moim domu było 16 szczurów, z czego tylko 7 moich własnych. 
Na zdjęcia załapała się jeszcze dwójka klusek, która w momencie publikacji wpisu jest już w swoim nowym domu, tak jak pozostałe. Oby wszystkie ogoniaste historie kończyły się happy endem.

czwartek, 30 października 2014

IV.109







Moje pierwsze spotkanie w ramach akcji „Mój kot ma dom” było szczególne. Odwiedziłam z aparatem Martę i Tomka, którzy zdecydowali się na adopcję dwóch kociąt, przebywających u mnie na "tymczasie". 

Torin i Frodo dostali swój dom jako ostatnie koteczki z miotu, którym się zajmowałam, jako wolontariuszka Fundacji Koci Pazur. Było to związane z tym, że uparłam się, żeby wydać je jako dwupak, bo maluchy były bardzo zżyte. Kiedy dostałam maila od Marty i Tomka od razu miałam dobre przeczucia, a po pierwszej wizycie byłam już pewna. Dzieciaki mają najlepszy dom, jaki mogłam sobie dla nich zamarzyć. A tak o Hobbistkach (bo tak nazywaliśmy piątkę kociąt i ich mamę) opowiada Marta: 

Cała przygoda z kotkami rozpoczęła się jeszcze w domu rodzinnym - mojej przyjaciółce okociła się kotka i przygarnęłam małą słodką kuleczkę o imieniu Mika. Od tego czasu stałam się KOCIARĄ numer 1 wśród moich znajomych. Muszę zaznaczyć, że byłam alergiczką (pewnie nadal nią jestem), ale miłość do kociego futerka jest silniejsza. Po kilku latach do swojego stadka przygarnęłam kolejną kicie.... Nie ma nic wspanialszego niż dwa kociaki w domku. Niestety trochę „urosłam” i nadszedł czas na wyprowadzkę, nie mogłam zabrać ze sobą mojego ukochanego dwupaku, moja mama by tego nie przeżyła. 
W nowym domu było taaak strasznie smutno bez pałętających się pomiędzy nogami kuleczkami, które przymilają się i przytulają. W końcu podjęliśmy decyzję z moim narzeczonym, że czas na zapełnienie tej pustki w sercu. Przypadkowo natknęłam się w naszej lokalnej gazecie na artykuł o Fundacji Koci Pazur, gdzie przeglądając ogłoszenia adopcyjne natrafiliśmy na przesłodki koci dwupak o imieniu Torin i Frodo. Mój narzeczony jest fanem książki „Władca Pierścieni” więc nie było innej opcji! Od napisania maila, do pierwszej wizyty przedadopcyjnej, aż po przeprowadzkę wszystko szybko się potoczyło. Od marca 2014 jesteśmy szczęśliwymi kocimi rodzicami. 
Teraz napiszę kilka słów o tych małych łobuziakach:
Torin: umaszczenie dymne, smukły, wszędzie go pełno. Torin przejął rolę przewodnika stada, pomimo że jest mniejszy od Froda, to on dyktuje warunki na jakich Frodo może z nami mieszkać. Jest małą gadułą, jak nikt się nim nie interesuje zbyt długo to miaukaniem stara się wzbudzać w nas poczucie winy i od razu pędzimy do głaskania i przytulania. Ulubiona zabawą jest.... Uwaga.... Aportowanie kapselka. Tak, Torin aportuje, jest małym koto-psem. Jak tylko najdzie go ochota na zabawę to przychodzi ze swoim ulubionym zielonym kapselkiem. Często sama go szukam, żeby z nim się pobawić, ale zawsze jest skrzętnie schowany.
Frodo jest czarnym sześciokilowym kocurem - dużo kota do kochania. Frodziaszek (bo tak go pieszczotliwie nazywamy) jest nieśmiałym koteczkiem, który daje się głaskać i miziać tylko nam. Nikt obcy nie ma do niego dostępu. Ulubioną zabawką jest szczurek, którego dostał od swojej pierwszej kociej mamy. Codziennie, od 6 rano zanim jeszcze się obudzę, doprasza się o pieszczuszki, trącając mnie swoim mokrym noskiem. Oczywiście nie umiem mu odmówić i w półśnie miziam te moje słodkie fałdeczki. Rano, gdy tylko się podniosę, koty pędem biegną do kuchni i miauczą, dając do zrozumienia jak bardzo są głodne. 

Polecam każdemu adopcję i przygarnięcie kociaka, bo to samo szczęście i radość. Życie bez tych słodkich małych włochatych kuleczek byłoby smutne i szare, a tak codziennie rano i po powrocie z pracy czekają na nas z radością. Nie ma nic lepszego po ciężkim dniu pracy, jak wygłaskanie mięciutkiego kociego futerka. 

Kociarze, Marta & Tomek

środa, 29 października 2014

IV.108














Diana, Max, Dyzio, Zuzia i Tosia

Dziś zapraszam Was w odwiedziny do bardzo wesołej gromadki ludzi i zwierząt, mieszkającej w centrum Zielonej Góry. Z Moniką, opiekunką wspomnianej gromadki, poznałam się dawno temu, jeszcze chyba na etapie ogólniaka, ale zawsze nam było nie po drodze, żeby się spotkać na dłużej, więc bardzo ucieszyłam się, kiedy Monia napisała do mnie, że ona i jej zwierzaki mają ochotę wziąć udział w akcji.  I tak oto poznałam, w kolejności od najstarszego do najmłodszego, pięć charakternych zwierzaków:

Maks – prawie, że weteran, a na pewno senior wśród zwierzaków, jest z Monią i jej ciocią od lat trzynastu. Został przygarnięty ze schroniska jako szczeniaczek po tym, jak jego poprzednik odszedł za Tęczowy Most. Jako, że u Moniki zawsze były jakieś zwierzątka (tak małe, jak i duże) pustka była nie do zniesienia, więc wycieczka do schroniska była naturalną koleją rzeczy. A jak się ma psiaka od małego, to się można do niego nieźle przywiązać, zwłaszcza kiedy jest żywotny, wesoły, kochający i przytulaśny. W końcu 13 lat to szmat czasu. I mimo, że Maksio obecnie trochę choruje, nie stracił nic a nic ze swojej energii.  

Diana*** – mimo, że ma dwa lata krótszy staż niż Maks, bo jest z Monią lat jedenaście, to jest ona niekwestionowaną przewodniczką stada. Diana jest mieszańcem owczarka niemieckiego, jest też psem kupnym, bo ciocia bardzo chciała mieć psa w typie owczarka właśnie. Sunia została ciepło przyjęta oraz nauczona co, jak i gdzie przez swojego starszego kolegę. Oboje są bezkonfliktowi, czasem – wiadomo – zazdrośni o siebie, ale żyją na dobrej stopie. Jako ciekawostkę Monika opowiedziała mi, że Diana za młodego psa zjadła w całości jeża – i nic jej kompletnie nie było. Znaczy się, silna babka. Nic dziwnego, że jest przewodniczką. Ale jej najlepszym przyjacielem wcale nie jest Maksio, tylko kocur Dyzio..

Dyzio & Zuzia – dwa małe koteczki, znalezione w kartonie na śmietniku – były tak malutkie, że miały jeszcze zamknięte oczka. Oczywiście zostały natychmiast przygarnięte i wykarmione. Monika mówiła mi o nich, że to dwa dzikusy, trochę nieufne wobec obcych, ale nie było tak źle. Zuzia faktycznie nie chciała z nami siedzieć, kuliła się przy drzwiach i bardzo chciała wyjść, nie mówiąc już w ogóle o pozowaniu. Całkiem dzika nie jest, oczywiście, w gromadzie najlepiej dogaduje się z Maksem. Drugi z rodzeństwa, Dyzio był trochę bardziej zainteresowany, dał się pogłaskać i zapozował, ale dość szybko mu przeszło. Wśród domowników ma ksywkę „Olewak”.  W związku z tym, że jest nieco bardziej zsocjalizowany, zachowuje się czasem jak pies (w końcu przez psy został wychowany) i bywa, że chodzi przy nodze z ciocią Moniki do sklepu. Albo odprowadza ją na autobus..

Tosia – ostatnia z gromadki, przygarnięta z Domu Tymczasowego rok temu (pani z DT opowiadała, że znalazła maleńką pod autem). Jest kotką niewychodzącą, bo Monika z chłopakiem przygarnęli ją gdy chwilowo mieszkali w bloku i mimo, że teraz Tosia ma do dyspozycji dom z podwórkiem, jest do tego nieprzyzwyczajona. Oczywiście opiekunom to nie przeszkadza, bo koteczka chętnie z nimi śpi – z resztą było tak od samego początku, bo już pierwszej nocy Tosia ułożyła się na Monice i zaczęła głośno mruczeć i została do rana. Jako młody kotek, Tosia jest bardzo zabawowa, chociaż nie chciała przy mnie pokazać swoich pełnych możliwości.

Zwierzaki towarzyszą Moni i jej cioci w zasadzie wszędzie, nie mają też ograniczników, gdzie mogą się poruszać (oprócz Tosi), więc wszyscy tworzą fajną, wielką rodzinę. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze uda mi się Monię odwiedzić.



***Kilka dni temu Monika napisała mi, że u Diany zdiagnozowano nowotwór kości – podczas wizyty Monia zauważyła, że Diana utyka na jedną nogę, ale wtedy nikt tego nie łączył z chorobą, a jednak były to jej pierwsze objawy. Kiedy piszę ten tekst, Diana jest jeszcze z nami i mam nadzieję, że jeszcze trochę tak zostanie, bo jak wspominałam, Diana to silna babka i mimo ogromnego bólu wciąż jest żywotna, wciąż się dobrze czuje wśród swoich Dużych i Monika nie ma na razie siły nawet myśleć, aby ją uśpić. Trzymam kciuki, żeby czuła się dobrze i żeby jak najdłużej jeszcze pobyła z nami. 

wtorek, 28 października 2014

IV.107










   Dzisiaj chciałabym zabrać was do mojego kociego domu w którym roi się od wszędobylskich kocich łapek i wąsików mimo, iż są w nim tylko dwa dachowce. Zapraszam!

   Nasz koci domek, jak już wspomniałam, zamieszkują dwa koty. Jednym z nich jest Lucjan - dorodny, satynowo czarny kocur o usposobieniu bajkowego Bonifacego. Jest leniwy, lubi długie drzemki i nie jest skory do zabaw (no, chyba że... laserkiem!). Kot Lucjan jest u nas na tymczasie, ale pojawił się jako pierwszy, jego historia zaczęła się smutno, został uratowany z zamkniętej piwnicy. Właściwie nie wiadomo, czy sam tam wszedł, czy ktoś go tam po prostu zamkną, jak niepotrzebny stolik. Przez pierwszy tydzień panicznie bał się ludzi i siedział w każdej możliwej dziurze. Ale po pewnym czasie zasłużyliśmy sobie na jego miłość. Teraz jest wspaniałym miziastym kocurem, dzięki któremu czujemy się wyróżnieni, szczególnie gdy przychodzi na pieszczoty. Napisałam, że kot Lucjan jest u nas na tymczasie dlatego, że pierwotnie był to kot naszego współlokatora, ale niestety jego plany życiowe nieco się skomplikowały i kotek został u nas.    

   W zasadzie nie pamiętam, jak to się stało, że nasza mręgata (tak, takie określenie umaszczenia istnieje w gwarze częstochowskiej) koteczka dostała imię Agnieszka, jakoś tak po prostu wyszło, ale idealnie do niej pasuje i jeszcze żadna Agnieszka nie obraziła się na nas. Aga to był chyba najbardziej wyczekiwany kot na świecie. Śmiejemy się często, że to nasza kot-córka, bo kochamy i traktujemy ją, jak córkę, Lucjana oczywiście też, ale cały czas przypominamy sobie o tym, że to jednak nie do końca nasz kot, a rozstania są najtrudniejsze... 
Aga to kocica z charakterem. W mgnieniu oka okręciła sobie starszego Lucjana wokół łapy. Nie raz trzeba było rozdzielać to przybrane rodzeństwo, ale na szczęście nigdy żadnemu nic się nie stało. Jest wszędobylska, wścibska i niesamowicie kochana, śpi z nami, a kiedy przychodzi do łóżka, patrzy na nas wzrokiem pełnym miłości i zaufania! 
Przynajmniej raz dziennie ma swoje tak zwane "turbo", kiedy podłoga zdaje się być największym złem i trzeba poruszać się tylko i wyłącznie po meblach, najlepiej z prędkością zbliżoną do prędkości światła. 

 Warto adoptować koty (i inne zwierzęta). Mieszkanie z nimi sprawia, że każdy dzień staje się wyjątkowy, bardziej kolorowy i ma sens.

poniedziałek, 27 października 2014

IV.106











Moi drodzy, zabieram Was dzisiaj we wspaniałą podróż do domu pełnego życia, miłości i futra! Wspaniała rodzinka i wspaniali podopieczni, aż serce rośnie!

To my: Aga, Michał i Zosia. Mieszkamy z czterema kotami syberyjskimi (Ambrożym, Angarą, Bazylem, Hieną), dwoma królikami (Tosią i Kefirką) i jednym jeżem Mufasą. Pomimo tego, że akcja nazywa się "Mój kot ma dom" opowieść będzie o królikach. Wszystko zaczęło się od informacji na lubelskich stronach gazety.pl, bodaj w lipcu 2013 r. Dziewczyny z "Króliczy Wolontariat SPK – Lubelskie" opowiadały o królikach, które czekają na swój dom. Pomyślałam, że skoro mamy koty kupione za "ciężkie pieniądze", to damy dom jakiemuś uchatemu szczęściu. Pośród uchatych zwierząt czekających na dom znalazł się Szalony Kefir (wtedy jeszcze nasza Kefirka była chłopcem, potem zmieniła zdanie). Wypełniłam ankietę i czekałam. Czekała ze mną cała rodzina. Okazało się, że musimy poczekać na wizytę przedadopcyjną. Przyszła do nas Kasia i powiedziała, że najbardziej boi się o relacje koty – królik, tzn. że królik może być na przegranej pozycji. Koty na szczęście stanęły na wysokości zadania, wlazły na kolana Kasi i domagały się pieszczot. Nasze koty są nieagresywne, miłe i przyjacielskie. 100% kociej miłości w kocie.

Po dwóch tygodniach okazało się, że możemy mieć Kefirę. Pomimo tego, że klatka docelowa nie była jeszcze gotowa, pojechaliśmy po uchatą. Podpisaliśmy papiery i wróciliśmy do domu. Mąż szybko wykończył klatkę docelową i biała kula dostała własne M. Na samym początku mieszkała w klatce, ale walczyła z zamknięciem, więc zdecydowaliśmy się na wersję "królik na wolności". Kefirka jest z tej opcji zadowolona, nasze ściany mniej.

Kefirka to królik z "wrednym charakterem". Na pierwszy rzut oka może się okazać, że nie lubi ludzi. Burczy na nas, atakuje rękę, złości się i ucieka. O takich zachowaniach Kefirki poinformowała nas Kasia, więc nie byliśmy zaskoczeni. Tak króliczka ma i koniec. Powoli się oswaja. I chyba lubi nasz dom, bo coraz częściej śpi wyciągnięta i zadowolona.

W styczniu 2014 r. nasze stado się jednocześnie zmniejszyło i zwiększyło. Niestety musieliśmy uśpić naszą ukochaną kocicę, czternastoletnią Barnabę (kocica nosiła męskie imię). Zachorowała na nowotwór żołądka i nie było już dalszych możliwości leczenia, a kicia bardzo cierpiała. Dzień po uśpieniu kocicy przyszła do nas zapłakana sąsiadka Gosia... (tu zaczyna się historia Tosi). Gosia nie tylko była zapłakana. Była także w ciąży. Więc baliśmy się, że stało się coś potwornego. I chyba dla Gosi tak było. Jej synek, niespełna dwuletni Wojtuś, okazał się być uczulony na ich domową królinkę – Tosię. Tosia i Gosia razem od sześciu lat i nie istniała opcja "oddam ssaka byle gdzie". Postanowiła poprosić nas o współopiekę nad Tosią. Co było robić? Tosia zamieszkała z nami. Klatka Tosi stanęła w pokoju Zosi. Gosia współuczestniczy w opiece nad Tosią, wpada czasem z jakimiś smakołykami dla królików, nie zostawiła jej, odwiedza i pielęgnuje swoją byłą podopieczną.

Pierwsze dni królic były ciężkie. Kefira wściekle atakowała klatkę Tośki. Z czasem ataków było coraz mniej. Uchate się obwąchiwały przez ścianki klatki. Podjęliśmy odważną decyzję: wypuszczamy dziewczyny i niech się dogadają. No i się dogadały, a nawet zaprzyjaźniły. Zaprzyjaźniły się tak, że spędzają czas razem non stop. Zakochana Kefirka myje pyszczek Tosi, szoruje jej uszy, a królowa Tosława łaskawie zgadza się na pieszczoty. Plusem obecności Tośki w domu jest to, że Kefirka staje się bardziej pro ludzka. I już tak na nas nie złorzeczy.

Wydawałoby się, że sytuację zwierzęcą mamy opanowaną. Bo w styczniu 2014 r. mieliśmy: trzy koty, dwa króliki i jeża. Ale nie, najwyraźniej jesteśmy skazania na cztery koty w stadzie. W marcu zamieszkał u nas Ambroży, syn Barnabci i Bazyla. Mieszkał uprzednio u rodziny męża, ale sytuacja życiowa tam się pokomplikowała i kot musiał mieć nowy dom. Padło na nas.
Kot Ambroży w swoim kocim życiu nie widział królika na oczy. Może jadł, ale na 100% nie widział kicającego króliczego futra. Był lekko zdziwiony, że coś takiego istnieje. Króliki były uprzejmie zaciekawione kolejnym kotem, ale i tak najbardziej zajęte były (i są) sobą.

Plusy takiego stada w domu? Zwierzęta są przemiłe. Koty są kochane, przyjacielskie i są wszędzie. Króliki okupują podłogę, sofę i fotele. Przychodzą się przytulić, testują naszą cierpliwość.

Minusy? Sprzątać trzeba non stop, a i tak nie widać zmian. Minusy królicze – konieczność zabezpieczenia kabli i troszkę bobków...


niedziela, 26 października 2014

IV.105

















Od kiedy pamiętam, w domu zawsze były zwierzaki. Pierwsza moja kotka, Łapa, odeszła w wieku dziewiętnastu lat. Przez kilka lat po przeprowadzce do Krakowa nie miałam zwierząt. Aż tu nagle... Do ogródka poprzedniego mieszkania przybłąkał się kot. Wiecznie głodny, zabiedzony, ogromna przylepa. Po kilku tygodniowych beszkutecznych poszukiwaniach ewentualnego właściciela, kot przeprowadził się ze mną w nowe miejsce i został ochrzczony Stefanem. Stefanem był dwa dni, do pierwszej wizyty u weterynarza, kiedy to pani doktor zajrzała Stefanowi pod ogon i orzekła, że to dziewuszka. W "papierach" u weterynarza ma wpisane Steffi, a dla nas to Stefa albo Sztefler.
Stefa jest wiekowa, nie ma dolnych zębów, nikt nie zna jej historii. Jest mądra, kochana i ma wiecznego focha na pyszczku. Jest niesamowicie umaszczona.
Po kilku miesiącach mieszkania ze Stefą, która jest totalnie bezproblemowym kotem - nie łazi po meblach, nie żebrze itp. - pojechałam do schroniska po "starą kotkę", na tzw. dożycie. To była totalnie spontaniczna decyzja. Okazało się, że kotka, po którą jechałam, znalazła dom dzień wcześniej. Pani w schronisku opowiedziała mi o trzech kotach, które siedzą pod kołdrą, trzęsąc się ze strachu. Koty były częścią większej kociej rodziny, która trafiła do schroniska po śmierci właścicielki. No i cóż. Pogmerałam pod kołdrą, wyciągnęłam pierwsze futro, które się nawinęło... Futro okazało się zezowatym, chudym, śmierdzącym kocurkiem. Pierwsze dni w domu były ciężkie, Kazio całe dnie spędzał pod szafkami w kuchni, bał się własnego cienia, bał się nowych osób, akceptował tylko mnie... Później było tylko lepiej. Kazek jest mega miziakiem (ksywa "Kot Plastelina"), łagodnym, cudownym, niesfochowanym kotem. Nie wiedziałam, że można AŻ TAK pokochać kota. Kochałam wszystkie swoje "poprzednie" koty, kocham Stefę jak głupia, ale z Kazkiem łączy mnie jakaś szczególna więź. Był prawdziwą kocią bidą, teraz jest cukierkiem.
Kolejnym lokatorem jest Kapsel, czarny szczeniaczek, którego znaleźliśmy w połowie października w niedzielny poranek w lesie pod Zakopanem (rasa "labrador tatrzański"). Był głodny, zmoknięty i przerażony. Mała, czarna kuleczka. Prawdziwy cud, że akurat wtedy przejeżdżaliśmy i wyciągnęliśmy go z rowu. Inaczej byłoby po nim. Kapsel jest u nas na tymczasie, za kilka dni jedzie do nowego cudownego stałego domu, gdzie czeka na niego pewna mała dziewczynka, od kilku lat marząca o psie i jej mama, nasza przyjaciółka. I dużo, dużo miłości.
Adoptowane bidy są najlepsze! Z każdym kolejnym uratowanym, przygarniętym zwierzakiem otwiera się jakaś kolejna furtka w sercu, zmieniają się priorytety, empatia plus 500 i takie tam. Decyzja o wzięciu Stefy i Kazia i przygarnięciu Kapsla na tymczas, to jedne z lepszych decyzji w życiu. 
Zapraszam także na fanpejdż moich kotów