piątek, 31 lipca 2015

V.036


Lakusia

Tupti pozuje na polującego

Toptuś zauważył, że znowu jest brudny

Tuptuś ukrył się w krzakach

Tuptuś udaje zmęczonego

Tuptuś z Anetą

Elza

Kińdzia


Do Anety trafiłam dzięki Darii, która wspomniała mi o kocie z niepełnosprawnością. Tuptuś, bo to on stał się przyczynkiem do spotkania, to jeden z trzech kotów. Ma prawdopodobnie hipoplazję móżdżkową, ale nikt nie wie, czy na skutek urazu, czy może wrodzoną. Chłopaka przywiózł z Borów Tucholskich brat Anety. Kotek był zabiedzony i nie wstawał, a jeśli już wstał, to po chwili upadał. Miał silne biegunki i właściwie nikt w domu nie miał pewności, czy przeżyje. Przeżył. Przez niego Kińdzia postanowiła wyprowadzić się piętro niżej do dziadków Anety, gdzie ma spokój i jako stateczna dama może wygrzewać się w spokoju na parapecie, czy spokojnie eksplorować mieszkanie. 
Tuptuś mieszka z Lakusią i Tofikiem (królikiem, którego na zdjęciach nie ma) oraz Elzą, dużą wilczurką. Lakusia jest drobniutką kotką, która lubi pozować, ale doszła do wniosku, że akurat to nie jest jej dzień i po zrobieniu kompromitującej fotki w kuchni, zaszyła się w krzakach, by na koniec odprowadzić mnie wzrokiem do furtki z parapetu na piętrze, gdzie drzemała... Za to Tuptuś nie miał większych problemów z robieniem min do obiektywu. Cały czas usiłował wymyć sobie futro, by wyglądać, jak na eleganckiego modela przystało... 
O co chodzi z tą hipoplazją móżdżkową? Jak już wspominałam, Tuptuś był w opłakanym stanie. Udało się wzmocnić jego organizm, ale okazało się, że nadal przewraca się. Z czasem kot nauczył się chodzić — steruje ogonem i szeroko rozstawia łapy — a nawet biegać. Ma mocno umięśniony grzbiet i nogi, co można poczuć podczas głaskania. Widać to także po tym, w jaki sposób wygina się podczas wylizywania paproszków z futra (głównie wyimaginowanych bądź mikroskopijnych). Jest odważny i nie przeszkadza mu, że jest po kastracji — nadal chce władać terenem i obiema kotkami. Uważa się za samca alfę... z trzęsawką. Aneta mówi, że "Tupti porusza się jak piłka zmyłka", bo biegając po ogrodzie, biega zygzakiem, czasami robi salta, czasami fikołki, a czasami wielkim susem przenosi się w zupełnie inne miejsce. Kot ten żyje pełną piersią, ale wymaga też od opiekunów bardzo dużej uwagi i zaangażowania. Będę to prawdopodobnie powtarzała wielokrotnie i do znudzenia: zwierzęta trzeba rozumieć. Nie można wziąć kotka, bo nam z tym lepiej. Trzeba wiedzieć, na co się decydujemy. Bo taki Tupti na przykład: musi być znoszony i wnoszony po schodach; trzeba pilnować jego działań kuwetowych, bo nie wiadomo, czy przypadkiem nie wywali się w swoje odchody; trzeba często po nim sprzątać, bo jak je to pozostawia chaos i zniszczenie na połowę kuchni. A to tylko niewielki ułamek tego, co przy Tuptusiu trzeba zrobić. Dodatkowo bywa niecierpliwy, drażliwy i uparty. Czasami jednak, gdy się zmęczy jest, jak ciepłe kluchy. I jako taka maskotka wystawia się na masaż polików, który uwielbia. To nie jest taki sam kot jak Lakusia, czy Kińdzia. Głośno chodzi (imię nie wzięło się z niczego), domaga się wychodzenia do ogrodu, jest łakomczuchem, usiłuje łowić owady, więc trzeba go mieć na oku, żeby sobie krzywdy nie zrobił, nie lubi, jak się go pilnuje i obserwuje... Ten kot wymaga szczególnej uwagi i troski. Przynależy do tego kociego gatunku, ale nie każdy mógłby się nim zajmować. Przypuszczam, że większość osób uśpiłaby takiego kota, albo wyrzuciła — co być może spotkało go właśnie w dzieciństwie. Na szczęście trafił na brata Anety i otrzymał swoją szansę na życie. 

czwartek, 30 lipca 2015

ZWIERZYŃSTWO.003






Tak powinno być!
"Mamy w domu dwie kotki. Najpierw pojawiła się Saszka, którą przygarnęliśmy, gdy u naszej znajomej pojawiły się kocięta. Jakieś 3 lata później dołączyła do niej Molka, kotka znaleziona w krzakach przy ruchliwej drodze. Rok i kilka miesięcy później w domu pojawiła się nasza córeczka Jagoda.
Zanim urodziła się Jagódka, obawialiśmy się tylko tego, czy kotki nie będą zbyt zestresowane nagłym pojawieniem się małego ludzika i nie będą się gdzieś chować albo uciekać, albo wręcz przeciwnie — czy nie będą się chciały przytulić i na niej położyć. Jak się jednak okazało, zachowanie kotów od samego początku było super, a nawet przerosło nasze oczekiwania!
Molka od początku była ciekawa nowego domownika, Saszka podchodziła do tematu z dystansem. Molka bardzo szybko oswoiła się z dzidziusiem, kładła się w pobliżu, spacerowała po barierce łóżeczka, kilka razy położyła się w nim obok malutkiej. Szybko zaakceptowała dotyk dziecka, a teraz znosi dzielnie nawet łapanie za futerko i podszczypywanie i chętnie sama podchodzi do zabawy, przynosząc Jagódce czasem swoją ulubioną zabawkę do łapania. Sasza nadal trzyma się nieco na dystans, ale akceptuje, gdy przyprowadzi się do niej dziecko, nie ucieka i nabrała już zaufania. Jagódka za to przepada za kotkami, cieszy się na ich widok i jest ciekawa tego, co one robią — podpatruje je, obserwuje, kiedy jedzą lub bawią się. Po dłuższej nieobecności w domu baaaardzo cieszy się na ich widok.
Już od samego początku staramy się uczyć naszą córeczkę szacunku do zwierząt. Tego, że to sympatyczne istoty, o które trzeba dbać, bo towarzysząc człowiekowi, dają dużo ciepła i radości. My też już od najmłodszych lat cieszyliśmy się towarzystwem zwierząt w naszych domach. Były wśród nich: koty, psy, chomiki, świnki morskie, myszoskoczki no i zwierzęta „z zagrody”, czyli kury, owce, świnki i kozy. Widać, że towarzystwo kotków dobrze wpływa na naszą córeczkę, bo nie boi się zwierząt. Gdy widzi inne zwierzęta niż swoje domowe kotki, to zawsze na jej buzi pojawia się uśmiech. U babci mieszka kotka Łatka, a po sąsiedzku kocurek Franek i piesek Rysiek, więc zwierzątka zawsze są w otoczeniu. Tak powinno być!"

Justyna i Dominik Piłat
_____________________
zdjęcia pochodzą z archiwum autorów

środa, 29 lipca 2015

V.035

Mysza w objęciach

Conchita

Kurza młodzież

Kurza młodzież czasami wygląda jak łabądek

Kurzej młodzieży zdarzy się przysnąć na rękach

Gimnastyka kurczaka

Pora karmienia: "tylko ziarenka? a gdzie robaki?"

a czasami kurczak wygląda jak serce na kurzych nóżkach...

Mysza

Piątek z Conchitą eksplorują trawnik w oczekiwaniu na okrzyk "chłopaki!" zwiastujący sprawdzanie skrytek

Mysza była pierwsza przy skrytce... smaczny robal...

Conchita sama sprawdzi, czy nie ma przypadkiem robaków w skrytce

Mysza łypie na mnie okiem, czy przypadkiem nie mam zamiaru zjeść jej porzeczek
Lisek na stanowisku... wcale nie pilnuje młodzieży, pilnuje obejścia
Lisek
Czy kury lubią przytulanie?

Do tej wizyty szykowałam się od początku czerwca. Znajoma, która brała udział w poprzedniej edycji, prezentując swoją Jankę i Zorkę opowiedziała mi o pewnej osobie, która ma kury. Ale nie takie kury do jedzenia, tylko takie, które traktuje jako członków rodziny, swoich podopiecznych. Ponieważ ja nie mogę mieć ptaków ze względu na alergię, pozazdrościłam tych kur. Szczególnie kiedy zobaczyłam na fanpejdżu (Kura w czapce) Katarzyny, jak piękne są jej kury.
Wreszcie mogłam umówić się na spotkanie. Pojechałam więc na wycieczkę do Ksawerowa i oszalałam na punkcie stadka Katarzyny. W tej chwili jest tam sześć kur. Trzy dorosłe i trójka kurzych dzieci. Przedszkole oddzielone jest jeszcze od starszyzny, nocuje w domu i Katarzynę traktują jako kurzą mamę. Kiedy tylko zniknie trzem maluchom z pola widzenia, zaczynają się piski, krzyki i nawoływania. Zaniepokojone kurczaki rozglądają się w poszukiwaniu swojej opiekunki. Nie miały jeszcze imion w dniu mojej wizyty, ale szybko na nie zapracowały — jest więc Pola-Ola, Szara Bajka i Lazy-Daisy. Są słodkie, towarzyskie i przyjemnie jest je obserwować — kiedy moszczą się do snu, zasypiają, szaleją w piaskownicy, czyszczą się, gimnastykują czy jedzą... 
Te trzy starsze kury mieszkają w kurniku. Mają swój domek (blisko domu Katarzyny) i wybieg, ale wychodzą też poza swój teren do ogrodu, gdzie co krok są "pułapki" na robaki (specjalnie dla nich). Zapytałam Katarzynę, jak woła się do kur — Katarzyna podniosła jeden z kamieni-skrytek i krzyknęła: "Hej, Chłopaki!" Po chwili Piątek, Mysza i Conchita były już przy niej i łapały szczypawy, glizdy i inne robactwo, które nieopatrznie znalazło się pod kamieniem. Piątek jest stateczną kurą. Czasami wchodzi w ogródek mamy Katarzyny i zaczyna robić spustoszenie. Mysza aktualnie uważa, że jest matką. Wije gniazdo, rozkłada skrzydła i wysiaduje wyimaginowane kurczaki... Conchita jest kurą z brodą (i w czapce), poza tym to jedyna dziewczyna, reagująca na swoje imię. Ma też bardzo ciekawe umaszczenie, które zwraca uwagę. 
Towarzyszką kur jest lisek, czyli ruda suczka, którą ktoś adoptował i szybko się nią znudził. Szczęście w nieszczęściu, że poprzedni opiekunowie postanowili zamieścić informację o psie, którego mają do oddania, w pobliskim sklepie... Tak Lisek trafiła za magiczny płot w klimacie burtonowskich animacji częściowo ozdobiony też mozaikowymi kwiatami i zwierzakami. Sunia jest bardzo przyjazna i radośnie zareagowała na rzucanie piszczącej zabawki. Myślę, że miała dużo szczęścia, trafiając akurat tutaj.
Katarzyna zapewniła kurom idealne warunki — z jednej strony są bezpieczne, mają swoją przestrzeń, w której żyją kurzym życiem i wedle kurzych zasad. Z drugiej traktowane są jak członkowie (członkinie) rodziny. Kiedy chorują, zanosi się je do weterynarza. Podaje im się leki. Kur było więcej, ale niestety odeszły przez choroby, z których trudno było je wyciągnąć. Poza tym to także kwestia genetycznych modyfikacji — kury są "programowane" tak, by dorastały do wieku, w którym można je zjeść, a później "psują się". Umierają na raka np. jak Gloria...
Katarzyna wie o swoich kurach wszystko — czy mają dobry nastrój, czy gorszy; jak się czują; co robią? Dla niej kury to jak dla mnie koty — naturalne dopełnienie. Katarzyna jest uczulona na kocią sierść, ma więc kury zamiast kotów i stara się zapracować na miano "kurzej wariatki"...
Mam nadzieję, że wkrótce napiszę więcej o niej i jej działaniach...

A jeżeli chcecie wiedzieć, czy kury lubią przytulanie... Zależy to od kury i jej nastroju. Czasami lubią, czasami same przychodzą, by znaleźć się bliżej i poczuć ludzką rękę, a czasami wolą ukryć się w kurniku. Czyli zero niespodzianek — kury są dokładnie takie jak inne stworzenia. Warto o tym pamiętać (i nie piszę tego jako weganka).

poniedziałek, 27 lipca 2015

V.034












Jedwabista sierść, wielki psi uśmiech i mnóstwo miłości, czyli Agarek — pies Mateusza, który tak o Agarku opowiada:
"Pierwsze, co pamiętam, gdy poznałem Agara, to stukot pazurków o parkiet. Potem nagle wyskoczyła mała, puchata, czarno-biała kulka. Droga z (pseudo?) hodowli przebiegła pod znakiem oznaczania mnie wymiocinami, wdrapywania się na głowę i wielkiego przerażenia. W domu szybko doszedł do siebie i zaanektował sobie moje łóżko. 
Agar uwielbia zwracać na siebie uwagę i czuć, że jego "stado" jest blisko. Wyraża to najczęściej poprzez trącanie noskiem na spacerze, przytulanie się podczas snu, czy domaganie się pieszczot w sposób wielce finezyjny… czyli władowanie się na kolana i bezczelnego nadstawiania się do miziania. Uwielbia towarzyszyć we wszystkich czynnościach i być ich centrum, a to, że nie potrafi np. wędkować, wcale mu w tym nie przeszkadza. 
Jedną z jego głównych zabaw jest "gubienie" rzuconego kija: stawanie parę metrów od niego z głupią miną, patrzenie się na człowieka i domaganie się — "człowiek znajdź patyka, bo nie ma". Wydawać by się mogło, że paskud jest rozpieszczonym, krnąbrnym dziadem, ale tak nie jest… No dobra jest, ale przynajmniej grzecznie chodzi luzem, reaguje na uprzejme prośby czekania pod sklepem i nie ugania się bez pozwolenia za innymi psami. 
Jego obecność jest tak naturalna, jak oddychanie; wyciągniesz w nocy rękę i poczujesz wilgotny nosek, sprawdzający co się stało; zakładasz buty i wiesz, że stoi za plecami merdając ogonem; usiądziesz w toalecie i już otwiera drzwi na oścież. Wszystkie te czynności wykonuje w iście ujmujący, niewinny i uroczy sposób, przez co zaskarbia sobie sympatię każdej napotkanej osoby (chcieli go na rzecznika rządu, ale głupio byłoby, gdyby wygrał wybory). Jakie byłoby życie, gdybyśmy się nie poznali? Nie wiem i nie chce wiedzieć."

niedziela, 26 lipca 2015

ZWIERZYŃSTWO.002










Miłość zwierząt jest bezwarunkowa

"Mam na imię Ola, jestem szczęśliwą mamą 11-letniego Krzysia i opiekunką trzech kochanych kociaków. Zawsze z mężem pragnęliśmy mieć kota, niestety wynajmowaliśmy mieszkania i dość często się przeprowadzaliśmy. Decyzja o przygarnięciu kotka była więc odkładana. Pojawił się syn Krzyś, a my nadal nie na swoim. Dopiero dwa lata temu, kiedy Krzyś skończył 9 lat, osiedliliśmy się na wsi. Syn ciągle wspominał o naszej obietnicy, że weźmiemy kotka. Byłam jak najbardziej na tak, ale miałam obawy, ruchliwy i głośny 9-ciolatek — czy jest gotowy? Pewnej środy w ponury listopadowy dzień 2013 roku po powrocie z pracy usiadłam przy laptopie i po cichu w google wpisałam "oddam kotki", na "olx" wpisałam lokalizację. Ku mojemu zdumieniu ogłoszeń było bardzo dużo. Z ciekawości zaczęłam je przeglądać. Krzyś nakrył mnie na tym i już nie było odwrotu. Nie mieliśmy preferencji, co do wyglądu kota, ale optowałam za tym, żeby była to kotka nie kocur. Pierwsze ogłoszenie: nieaktualne. Drugie ogłoszenie, zdjęcie kilku małych szaro-białych, małych kociaków (cudne dwumiesięczne kuleczki) — dzwonię, są dwie kotki, ale zarezerwowane, zostały trzy kocurki, mówię "dziękuję" i rozłączam się. No i ta mina Krzysia... Rozmowa... Mały kotek-kłopotek, że może lepiej większego, nie wiemy, czy zdrowy itd. Nigdy nie widziałam, żeby tak bardzo czegoś pragnął. Mówię: "ok, to zastanowimy się do jutra". "Dlaczego nie dzisiaj???"
Krzyś był niepocieszony. Zachcianka dziecka? Byłam w rozterce. Dzwonię ponownie, kiedy można się umówić na odbiór kocurka. Pani mnie zaskoczyła odpowiedzią, że można podjechać nawet dziś. Zanim się zorientowałam mąż już szykował pudełko z kocykiem, a syn zakładał buty... I w ten sposób zamieszkała z nami Asza (jak się okazało, kocur był jednak kotką). Relacje Krzysia z Aszą zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie. Mój syn wyciszył się. Pomimo że Asza była małą wariatką i czasem przesadzali w zabawach (podrapane ręce), miał do niej wiele cierpliwości. Otoczył ją opieką, zwłaszcza w pierwszych dniach, kiedy to była jeszcze zlęknionym maluszkiem w nowym i obcym otoczeniu. Bardzo szybko zaakceptował nowe zasady zachowania, żeby kotkowi nie dostarczać stresu. Byłam z niego bardzo dumna i szczęśliwa, że dom dopełnił się o kota.
Po jakimś czasie usłyszeliśmy z mężem od Krzysia: "Zauważyliście, że odkąd pojawiła się u nas w domu Asza zrobiło się wesoło? Nigdy razem tyle się nie śmialiśmy". Miał rację, atmosfera w domu naprawdę się poprawiła. Pół roku później pojawił się u nas mały Ziwo, a po kolejnych sześciu miesiącach Mikuś. Ziwo szybko się zaaklimatyzował i został przez Aszę zaakceptowany. Krzyś pokochał go tak samo, jak Aszę i obdarzył go tą samą opieką i cierpliwością do małego kociaka. Przy Mikusiu było więcej zachodu. Mikuś nie został zaakceptowany przez Aszę i Ziwo. Krzyś też miał chwilę zwątpienia w stosunku do Mikusia. Mały przez tydzień był odseparowany i żeby nie dostarczać mu stresu, tylko ja przebywałam z nim w pokoju. Powoli mnie zaakceptował. Potem przyszedł czas na poznanie Krzysia. Było pytanie: "Dlaczego on nie jest jak Asza i Ziwo?" Długie rozmowy i tłumaczenia odniosły pozytywny skutek. Mikuś przyszedł wreszcie do Krzysia i dał się przytulić. Finalnie Asza i Ziwo zakochali się w nim tak, jak my, a Krzyś zdobył kolejne doświadczenie, że czasem potrzeba jeszcze więcej cierpliwości i czasu.
Teraz jesteśmy jedną wielką kocio-człowieczą rodziną. Ja wychowałam się od kołyski z kotem. Zwierzęta zawsze były obecne w moim domu rodzinnym. Wszystkie były znajdami lub po prostu przyszły do nas do domu i zostały. Były psy i koty, które razem wspaniale się dogadywały. To wyniosłam z domu: miłość zwierząt jest bezwarunkowa. Pragnęłam, żeby moje dziecko też tego doświadczyło".

Aleksandra Pietkiewicz

Zapraszamy Was serdecznie do obserwowania przygód Aszy i jej kocich kompanów oraz Krzysia.

___________________________________
zdjęcia pochodzą z archiwum autorki

sobota, 25 lipca 2015

ZWIERZYŃSTWO.001


Przyjaźń kocio-ludzka

"Mam na imię Zuzanna i jestem kocią mamą czterech sierściuchów i ludzką mamą czteromiesięcznej Łucji. Najpierw były koty. Vigo jest z nami 8 lat, Tibro 5 lat, Leenka 3 lata a Tusia 7 miesięcy. Tusia nastała u nas jak byłam w szóstym miesiącu ciąży. Początkowo koty były bardzo ostrożne wobec Łucji. Obwąchiwały, zaglądały, ale bez spoufalania się. Jedynie Tusia nigdy nie miała wobec Łucji żadnych oporów. Od początku właziła małej do łóżeczka i jej towarzyszyła. Wszystko pod moim czujnym okiem. Nigdy nie brałam pod uwagę faktu, że koty mogą wykazać się jakąś agresją. Zaufałam im i się nie zawiodłam. Łucja była kolejnym etapem w naszym życiu. Każdy z naszych kotów ma swoją niełatwą historię, ale nawet przez sekundę nie było mowy o tym, że skoro będziemy mieli dziecko, to koty idą w odstawkę. Przez lata tworzyliśmy dom dla naszych kotów, a teraz doszedł jeszcze jeden, tym razem ludzki lokator.

Nasza ostatnia kotka przybyła do nas dzięki grupie NEKO, a że był to czas, kiedy oczekiwałam dziecka, postanowiłyśmy wraz z dziewczynami z grupy utrwalić te niezwykłe chwile i tak powstały felietony. Najpierw cykl "Ciąża wśród 16 kocich łapek" a obecnie jego kontynuacja jest "Macierzyństwo wśród 16 kocich łapek". Felietony poruszają tematy ważne i tematy błahe.
Serdecznie zapraszam, co poniedziałek, o godzinie 20.00 na profil grupy NEKO. Pozdrawiam wszystkie kocio-ludzkie rodzinki".


Zuzanna Wasiukiewicz
___________________________________
zdjęcie pochodzi z archiwum autorki

piątek, 24 lipca 2015

V.033

Ficia



Lara



Sara - sąsiadka




Daria parę tygodni temu obroniła pracę... o kotach. Sama mówi, że koty w jej rodzinie były od zawsze. Była więc ukochana Titka, był Łobuz i Mruczuś. Koty są wychodzące. Mają do dyspozycji ogródek, ale jak to koty — nie tylko eksplorują terytoria sąsiadujące, należące do innych psów i kotów, ale zdarza im się wychodzić dalej. Czasami nie wracają. To odwieczna dyskusja kociarzy: na ile można zniewolić kota? Czy należy trzymać go pod kloszem w domu lub mieszkaniu? Zabezpieczać jego życie i odgradzać od wszelkich zagrożeń? Wyprowadzać tylko na smyczy? Czy może jednak być dla kota na miejscu z posiłkiem, ręką do głaskania i kolanami do spania i ewentualną pomocą, kiedy sytuacja tego wymaga, ale pozwalać mu na swobodę? Nie znam jednej i najlepszej odpowiedzi na te pytania. I nie powiem Wam, co jest słuszne i jak należy postępować. 
Dla mnie najważniejszą kwestią jest próba zrozumienia kota, jego relacji z człowiekiem. Właśnie o tym pisała Daria w swojej pracy magisterskiej. Z pozycji antropologa badała naturę związków ludzi i ich kotów. Kiedyś opowiem Wam o tym projekcie więcej.

Na miejscu przywitała mnie Ficia. Kotka właśnie znalazła sobie idealne miejsce na drzemkę. Leżała na stole w plamie słońca i lizała sobie futerko. Daria uprzedziła mnie, że matka Ficioliny — Lara — to złośnica i domina, więc nie ma pewności, czy pozwoli zrobić sobie zdjęcia. Poza tym śpi właśnie na strychu. Poszłyśmy więc na strych, a Lara — urocza trikolorka — wywaliła brzuch do góry i zaczęła robić maślane oczy do obiektywu... To tyle z opowieści o wrednej kotce. Pomówienia zwykłe. Lara jest przecież urocza. Jej córka (w tej chwili obie kotki są wysterylizowane) jest oazą spokoju. Delikatna, cicha, żyjąca trochę w cieniu matki. Lara podbija okoliczne tereny — u sąsiadów z jednej strony zmarł niedawno pies, a jego kocia towarzyszka została sama na włościach. Lara już ją sobie podporządkowała. Z drugiej strony mieszka Sara (siostra Titki, czyli ukochanej, zmarłej kotki Darii). Ma 20 lat, jest bezzębną staruszką, która wygrzewa futro na słońcu. Ponieważ Lara wyjada z jej miski, Sara nie pozostaje dłużna — przychodzi w gości zjadać resztki po Larze i Fici, a później śpi na ich trawniku (jednak wystarczająco blisko płotu, by w razie gorszego dnia Lary, wycofać się za ogrodzenie). 
Ficia miała jeszcze brata Tigera, który zaginął w akcji. Chłopak miał misję i latał po okolicy — jak to niekastrowany kocur — i któregoś razu nie wrócił. Tiger padł ofiarą przekonania, że przecież jak kot wychodzi, to nie ma po co go kastrować, przecież własne kotki są wysterylizowane. Tak. Zgadza się, ale kotki sąsiadów, czy wolno żyjące nie zawsze... Co znaczy, że Tiger mógł przyczyniać się do przyrostu kocich niechcianych bytów — warto o tym pamiętać, nawet jeżeli mężczyźni w domu twierdzą, że trzeba kotu jajka zostawić... (tym bardziej że kastrowane kocury przeważnie za daleko od domu nie odchodzą).
W domu Darii koty są kochane. Są członkami rodziny. Może nie wszyscy i nie z każdym rozwiązaniem w tej relacji się zgodzą i je pochwalą — mam jednak wrażenie, że obie panny mają dobry dom. 

poniedziałek, 20 lipca 2015

V.032















T&T, czyli Tofik i Tosia

Pierwszy w naszym domu pojawił się Tofik. Zamieszkał z nami kilka miesięcy po naszej przeprowadzce do Wrocławia i wynajęciu mieszkania. Rozmawialiśmy o kocie jakiś czas i w końcu pewnego wieczoru podjęliśmy decyzję. Od razu wiedzieliśmy, że nie potrzebujemy rasowego zwierzaka, bo „dachowce” też zasługują w pełni na miłość. Z miejsca zabrałam się do przeszukiwania Internetu i na jednym portalu z ogłoszeniami znalazłam trzy słodkie kocięta do oddania. Na zdjęciu były śliczne puchate szare kuleczki. Skontaktowałam się z osobą, która zamieściła ogłoszenie i rozpoczęło się oczekiwanie na naszego Kocurka. W dzień, w którym Tof miał trafić w końcu do nas, odebrałam smutny telefon. Nasz wybranek  pozostał sam, jego rodzeństwo zostało przygarnięte wcześniej i od momentu, gdy je stracił stał się osowiały — nie jadł, chodził ciągle za matką. Padło pytanie, czy chcemy dalej go przygarnąć, ale dla mnie było pewne, że poradzimy sobie z tym problemem i wszystko dobrze się ułoży. Kociaka odbierał Grzesiek. Pojechał samochodem. Przy fotelu pasażera miał przygotowany dla kota karton z kocykiem, żeby ułatwić mu podróż. Tofik jednak nie interesował się miłym legowiskiem przygotowanym specjalnie dla niego i władował się od razu na kolana. Tam przeleżał całą drogę, nie dając odłożyć się „na miejsce”. Kiedy przyjechali do domu, z miejsca zakochałam się w tym mieszczącym się w dłoniach brzdącu. Zaczęliśmy walkę o to, żeby zaczął normalnie jeść i wygraliśmy ją. Teraz Tofik jest zdrowym, pięknym kocurem.

Około pół roku Tofik był sam. W pewnym momencie pani weterynarz zasiała w nas myśl o drugim kociaku. Na początku byliśmy sceptyczni, nie mogliśmy się zdecydować. Chociaż dużo przemawiało za tym pomysłem — chociażby ze względu na nasz czas pracy. Tofik często zostawał sam, a tak miałby towarzystwo, a my dodatkowego kociaka do kochania. Wszystko zmieniło się, kiedy znajoma udostępniła na Facebook’u zdjęcia prześlicznego małego, białego, puchatego kociaka, który szukał swojego człowieka. Dla mnie znowu było jasne, że to ten, że tego kociaka chcę i tylko... ona jest odpowiednia dla mojego tygrysa. Grzesiek był bardziej powściągliwy, ale po dłuższej rozmowie i zobaczeniu zdjęć też się przekonał. Tak jak w przypadku Tofika od razy skontaktowałam się w sprawie adopcji Tośki. Byłam na 100% pewna, że musi być z nami. O jej wcześniejszym życiu wiemy niewiele poza tym, że została porzucona w jednej z lecznic. Jeszcze w jej domu tymczasowym przy podpisywaniu dokumentów adopcyjnych wzięłam ją na kolana i w jednej sekundzie zaczęła głośno mruczeć, zauroczyło mnie to i do tej pory Tosia nie potrzebuje dużo, żeby się „uruchomić”.

Kociaki dogadały się w miarę szybko i teraz stanowią cudowną parę, chociaż nie obywa się bez kocich kłótni. Dzisiaj już nie potrafimy sobie nawet wyobrazić życia bez tych dwóch psotników. W mieszkaniu byłoby jakoś tak pusto i smutno.