środa, 30 listopada 2016

VI.053




















Kotka, którą widzicie na zdjęciach to Agila, od lat nazywana Niunią, co zdecydowanie bardziej jej odpowiada. U pani Malwiny znalazła się dlatego, że potrzebowała spokojnego domu ze spokojnym opiekunem. Wcześniej przez osiem lat mieszkała w domu, gdzie były dzieci. Był to dla niej olbrzymi stres i nie potrafiła uciec od kochających małych rączek. Pojawiały się też argumenty dotyczące alergii dzieci i stało się jasne, że kotka powinna zmienić lokal.
Pierwszy raz usłyszałam o niej w czerwcu, kiedy byłam u pani Beaty. To ona szukała dla Agili lepszego domu, bo żal jej było tej pięknej dziewczyny. Wreszcie doszła do wniosku, że Agila powinna być jedynaczką i najlepiej będzie, jeżeli zamieszka właśnie z panią Malwiną (teściową pani Beaty). Pani Malwina z Niunią dogadała się bezbłędnie i choć twierdzi, że przez większość życia miała psy, komunikacja z kotem przebiega bardzo sprawnie. 
Na mój widok Niunia przez chwilę stała w drzwiach balkonowych, po czym zdecydowała się, że troszkę się schowa. Nie jakoś mocno, ale delikatnie zniknie. Kiedy poszłyśmy z panią Malwiną do drugiego pokoju i za długo nas nie było, Niunia zaniepokoiła się i zaczęła nawoływać. Odpowiedziałyśmy — a ona zaciekawiona zajrzała do nas. O tego momentu bała się mnie coraz mniej. Przechadzała się z pokoju do pokoju. Z daleka udawała, że będzie polować na fioletową mysz, którą jej rzucałam. W końcu podeszła do mnie, obwąchała moje ręce i zaczęła się ze mną bawić. Nawet zaczęła nadstawiać się do głaskania — a ma wyjątkowo miękkie i puszyste futerko. 
Tak oto przekonałam tę damę do pozowania. 
Co do życia Niuni z panią Malwiną — układa się ono bardzo dobrze. Stresujące są wizyty "obcych", szczególnie pani Beaty, bo to znak, że albo zawloką kota do weterynarza, albo będą czesali, strzygli lub obcinali pazurki. Pani Beata źle się Niuni kojarzy — obie panie mówią, że jest im z tego powodu przykro, przy czym pani Malwina dodaje, że bez pomocy pani Beaty sama nie dałaby sobie rady. Szkoda tylko, że Niunia tego nie docenia. Koleżanki pani Malwiny z racji małego zainteresowania kotem mają większe chody u Niuni. Wychodzi więc na to, że uwaga i względy u kotki są odwrotnie proporcjonalne do zainteresowania gości. Może jest w tym jakaś metoda.
Niunia zgrała się ze swoją nową opiekunką. Łapie dla niej żuki i inne owady, które są na tyle szalone, by odwiedzić ten jeden balkon (oczywiście osiatkowany!) na ósmym piętrze. Poza tym ma np. określone zwyczaje: pija tylko z filiżanki i to takiej, która stoi na stoliku w sypialni pani Malwiny. Lubi pogadać ze swoją opiekunką i niestety musi mieć ostatnie słowo. Dodam jeszcze, że czasami pyskuje. Mimo swoich lat jest nadal żywiołową panną i szuka rozrywki, gdzie tylko się da. 
Niunia jest przykładem kota, który warto wziąć pod uwagę, kiedy decydujemy się na adopcję zwierzaka — nie każde zwierzę będzie gotowe na towarzystwo dzieci, nie każde zwierzę będzie dokładnie takie, jak my byśmy chcieli, bo... zwierzę nie jest zabawką, nie jest rzeczą i nie jest jego celem życiowym spełnianie naszych życzeń i zachcianek. Kot, pies, kura, czy świnka morska to żywe istoty, które mają swój temperament, swoje problemy, swoje emocje. Należy o tym pamiętać... Może wtedy mniej zwierząt będzie lądowało na ulicach albo w lesie... 



wtorek, 29 listopada 2016

VI.052

 Tygrynio

 Lamia

 Lubawa - kotka, która miała zostać u Ani na stałe, ale odeszła na FIP
 Iwo i Lamia w tle

 Marley

 Lubawa

 Iwo

 Tygrynio

 Lamia

 Marley

 Tygrynio

 Marley

Lamia


Lamia i Marley szukają dla siebie idealnych opiekunów...

Bycie foto-wolontariuszem sprawia, że poznajemy wielu miłośników zwierząt. U jednych bywamy jednorazowo z innymi zaczynamy zacieśniać więzy, przez co pojawiamy się zawsze wtedy, kiedy jakiś kot, bądź pies potrzebuje pomocy. Tak jest w przypadku Ani i jej domu tymczasowego. Aktualnie pod jej opieką znajdują się jej własne koty: Tygrys i Iwo oraz tymczasowicze: księżniczka Lamia, oraz maleńki, bo niespełna pięciomiesięczny kociak Marley. Ania znalazła go nieopodal swojego miejsca pracy. Marley nie jest jedynym kotem, którego uratowała Ania. Jej podopieczni są pod opieką Zwierzaków z Mińska. Jednak kilka razy znajdki trafiały do fundacji Kocia Łapka. 
Iwo i Tygrys to koty, których stałą opiekunką jest Ania. Sprawiają wrażenie życia w totalnej harmonii, nie wydać między nimi bójek, a kiedy trzeba jeden bez problemu może przejść obok drugiego. Iwo początkowo tymczasowicz podbił serce Ani na tyle, że jej mieszkanie zostało jego prawdziwym domem. Tygrysa zaś Ania znalazła podobnie jak Marleya w okolicach swojej pracy. 
Lamia jest przykładem kota, który wymaga olbrzymiej cierpliwości i doświadczenia ze strony opiekuna. Jest to kotka, która potrzebuje czasu, by pokochać człowieka, ale jak już to zrobi, nie opuszcza go na krok. Nie przepada natomiast za innymi kotami, stąd też spokój Lamii i pozostałych kotów, którymi opiekuje się Ania, wymaga heroicznej pracy.
Miała do nich dołączyć Lubawa, wspaniała bura kotka, która mimo swojego burego umaszczenie podbiła serca najbliższego otoczenia, kiedy opiekunka podjęła 100% decyzję o tym, iż chce być z nią na zawsze, los brutalnie je rozdzielił. Lubawa zachorowała na FIP. Mimo ogromu nieszczęścia Ania nie zwalnia tempa i pomaga zwierzętom. Wyznaje zasadę, że ludzie powinni sobie wzajemnie pomagać zwłaszcza, jeśli chodzi o dobro zwierząt. Prawda jest taka, że nie tylko zwierzęta, czy fundacje potrzebują takich ludzi jak Ania. Osobowości pełnych pasji, siły oraz zdeterminowanych do tego, aby czynić dobro. Tak naprawdę nie chodzi przecież o wdzięczność i interesowność, a o to, by pomagać i istnieć dla tego wszystkiego, co się kocha. Ania jest tego najlepszym przykładem. Takie osoby są potrzebne również innym ludziom, abyśmy mogli wśród różnych czasem przykrych informacji w mediach dostrzec, że dobro pojawia się nie tylko na stronicach książek. 

poniedziałek, 28 listopada 2016

VI.051

 






























Zapraszam Was na spotkanie ze wspaniałą rodziną — Magdą i Pawłem oraz ich zwierzakami.  Magdę poznałam dzięki akcji pomocowej "jadwisińskim" kotom, którą zorganizowała. Przez te trzy lata poznałyśmy się bardzo dobrze i wiele nas łączy.  Jednak dość długo namawiałam tę rodzinę na udział w akcji. Może dobrze się stało, że trochę to namawianie trwało, gdyż dzięki temu w poniższej historii mamy jednego kota więcej.

Moglibyśmy opowiadać po kolei, jak to się stało, że w naszej rodzinie są Kobra, Riddikulus i Raven. Moglibyśmy opowiadać o tych złych rzeczach, których doświadczyli, ale postanowiliśmy, że opowiemy trochę inaczej. Skoro akcja nazywa się MÓJ KOT MA DOM, chcemy krótko opowiedzieć, jak każdy z naszych zwierzaków wpłynął na nasze życie i czego się dzięki nim nauczyliśmy.

Riddikulus zamieszkał z nami w przełomowym momencie naszego życia. To był taki okres, kiedy „wszystko, co złe” przechodziło w „jest nadzieja, że będzie lepiej”. Szukaliśmy kota „psolubnego”, ponieważ mieliśmy 12-letnią suczkę, która znała tylko koty z podwórka – czyli te uciekające istoty, które trzeba gonić. Szukaliśmy i znaleźliśmy – w Kielcach. Decyzja, żeby pokonać odległość między Warszawą a Kielcami, była pierwszą lekcją. Ponieważ, jeśli chcemy pomagać, jeśli chcemy zrobić coś dobrego, to odległość nie może być przeszkodą. Warto było pojechać do Kielc i przywieźć kota, którego nazwaliśmy – Riddikulus. Riddikulus to zaklęcie z cyklu o Harrym Potterze, zaklęcie, które zamienia nasze największe lęki w to, co nas bawi. W tamtym czasie my także odczarowaliśmy trochę nasze życie, a były to, całkiem świadome czary. Ponieważ byliśmy psiarzami, to próbowaliśmy się przygotować na przyjęcie kota. Zakładaliśmy bowiem, że pewnie pojawi się naszym domu żywe srebro, psotnik-indywidualista. Okazało się jednak, że Riddick jest kotem – aniołkiem, może troszkę dzikuskiem – ale aniołkiem. Nazywam go swoim największym antydepresantem, ale uprzedzam, że nie wypożyczam go, ani nie sprzedam w celach terapeutycznych. Czego nas nauczył? Nauczył nas tego, co kocie, że nie przychodzi się na zawołanie, że kot to krucha istota – dosłownie i w przenośni, że czasem trzeba zwolnić, że trzeba znaleźć czas na odpoczynek. A gdy usiądziemy na wystarczająco długo, może spotka nas zaszczyt i Riddikulus usiądzie na naszych kolanach.

Decyzję o adopcji Kobry podjęliśmy krótko po pożegnaniu naszej 14-letniej suczki, która przegrała walkę z rakiem. Nie szukaliśmy na siłę, ale wiedzieliśmy, że tam gdzieś czeka na nas potrzebujący pies. Tym jedynym okazała się dziesięcioletnia amstaffka po dwóch nowotworach. Wydawałoby się, że to szaleństwo – przyjmowanie do domu psa, z którym być może zaraz znów będziemy musieli się żegnać, ale… czy ktoś powiedział, że my nie jesteśmy trochę szaleni? Kobra utwierdziła nas w przekonaniu, że warto postępować zgodnie z tym, co podpowiada nam serce. Niektórzy odradzali nam adopcję starszego psa i powoływali się na to, że znów będziemy cierpieć, że nie zdążymy się nacieszyć i znów będzie pożegnanie i płacz, ale… Dużo bardziej chce nam się płakać na myśl o tym, że są zwierzęta, które całe życie nie miały domu, albo, że z jakichś względów ten dom straciły, a siwe, z problemami zdrowotnymi już nie są dla nikogo atrakcyjne. Czego jeszcze nauczyła nas Kobra? Tego, że wprowadzanie do domu seniora to nauka cierpliwości i przede wszystkim szacunku. Po prostu – każdy ma swoje przyzwyczajenia i dobrze, żeby druga strona je zaakceptowała. Ślini się? No trudno! Nie jest wulkanem energii – no bywa! Woli jeździć samochodem na zakupy, niż zostawać sama w domu – no to ją zabieramy! Nawet imienia jej nie zmieniliśmy, choć pewnie sami nadalibyśmy trochę inne, no ale przecież po 10 latach tego psu nie zrobimy. Utwierdziła nas w przekonaniu, że warto walczyć ze stereotypami, bo przecież niby mamy w domu „psa mordercę”, a my wiemy, że mamy psa, który jest łagodny, delikatny, cierpliwy i wrażliwy.

Do decyzji o adopcji drugiego kota dojrzewaliśmy przez rok. We wrześniu staliśmy się rodziną 2 + 3, a dymna, młoda kotka o imieniu Raven zamieszkała z nami. Miała dokładnie tyle samo miesięcy, co Riddikulus, kiedy go przywieźliśmy, ale temperament – zupełnie inny. Raven jest niczym koty ze śmiesznych filmików o kotach: szaleje, wszędzie wskakuje, zwala przedmioty, które wg niej powinny zmienić miejsce położenia. W ciągu 5 pierwszych minut zwiedziła więcej miejsc niż Riddick przez trzy lata. On – nigdy nie budził nas w nocy, ona – zawsze coś musi zmajstrować, on – jest kotem milczącym, ona – gada za nich dwoje i jeszcze pyskuje! Raven jest też strażniczką domowego porządku – jeśli zostawisz coś na wierzchu – wiedz, że za chwilę możesz już tam tego nie zastać. Przy niej odebraliśmy największą lekcję cierpliwości, w związku z problemami, które z nią mieliśmy, zdarzało nam się płakać z bezsilności, czasem nie wiedzieliśmy, czy będzie dobrze i co jeszcze nas czeka, ale to dzięki temu, co trudne, nauczyliśmy się nowych rzeczy o kotach, o ich psychice i zdrowiu. Wiedzieliśmy, że bierzemy kota, którego ktoś oddał z powodu problemów kuwetkowych, a jednak podjęliśmy ryzyko i nie skreśliliśmy jej tylko z tego powodu. I już jesteśmy pewni – że było warto zawalczyć. Raven ożywiła nasze życie. Wcześniej byliśmy my i starszy, spokojny pies oraz kot, który jest najgrzeczniejszym kotem na świecie, a tu wpadła ona – niczym torpeda. Podobnie jak torpeda ma swój własny napęd. A co zniszczyła? Przede wszystkim rozgromiła nudę, spokój i monotonię!

Nasze zwierzęta nauczyły nas bardzo wiele. Mamy poczucie, że bez nich nie bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy. Dzięki nim poznaliśmy wiele cudownych i wartościowych osób. Z naszej perspektywy życie bez zwierząt jest puste, smutne i dużo mniej ciekawe, ale nie przekonujemy nikogo na siłę, by decydował się na zwierzaka. Wszystkich tych, którzy jednak podejmą taką decyzję, prosimy, aby po pierwsze dobrze ją przemyśleli, a po drugie, aby nie kupować zwierząt po okazyjnych cenach. Jesteśmy w stanie zaakceptować to, że ktoś z jakiegoś względu chce zwierzę konkretnej rasy, nie chce zwierzaka po przejściach, ale jeśli taka jest Wasza wola – sprawdźcie miejsce, z którego bierzecie zwierzę. Plaga pseudo-hodowli to koszmar, rozmnażanie zwierząt w domach – też często jest związane z eksploatacją dla zysku. Nie dajmy zarabiać ludziom, którzy krzywdzą zwierzęta. Pamiętajmy, że zwierzę to decyzja na minimum kilka lat, że choroba zwierzęcia, jego złe (nawet agresywne) zachowanie, nie są powodem, aby się go pozbywać.


W naszym domu wyznajemy pewną zasadę, którą znamy z filmu Lilo i Stich, a brzmi ona „Ohana znaczy rodzina, a w rodzinie nikogo się nie odtrąca i nie porzuca”.


[Magdalena Tereszkiewicz]