Moje pierwsze spotkanie w szóstej edycji poświęcone jest dwóm kotkom, które zamieszkują z przemiłymi dwunożnymi istotami, którzy zaangażowanie w pomoc kotom mają we krwi. Efektem takich interwencji ratunkowych są w sumie obie spotkane panny. Zacznę jednak od innej kwestii — umawiania się i zaskoczenia na miejscu. To było zdecydowane dołączenie do Akcji. Szybka wymiana numerów, podanie adresu, sprawdzenie dojazdu... (ja w tym zakręcie zapomniałam przedstawić się, ale co tam...) i sms w dniu spotkania, czy jest ono nadal aktualne. W odpowiedzi dostałam potwierdzenie z informacją o dokładnej lokalizacji wejścia i... zapewnienie, że będę wiedziała, że to właśnie tu. Miało więc być charakterystycznie. Jadąc przez prawie całe miasto, zastanawiałam się, co jest charakterystyczne dla mnie i czy nie umknie mojej uwadze ta specyficzna rzecz, po której mam rozpoznać, że dotarłam we właściwe miejsce... Szłam na pamięć, jak internetowa mapka wskazała, weszłam w bramę i... Fakt, to było duże zaskoczenie zobaczyć znak drogowy z kotem. Ucieszył mnie ten znak równie mocno, co możliwość spotkania z kolejnymi odpowiedzialnymi osobami.
Na przywitanie wyszła mi Suri, była pierwsza, jej opiekunka (Pani Beata) dotarła tuż za nią. Suri pozwoliła się miźnąć i poszła dalej walnąć się na ścieżkę. Przy czym zostałam ostrzeżona: to dziewczyna ze Wschodniej*. Suri po chwili poszła walnąć się za krzaczek róży i na tym zakończyła sesję w plenerze. Suri nie była pierwszym kotem na włościach, ale obecnie została najstarszą Panią i Władczynią. Swoją miną zaznacza również, że kpi sobie ze wszystkich i wszystkiego, bo to przecież ona i tylko ona dyktuje warunki bytowania na tym terenie. Suri do domu Pani Beaty trafiła wraz ze swoim rodzeństwem. Nie potrafiła jeszcze samodzielnie jeść. Koty znajdowały się na ulicy Wschodniej i nie miały mamy. Jaka była ich historia trudno dociekać. O ile rodzeństwo Suri znalazło nowe domy, ona zagrzała miejsce tu. Nie ważne, że była kotem niedotykalskim, średnio zainteresowanym bliskimi kontaktami z ludźmi. Prawdziwą więź nawiązała z Panią Beatą. Potrzebowała sporo czasu, cierpliwości i miłości, by zaakceptować dotyk ludzkiej ręki i połączyć go z przyjemnością. Stała się przytulaśną kotką (choć tylko dla wybranych — co podkreśla Pani Beata), która mruczy, jest towarzyska i przyjaźnie nastawiona do stada... Ale przed obcymi trzyma fason (w końcu na markę Dziewczyny ze Wschodniej trzeba pracować nieustannie). Usłyszałam, że warto było czekać i pracować z Suri, by zobaczyć jak ufną i ciepłą jest istotą. I chociaż aktualnie ze średnią chęcią akceptuje nową lokatorkę Grace, na okoliczność rozdawania przysmaczków, może ją tolerować bardziej. Z czasem zapewne dziewczyny będą mocniej zżyte — jeżeli nie dzięki staraniom Pani Beaty, to za sprawą pomocy zaprzyjaźnionej behawiorystki, która już wielokrotnie pomagała w ustawianiu relacji kocich mieszkańców tego domu.
Grace nie ma jeszcze ochoty na wyjścia z domu. Bezpieczniej czuje się za zamkniętymi drzwiami. Jest kotkiem rasowym, z rodowodem i zapewne wielkimi szansami na niejeden medal. Jednak nie taką przyszłość przewidziano dla niej, co poczytuję akurat za zaletę. Grace była "zapłatą" za krycie w hodowli. Kiedy zachorowała i stanowiła zagrożenie dla innych kotów (w tym świeżego miotu), podjęto decyzję, że zostanie oddana w dobre ręce, byle ktoś ją wyleczył i zabrał... I tak trafiła do domu Pani Beaty. Jako nieplanowany kot rasowy, na dokładkę rasy, której nawet w najdalszych planach nie przewidywano pod tym dachem. To kociątko ma więc i pecha, i szczęście, bo traktowana od początku jako rzecz i dawana w ramach zapłaty, zbędna w razie problemów, stała się kotem niespodziewanym, ale bardzo kochanym. Moje serce skradła momentalnie — nie tylko przez delikatność swojego futerka i niezwykły kolor oczu. Co prawda nie zademonstrowała mi, jak korzysta z kociej siłowni (drapak), ale za to pozowała zabójczo, pokazując swoją naturę fotomodelki. Prawdziwy z niej skarbek. Usłyszałam też, że ma wybitnie "pro ludzki" charakter, przy czym posiada hierarchię ważności dwunożnych i tak... z tylko sobie wiadomych przyczyn wybrała sobie Panią Beatę, jako przewodniczkę, zastępczą mamę i ulubioną osobę w domu. W związku z tym nie odstępuje jej na krok, biega za nią po mieszkaniu maukając i gruchając radośnie. Zaznaczę więc za jej opiekunką, że jest przemiłą towarzyszką w tym stadzie.
Na koniec chciałam jeszcze wspomnieć o tym, jak bardzo miniaste są to dziewczyny — obie mają emocje jasno wypisane na swoich twarzach i trudno nie zrozumieć ich intencji. Przyznaję, że pierwszy raz spotkałam tak komunikatywne panie. Myślę, że ma to związek z wychowaniem i ogromem uczuć, którymi są obie obdarowywane każdego dnia.
Na koniec chciałam jeszcze wspomnieć o tym, jak bardzo miniaste są to dziewczyny — obie mają emocje jasno wypisane na swoich twarzach i trudno nie zrozumieć ich intencji. Przyznaję, że pierwszy raz spotkałam tak komunikatywne panie. Myślę, że ma to związek z wychowaniem i ogromem uczuć, którymi są obie obdarowywane każdego dnia.
__________________
* Wschodnia do jedna z tak zwanych "niebezpiecznych" ulic w Łodzi, zamieszkanych wedle mitu przez osoby, które dają sobie świetnie radę z trudami życia, głównie dzięki stosowaniu przemocy, swej nieobliczalności i wybuchowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.