wtorek, 15 grudnia 2015

ZAKOŃCZENIE PIĄTEJ EDYCJI

Zakończyliśmy piątą edycję Akcji Społecznej Mój Kot Ma Dom. Jesteśmy gotowi do kolejnej. Zanim jednak ruszymy na spotkania z Wami, oddajemy efekty naszej pracy w wersji "przenośnej"...
Mamy nadzieję, że spodobają Wam się przedstawione przez nas podejścia, różne domy i bardzo różne zwierzęta — ze znaczącą przewagą kotów (jak widać, nazwa zobowiązuje).
Życzymy inspirującej lektury!

poniedziałek, 30 listopada 2015

V.088

Cecylka
Michał Biały
Dorota Sumińska i Lusia
Kajtek
Bubek i Kwiatek na drugim planie
Bunia

Kwiatek

Donek zwany też Zombie

Bunia

Drapek

Kwiatek

Mała Mi

Pinio

Unek

Czikita

Bombik

Cecylka

Lulka

Kicanka

Rudy

Białka


To jest dom, w którym się leczy, otacza miłością, karmi, dba o ciała i poranione dusze. Do Doroty i Tomka lgną ludzie i zwierzęta. W domu rezydują zwierzaki, które zostały wyrzucone, skazane na poniewierkę, okrutnie skrzywdzone przez człowieka. Każde z nich mogłoby opowiedzieć historię wyciskającą łzy z oczu, budzącą przerażenie i smutek. Wszystkie jednak znalazły szczęśliwą przystań.
Na zakończenie akcji zapraszamy Was do domu osoby, którą wszyscy zwierzolubni znają — do Doroty Sumińskiej, lekarki weterynarii, pisarki, publicystki. Dziewczynki, która spała w łóżeczku ze żmijami, która gdy dorosła oddała całe swoje życie miłości do zwierząt, a swoją córkę woziła na spacer w wózku razem z dwoma zreumatyzowanymi psami.
Gdy odwiedzałam Dorotę, w jej domu mieszkało kilkanaście zwierząt. Teraz jest ich już dwadzieścia, bo przybył kolejny pies.

"Sercem i duszą jestem psem. Chciałoby się powiedzieć suką, ale niestety w ludzkim języku nie brzmi to najlepiej. Tak czy siak, mam psie serce. Może właśnie dlatego koty lgną do mnie, jak misie do miodu. Ludzie błędnie oceniają psio-kocie relacje. Mój dom jest tego przykładem. Dziesięć psów i tyleż kotów.
Białeczka — kotka znaleziona przed wielu laty na trasie z Warszawy do Gdańska, kocha psa Kwiatka. On też ma coś wspólnego z ruchem drogowym. Wyrzucono go z samochodu niedaleko od mojego domu. Ulubieńcem Kwiatka jest Donek vel Zombik. Niewidomy kot z kłami tygrysa szablozębnego.
Kotka Luliana, Lula, Lulita kocha tylko mnie.
Dwa Michały, szary i biały, kocie bliźniaki podrzucone przez dziką kotkę to wielbiciele wszystkich psów i vice versa. Słodka jak cukierek Mała Mi trochę widzi jednym okiem i mimo chromej łapki jest prawdziwą kokietką. Adoruje gbura Bubka i nawet ten psi chamuś jej ulega.
Dziś wielki, gruby Rudy przyjechał przed laty wprost z Białowieży, jako ledwie żywe kocię. Znalazłam go w śmietniku na kartony po sokach.To psy mu wytłumaczyły, że warto żyć. Niedowidząca kotka Cecylka woli psy niż koty i ludzi. Jest u nas sześć lat, ale dopiero po czterech dała się dotknąć ludzką ręką — psi nos wyprzedził ją o trzy lata i 363 dni.
Kicanka to wyjątek odbiegający od wszelkich reguł. Nie znosi ani kotów, ani psów. Jest kocią staruszką i ma za sobą jej tylko znany zły los. 
No i Unek. Abisyński kot mojej nieżyjącej Mamy. Po jej śmierci też postanowił umrzeć. Nie chciał jeść, uciekał z domu i stronił od wszelkich kontaktów z kimkolwiek. Przez trzy miesiące szukał swojej przyjaciółki i cierpiał. W końcu pies Drapek nie wytrzymał – Unek! Koniec z żałobą! Przecież ja tu jestem! Zapomniałeś? — wykrzyczał po psiemu i pomogło. Teraz Unek to tłusty kawałek kociej szczęśliwości. 
Od niedawna mieszka z nami Marian, wielki, biały wilk. Biały bo siwy, ma dobrze ponad czternaście lat, bo tyle siedział w schronisku, a trafił tam jako dorosły pies. Wilk, bo wygląda jak wilczy bohater filmu “Tańczący z wilkami”. Nie znał kotów, ale gdy zobaczył Michały oniemiał — Toż to istne cuda — powiedział".   

sobota, 28 listopada 2015

V.087

































Łucja w swoim ostatnim wpisie napisała, że każda artystyczna dusza zamieszkuje z kotem lub psem. Sonia, do której dzisiaj Was zapraszam, jest właśnie taką artystyczną duszą i utalentowaną malarką (mam taki plan, żeby zarobić dużo pieniędzy i kupić jej obrazy, zanim zostanie sławna). 
Poznałyśmy się oczywiście dzięki kotom — kiedy uciekł mój kot, Sonia do mnie zadzwoniła i zaoferowała pomoc w szukaniu. Zupełnie obca osoba, która poświęcała swój czas i dopingowała mnie do poszukiwań i która prawie się popłakała z radości, gdy kot się znalazł.
Okazało się, że Sonia działa w grupie Ratujemy Koty z Półwiejskiej i sama mieszka w towarzystwie małego kociego stada.
"Postanowiłam już nigdy nie mieć kota. Przynajmniej przez następne lata. No dobrze, przez następne miesiące. Tygodnie… Tak, po tygodniu zaczęłam sprawdzać strony fundacyjne… Śmierć mojej ukochanej kotki jedynaczki, z którą spędziłam osiem wspaniałych lat, rozerwała mnie na kawałki. Blokował mnie przeprowadzany remont mieszkania, ale tak naprawdę nie chciałam się przyznać, że moje życie musi iść równolegle z życiem kota, który potrzebuje domu.
Kilka lat temu w Poznaniu działał sklep zoologiczny z misją adopcyjną – Nikola na Winogradach. Tworzyli go ludzie, którzy ratowali wszystkie możliwe zwierzaki. I tak trafiały tam koty i psy z poranioną duszą, szczury, których już nikt nie chciał, świnki morskie, które były tylko zabawką przez krótki czas. Wszystkie zwierzaki miały szansę odpocząć, otrzymać pomoc weterynaryjną i psychologiczną. Wszystkie były socjalizowane i rozpieszczane, potem wyadoptowywane z umową adopcyjną. Właściciele sklepu za sterylizacje, kastracje, odrobaczanie i szczepienia płacili z własnych pieniędzy. I właśnie tam, w mroźnym lutym 2012 roku trafił biało-rudy zastraszony pięciomiesięczny kociak, który ukrywał się głównie pod półkami z suchą karmą. Dzieci pomagające w sklepie robiły wszystko, żeby go jakoś oswoić… Szło marnie. Maluch był zamknięty w sobie i zastraszony przez dumną czarną kotkę, która straciła dom po pięciu latach i która stwierdziła, że sklep jest jej królestwem, a ona królową, no i dręczyła malucha w sposób mocno wyrafinowany. Miziasta, pewna siebie kotka, czy mały wypłosz, nad którym trzeba będzie pracować? Stwierdziłam, że dam dom wypłoszowi, który być może nigdy nie będzie naprawdę oswojonym kotem. Dowiedziałam się, że wypłosz włóczył się po Winogradach z bratem, brata przejechał samochód, a wypłosz siedział na środku drogi przy jego zwłokach. I takiego kociaka w szoku zabrano z drogi i przyniesiono do sklepu. Ustaliłam, że potrzebuję kilku dni, żeby zapanować nad remontowym chaosem i przyjeżdżam po malca. Nadałam mu imię Misza.
Dzień adopcji. Wstałam rano, ubrałam na siebie milion warstw ubrań. Słupek rtęci wskazywał minus dziesięć stopni. Przyjechałam do sklepu, gdzie powitał mnie słoneczny uśmiech pani Weroniki, właścicielki. „Będzie miała pani dylemat” powiedziała i palcem pokazała mi siedzącą na akwariach czarną kotkę w podobnym wieku co Misza. 'Znaleziona na śmietniku w najmroźniejszą noc, było minus dwadzieścia stopni, ona zamknięta w zaklejonym taśmą kartonie. Na wizycie u weterynarza nie wiedziałam jakie imię jej nadać, więc jest Simona na cześć pani zmarłej kotki' – usłyszałam od pani Weroniki. Stwierdziłam, że żadnego dylematu nie mam i że adoptuję oboje – Miszę i Simonę, którzy po dwóch dniach byli całkiem zżyci, bo Simona miała nadmiar uczuć siostrzanych i myła Miszę w każdej wolnej chwili. Umowa podpisana, leki przekazane, dzieciaki zapakowane i pojechaliśmy…
W domu Simona wyszła z transportera i od razu stwierdziła, że to jej dom oraz że „My home is my castle”, co wyraziła wygrzebywaniem ziemi z doniczek i zrzucaniem rzeczy, które według niej najwyraźniej do wystroju wnętrza nie pasowały. Misza siedział przez dobę w transporterze, potem pod kanapą, wychodząc tylko do kuwety, na jedzenie i mizianki ze Simi, czasami ze mną. Misza w swej malutkiej główce nie mógł pojąć, że kiedy wychodzę z pokoju i wchodzę z powrotem nadal jest tą samą osobą i zawsze reagował tak, jakby widział mnie pierwszy raz, czyli przerażeniem w oczach i zwiewał pod kanapę. Znormalniał po dwóch miesiącach. Był kochanym chłopczykiem o małym rozumku, w przeciwieństwie do Simony, która prowadziła ze mną intelektualne dyskusje i która niosła ze sobą destrukcję totalną. Ponad połowa roślin z mieszkania musiała przeprowadzić się do moich przyjaciół i rodziców, zostały mi trzy talerze, dwa kubki i dwie miski, ponieważ wszystko zostało precyzyjnie potłuczone w drobny maczek… Oboje rozumieli się doskonale i byli najlepszymi przyjaciółmi. Byłam zachwycona pomimo strat materialnych, które nie miały dla mnie żadnego znaczenia. I tak w morzu potłuczonych naczyń dopłynęliśmy do czerwca.
W czerwcu dowiedziałam się, że pewna biało-czarna kotka urodziła maluchy w przyblokowej skrytce pod schodami do ciepłowni. Skrytka tak naprawdę stanowiła górę przerabiających się śmieci, wydzielających obrzydliwy smród. Nie myślałam zbyt długo, umówiłam się z sąsiadką karmicielką na wyłapanie kotki i jej dwójki dzieci. Po złapaniu siedziały u mnie w łazience, a potem rozpełzły się po całym mieszkaniu. Oczywiście, matka została, bo okazała się niezwykle miziastą i zakochaną we mnie kotką. Kociaki trafiły do cudownych domów, a Silja została u mnie. Łatwo nie było. Silja do dzisiaj traktuje Simonę jak rywalkę i dręczy ją kilka razy dziennie, goniąc ją w kąt i wgryzając się jej w różne części ciała, co nie przeszkadza im wylizywać sobie głowy i szeptać czułe słówka, kiedy ja wracam z pracy.
Półtora roku temu postanowiłam dać dom kotu, który był wręcz za uszy wyciągany ze stanu agonalnego. Rozbuchany koci katar, zrośnięte powieki, obraz nędzy i rozpaczy przy jednoczesnym ADHD do kwadratu. Puszek-Pesik, dla znajomych Pusio, dla wtajemniczonych Lord Vader. Kot, który był miłością na czterech nóżkach. Kot, który zaślepiony miłością potrafił usiąść tyłkiem na misce z barszczem… bo chciał buzi… Mijają dwa miesiące od jego śmierci. Przeżył tylko dwa lata. Powikłania po kocim katarze odezwały się z wielką mocą i pomimo wysiłków nie udało się go uratować. W domu ucichło. Cały czas trwa żałoba. Z jego fotografiami do akcji nie zdążyłyśmy… Żal straszny i zdławiony ból.
W międzyczasie zmarła moja sąsiadka. Latami dokarmiała nasze przyblokowe koty, leczyła je, kastrowała i oddawała do adopcji. Ostatni rok życia spędziła w szpitalu onkologicznym. Miała dwanaście kotów, którymi opiekowałam się ja i moi przyjaciele. Wszystkie trafiły do wspaniałych domów. Jedna kotka, pozbawiona oczu trafiła do mnie. Symilka, zwana w skrócie Smilką, ma siedemnaście lat i jest pełną wigoru kocią babcią. Pusia prała łapą regularnie. Reszta kotów też nie może liczyć na spokój, bo Smilka rządzi twardą łapą. Ustawiła sobie wszystkich. Funkcjonuje wspaniale, nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Bardzo potrzebuje bliskości i czułości. Od pewnego czasu noszę ją w chuście jak dziecko, bo nie mogę wszystkiego robić jedną ręką, a czas nam się kurczy… nie mogę jej odmawiać bycia blisko mnie. Nie wyobrażałam sobie, żeby mogła pójść do innego domu, nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie nie być przy niej w ostatnich latach jej życia. Zakochałam się w niej jedenaście lat temu, adoptując moją pierwszą kotkę właśnie od zmarłej sąsiadki. Przyszła do mnie i obwąchała mi twarz. Spotkanie przyprawiające mnie o dreszcz. Czułam się zaszczycona. I chyba do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że TEN kot jest w moim domu.
W sierpniu tego roku trafił do mnie Gustaw. To był amok, szaleństwo. Zakochałam się w nim i wiedziałam, że nigdzie nie będzie tak szczęśliwy jak u mnie. Mieszkał w ohydnej piwnicy jednej z kamienic na ulicy Półwiejskiej. Po odłowieniu i wyadoptowaniu jego przyjaciółki wpadł w depresję, zamknął się w sobie. Trzeba było go też odłowić i popracować nad nim. Przebywał w kocim szpitaliku półtora miesiąca. Obecność innych kotów była dla niego lekarstwem. Wielki gruby bury kocur okazał się najlepszym wujkiem dla szpitalikowych maluchów. Powoli otwierał się na człowieka. Sam o wszystkim decydował. Tak też jest u mnie. Nie naciskam, sam do mnie przychodzi, kiedy chce. Niesamowite jest to jak bardzo człowiek w ocenie kota może się pomylić. Myślałam, że Gucio jest dzikusem, który w panice rozniesie mieszkanie na strzępy, że nadaje się tylko do budki w ogrodzie, a już w szpitaliku było widać, że to po prostu duży przestraszony, ale spokojny kot. W mieszkaniu z resztą ekipy funkcjonuje idealnie. Jest samym dobrem i tym dobrem zjednał sobie resztę kotów. Uwielbiają go.
Nie ma mnie bez nich. Są moim największym szczęściem. Nie potrafię zasnąć bez nich, nie potrafię oddychać, kiedy nie ma ich w pobliżu. Dzięki nim jestem. Jestem dla nich".

piątek, 27 listopada 2015

V.086










Będzie to opowieść o trójce kotów. Cyfra trzy ma rozbudowaną symbolikę w kulturach, wierzeniach, przestrzeniach ludowych i tak się składa, że w tej historii będzie mowa o trzech różnych kocich charakterach, by nie powiedzieć "żywiołach ukrytych pod futerkami" oraz o aniele w ludzkim wcieleniu, który nad nimi czuwa...

Żywioł nr 1 ma na imię Bajzel i niech Was imię nie zmyli — to kotka. Ma umaszczenie pełne fantazji. Jest zgrabna i zwinna. Nie ufa obcym. Zdecydowanie woli obserwować ich z ukrycia niż wystawiać się na bezpośrednią konfrontację. A jednocześnie to kot dominujący i dbający o swoje terytorium, o czym napiszę w dalszej części.

Żywioł nr 2, czyli Kropcia. Piękna i delikatna kotka tricolor. Jest urodzoną modelką, bo kiedy tylko zobaczyła, że ganiam za nią z aparatem, w mig zaczęła kłaść się na boczku, lizać futerko i patrzeć na mnie zalotnie. Na widok swojej zabawki potrafi jednak porzucić próżność i zmienić się w wytrawnego myśliwego.

Żywioł nr 3. Taadam! Oto przed Państwem dostojny jegomość w czarnym eleganckim futrze, czyli Grubasek! Apetyt na życie i jedzenie mu dopisuje. Ale kto dał zwieść się pozorom i myśli, że ten kot, to tylko ciepła kuleczka, ten jest w błędzie, bo Grubasek jest facetem pełną gębą. Ma swoje zdanie, które potrafi wyrazić warknięciem, a prężenie przed obiektywem uważa za zwykły przejaw narcyzmu i praktycznie na nic zdały się liczne prośby, zachęty i sztuczki, by wyszedł na środek pokoju i wziął udział w sesji zdjęciowej.

Te trzy żywioły od kilku miesięcy mieszkają pod jednym dachem. Wcześniej Kropicia i Grubasek mieszkały ze swoją opiekunką Adrianną w innym domu. Jednak okoliczności życiowe sprawiły, że Adrianna wraz z mężem przeprowadziła do swojej mamy, w której mieszkaniu od wielu lat urzęduje Bajzel. Czasami, kiedy stykają się ze sobą trzy żywioły może dojść do zjawisk nieprzewidzianych i nieokiełznanych. Tak też stało się w tym przypadku. Bajzel nie akceptuje Kropki i Grubaska na swoim terytorium. Mówi im zdecydowane "nie". Trwa wojna. Jest awantura. Nie ma mowy o zawieszeniu broni. W sumie nie ma co się dziwić — nieuparte koty to chyba rzadkość. Sytuacja jest trudna i napięta, ale Adrianna, zdaje mi się być aniołem pokoju zesłanym na terytorium tej kociej wojny. Bardzo dzielnie i skutecznie przez te wszystkie miesiące dyryguje kocim ruchem w domu oraz pracuje nad tym, by koty się ze sobą dogadały.
Jestem pewna, że nie tylko Bajezel, Kropcia, Grubasek i ja dostrzegają w Adriannie kociego anioła, ale też inne koty, którym Adrianna pomogła, wyciągając je z bezdomności, czy innych tarapatów. Raźniej robi się człowiekowi, kiedy spotyka taką osobę.

środa, 25 listopada 2015

V.085










W ramach ostatniego mojego wpisu w piątej edycji akcji chciałam zapoznać Was z Mafią. Krakowską Mafią... Ale nie martwcie się, to nie taka mafia, jak sądzicie. Ta jest puchata, niewielkich rozmiarów (można nawet powiedzieć, że kieszonkowa), trochę nieprzystępna, no i zamieszkuje z osobą, która może być Wam znana z kulinarno-blogerskiego świata... Zapraszam na spotkanie z Mafią i Alicją (Wegan Nerd).

Jakoś naturalne stało się dla mnie, że każda artystyczna dusza zamieszkuje z kotem, psem lub innym stworzeniem. Często w liczbie mnogiej. Alicja mieszka z Mafią, kotką wyjątkowej urody, która nie darzy zbytnią ufnością obcych. Na szczęście pozwoliła mi na krótką sesję, dzięki czemu mogę ją Wam pokazać. 
Mafia nie jest pierwszym kotem Alicji. Alicja jest jednak pierwszą poważną współlokatorką Mafii. Czasami pojawiają się rodzice Alicji i nowe okoliczności przyrody, gdzie Mafia może do woli hasać po znacznie większym metrażu. Kraków ją ogranicza, może jedynie pogadać przez szybę do sikorek, które stołują się na balkonie. 
Mafia miała mieć na imię Ostatnia, bo na świecie pojawiła się na samym końcu. Nie było pewności, że przeżyje. Trochę spisywano ją na straty. Taka jakaś dziwnie drobna, mała... zupełnie nie jak Main Coon. 
Jak większość kotów, także i ta dama uwielbia pudełka. Nie pogardzi siatką foliową, czy papierową torbą. W sumie moja torba też ją interesowała, ale możliwe, że chodziło o to, że pachniała Leopoldem, który zwykle ją okłacza. Mafia pokazała mi wszystkie swoje zabawki, zademonstrowała, jak zazwyczaj pozuje, kiedy Alicja robi zdjęcia na bloga... Tak, przez tę miłość do obiektywu (albo bycia w centrum uwagi Alicji) Mafia doczekała się swojego hashtaga na Instagramie WegaNerdowym.

Przyznaję, że obserwowanie tych dwóch pań razem sprawiło mi dużo przyjemności. Tworzą one zgrany duet i widać, że dobrze im razem.