sobota, 28 września 2013

III.010







Moje koty to pojęcie szersze - zawiera bowiem koty żyjące i "koty minione", które czasami omyłkowo widzę lub wołam. 
Jest więc moja pierwsza kota - Demona, są Pablo i Avanti, jest Saalem - największy czarny kocur, jedynak i "mutant", co miało wpływ na długość jego życia. Jest tymczas zwany Miro i mój Bazyl, który odszedł w zeszłym roku, a mnie pozostała po nim tylko broszka zrobiona z jego sierści, którą gubił podczas czesania (lubił to chłopak, jak mało który z moich kotów). No i jest moja Klee, czarne maleństwo jak cień przytwierdzone do mnie. Jej brak odczuwam najmocniej, mimo iż to już prawie dwa lata. 
Z kotów aktualnych i widocznych dla wszystkich są dwa, prawdopodobnie w tym samym wieku (6 lat). Liliana i Leopold. Lilianę przygarnęłam kiedy była oseskiem. Mało w niej arystokratycznego wdzięku. Lubi ludzi, ale z daleka. Nadmierne spoufalanie traktuje jako powód do zmiany miejsca przebywania. Leopold to straumatyzowany kocur z Fundacji. Rasowiec neva masquerade. Adoptowany może trochę przypadkowo, ale za to świadomie zaopiekowany. Moje koty uczą mnie każdego dnia nowych rzeczy o sobie, ostatnio np. dowiedziałam się, że nie są zainteresowane zabawkami specjalnie zaprojektowanymi dla kotów (przynajmniej jeśli mają z nich same korzystać). Wolą zwykły sznurek, na zwykłym patyku, napędzany siłami ich pani - a ich pani to ja... Wariatka od kotów.

czwartek, 26 września 2013

III.009







Gucio to radosny trójłapek, mały przyjaciel Magdy. Został adoptowany jako szczeniak z Krakowskiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt 3 lata temu.
Gucio ma teraz około 3,5 roku.  
Magda o Guciu: Podczas wizyty w schronisku wzięłam go na ręce i zapytałam czy chce być moim psem, a on zaczął mnie oblizywać, przekupił mnie tym. Jest ciekawski, towarzyski i wyjątkowo energiczny. Mimo braku jednej łapy wszędzie go pełno. Gucio nie lubi zostawać sam, najbardziej ceni sobie kontakt z człowiekiem, domaga się głaskania i uwagi. Czasem nawet mruczy do mnie, zupełnie jakby usiłował ze mną porozmawiać. Podczas spacerów woli zaprzyjaźniać się z osiedlowymi kotami, zamiast z innymi psami. Kiedy wracam do domu przynosi mi w pysku żółtą piłkę (to ulubiona z jego piłkowego zbioru) i chwali mi się, że taką ładną "upolował".

wtorek, 24 września 2013

III.008








Dakota to trzyletnia kotka brytyjska niebieska. Mieszka wraz ze swoją panią, Karoliną i jej mamą Agatą we Wrocławiu.
Jak mówi Karo, Dakota (zwana też zwyczajnie Kota) "jest leniwa, ciekawska... kiedyś wymknęła się na 3 dni do sąsiada i ukryła w kominku, bo się wystraszyła nowych ludzi. Nie znosi weterynarza, ma delikatną i milutką sierść. Jest łasuchem, zjada wszystko naraz, szczególnie uwielbia mokre jedzenie..." 
Od siebie dodam, że lubi drapsianie (jak chyba każdy kot). Ciekawostką jest, że w ogóle nie miałczy. 

poniedziałek, 23 września 2013

III.007














Aaa, kotki dwa…

A właściwie dwie, czarno - białe futrzane dziewczynki, współlokatorki autorki zdjęć.
Siedmioletnia Adelka, łaciata, filigranowa koteczka, adoptowana z gdyńskiego schroniska OTOZ Animals "Ciapkowo" gdy miała około 10 tygodni. Inteligentna, wrażliwa, ze smuteczkiem w serduszku i chorobą sierocą, najchętniej spędzałaby czas w ramionach swojej panci, wtulona w rękaw jej swetra. Uwielbia chować się w szafach i szufladach, które sama otwiera.

Dwa lata młodsza od Adelki Zuzanka, pasiasty "tygrysek", silna i żywiołowa, przyjęta została do rodzinki jako trzymiesięczny, domowy kotek. Nie lubi być brana na ręce, przed odkurzaczem ucieka na lodówkę, czasem siada na środku mieszkania i miauczy najgłośniej, jak potrafi.

Siostrzyczki z woli człowieka, choć tak różne, doskonale się uzupełniają. Jedzą z jednej miski, urządzają długie gonitwy po mieszkaniu, śpią obok siebie na sofie, okazują sobie przywiązanie i troskę.
No i co najważniejsze, są moimi cudownymi towarzyszkami, dającymi spokój, ciepło i morze bezwarunkowej miłości.

niedziela, 22 września 2013

III.006






Podczas wizyty Maska spoglądała na mnie z podłogi, monitora i powstającego właśnie obrazu. Jak to jest mieć "kota na punkcie kota" pani Katarzyna przekonała się rok temu, kiedy ta wdzięczna kotka zagościła w jej życiu. O ich niezwykłej przyjaźni najpiękniej opowiada moja rozmówczyni:
„Znalazłam jej zdjęcie na Tablicy.pl. Na białej mordce miała czarną maskę – wymarzona kotka dla teatrologa. Wtedy była w Domu Tymczasowym u pani Jagny k/Sosnowca, to ona uratowała ją ze schroniska. Została tam oddana, niestety nic więcej nie wiadomo o tym, co przeszła…
Nazywała się Beza, ale jasne było od pierwszego wejrzenia, że to będzie Maska. MOJA Maska, Maśka, Masiulka, Masieczka, Masiorek, Masiulek… Od 30 września 2012 roku mój dom to nasz dom – Maśki i Kaśki. Ta brudna kupka nieszczęścia przeistoczyła się w prawdziwą puchatą księżniczkę, z różową obróżką wysadzaną cyrkoniami, z różowym dzwoneczkiem i takim samym kocykiem, okazała się damą pijącą wodę z różowej szampanówki. Maska uwielbia kartonowe pudełka, małe i duże - znosi do nich wszystkie swoje zabawki – czerwone wstążeczki, włóczkowe myszki i piłeczki, których ma całą kolekcję. Najbardziej lubi grać w piłkę nożną, broni niczym rasowy sportowiec, a nasza reprezentacja mogłaby u niej brać korepetycje. Pałeczka do uszu okazała się jej ulubioną i najtańszą zabawką. Niestety Maśka nie przesiaduje na kolanach i nie lubi być brana na ręce, głośno to sygnalizuje, ale po roku pokazuje już swój mięciutki „angorkowy” brzuszek, wskakuje na chwileczkę na kolanka i daje buzi. Poza tym wszystko robimy razem, śpimy, oglądamy filmy na komputerze, gotujemy, malujemy obrazy.
W ogóle fajna z niej babka i można z nią pogadać. Mylą się ci, którzy uważają, że Masia miała szczęście, że do mnie trafiła. To ja miałam szczęście!”

piątek, 20 września 2013

III.005









Asia, Janusz i Danka - kociarska rodzina.

Mam napisać krótko o nas, o tak zwanych „kociarzach”. Jestem ja, Joanna, główna dostarczycielka kotów i pogromczyni przyszłych domków. Mój mąż, Janusz jest od trzymania mnie w ryzach, rozpuszczania kotów, głaskania, gderania (głównie na mnie), wożenia kotów do lecznic, domów… I jest nasza córka Danka mająca tzw. dobrą rękę do kotów „trudnych”. To u niej dekuje się koty nowo przybyłe by pod jej czujnym okiem dopasały się, zdrowiały i oswajały.
Nasza historia jest banalna, jest takich wiele: na naszej drodze pojawił się kot. Zamieszkał z nami od razu pokochany nad życie. To był Tigerek. Potem trafił się drugi, trzeci…. I wymyślił wreszcie los, że zostaniemy domem tymczasowym. To ciężki kawałek chleba, pełen odpowiedzialności, wątpliwości, strachu, ciągłych braków, ciągłych wyborów, wiecznego zmęczenia, pożegnań… A pożegnania bywają różne. Te smutne gdy kota nie udało się uratować, a naszym zadaniem jest przeprowadzić Go na drugą stronę. I te radosne, gdy podopieczny jedzie do swego domu, a potem  przychodzą wieści cudnie dobre. To są nasze słoneczne blaski oświetlające codzienność, promyki radości... Udało się kota wyciągnąć za nogi zza Tęczy, pierwszy samodzielny posiłek maluszka co jeszcze jeść nie umiał, pierwsza zabawa zastrachanego kota, pierwsze grymaszenie przy jedzeniu, pierwsze zameldowanie się kota w łóżku, na kolanach... Jest tych promyków tak wiele. Kochamy wszystkie nasze koty, bo one są nasze. Bez miłości, którą dostają w naszym domu, nie nauczą się co to znaczy fajny ludź.
Mamy zaprzyjaźnione lecznice gdzie życzliwi weci nie zdzierają z nas majątku. Bo finansujemy prawie wszystko sami i czasem bywa naprawdę ciężko. Jednak wstydem by było nie wspomnieć o przyjaciołach, którzy zawsze podadzą pomocną dłoń. W  biznesie kocim nie można być samotnikiem.
Przez nasz dom przewinęło się przez te lata wielu podopiecznych. Każdy trafił do nas przynosząc ze sobą bagaż smutku i chorób. Każdy to ofiara ludzkiego okrucieństwa lub głupoty. Nie mamy określonej liczby tymczasów. Bywa jeden a bywa i więcej - jak los zdecyduje.
Mamy również swoje koty. Znaczy: osobiście osobiste. Czy są szczęśliwe mając tak wielu kocich znajomych? Chyba nie. Ale one są nasze, najukochańsze i one o tym wiedzą. Często swoja postawą pomagają nowo przybyłym w adaptacji. Choć bunty i darcie kłaków bywają - jak to w rodzinie... Jest fajnie i jest kłótliwie.
Poza tymczasowaniem dokarmiamy osiedlowe dzikuski, kastrujemy, sterylizujemy, leczymy, stawiamy budki na zimę. Praca na cały rok, dwa, trzy… Bez końca.
Prócz tego staramy się normalnie żyć. Pracujemy, mamy znajomych, zajmujemy się rodziną, domem, mamy jak każda rodzina swoje problemy. Bywa czasem ciężko, czasem śmiesznie. Tylko dołożyliśmy sobie promocyjnie koty. 


Czy chciałabym zrezygnować z tymczasowania? Tak! Po stokroć tak! Tylko to nic nie zmieni. Bo dopóki ludzie nie zmienią swego nastawienia do braci mniejszych, dopóty my będziemy mieli co robić. Na malutką skalę działamy, wiem. Bez fanfar - mozolnie dzień za dniem borykamy się z przeciwnościami losu dopisując nowe odcinki w tej kociej telenoweli. Oby starczyło nam sił, ochoty, finansów…

wtorek, 10 września 2013

III.004











Na swoją pierwszą wizytę wybrałam się do redakcji "Kocich Spraw", gdzie przebywa 5 adoptowanych kotów. O swoich kotach opowiadają ich właściciele:


"Pierwszy trafił do naszej redakcji Felek, ale wtedy jeszcze nazywał się inaczej. O jego przeszłości nie wiemy prawie nic, możemy tylko domyślać się, że niegdyś był kotem domowym, który zgubił się lub został porzucony.
Błąkającego się w okolicach dworca kolejowego czarnego kocurka, bez tylnej łapki, wypatrzyła jednaz naszych czytelniczek. Zakochaliśmy się w nim od pierwszego wejrzenia i postanowiliśmy, że zamieszka w naszej redakcji. Na nową drogę życia czytelnicy obdarzyli go nowym imieniem Felix, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „szczęściarz", a dla przyjaciół po prostu Felek. 
Dwa miesiące po czarnym pojawiła się u nas śliczna i młoda tricolorka, której daliśmy na imię Zuzia. Skończyła się złota polska jesień, a zaczęły deszcze i pierwsze przymrozki, a to biedactwo, najwyraźniej bezdomne, przybłąkało się do przydomowego ogródka w jednej z podwarszawskich miejscowości. W każdym razie przywieziona do nas natychmiast obeszła wszystkie pokoje i słodko przysnęła na parapecie w gabinecie naczelnej - była u siebie. Do tej pory jest największym śpiochem z całej gromadki i nie ma właściwie takiego miejsca, w którym by nie ucięła sobie drzemki, a jej mięciutkie, pastelowe futerko znakomicie komponuje się z kolorystyką redakcyjnego wnętrza. 
Minął rok i nasz „stan posiadania" zwiększył się do trzech. Późną jesienią 2007 roku trafił do nas osierocony przez zmarłą opiekunkę, prawie niewidomy kocurek. Niemłody i niepełnosprawny kot marniał w oczach, bo nie mógł najeść się do syta, odganiany przez silniejszych pobratymców. Jego szanse na adopcję były niewielkie - zaniedbany i mało przebojowy, nie radził sobie na nieznanym terenie, a na dodatek przyplątała mu się jeszcze paskudna infekcja. Jednak i do niego uśmiechnął się los, któremu na imię KOCIE SPRAWY. Adoptowaliśmy go i po niezbędnej w tej sytuacji kwarantannie dołączyliśmy do naszej kociej rodziny. Nowy, nazwany przez naszych niezastąpionych czytelników dostojnym imieniem Homer, szybko zaprzyjaźnił się z Felkiem i Zuzią oraz skradł serca nasze i naszych współpracowników. 
Najmłodszym wiekiem kotem "kociosprawowym" jest Mania. Małą buraskę, wałęsającą się samotnie po klatce schodowej, znalazła lokatorka jednej z warszawskich kamienic. Kotka bardzo szybko dogadała się z kocimi rezydentami, a ludzi ujęła delikatnością i subtelną urodą. 
Oskar to duży, piękny ok. trzyletni cętkowany wykastrowany kocurek, który jako ostatni trafił do redakcji „Kocich Spraw”. Jego pan był chory i nie mógł dłużej nim się zajmować. Oskar jest bardzo łagodny, ale lubi mieć swoje zdanie. Nie używa pazurów, by postawić na swoim. Uwielbia ludzi, ale na jego miłość trzeba sobie zasłużyć. Delikatny i wrażliwy. Powoli i z dystansem podchodzi do nowych znajomości. Szczególnie dotyczy to kotów, bo ludziom daje się brać na ręce i lubi się z nimi bawić."




czwartek, 5 września 2013

III.003










Kasia i Maciek to szczęśliwi właściciele Belli i Bazyla. Maciek przybliży Wam historię obu kotów,  które trafiły do nich będąc właściwie jeszcze kociakami. Jak widać na zdjęciach, stanowią piękną rodzinę.

"Bellusia trafiła do nas 5. maja 2012, gdy Tata znalazł ją w kartonie między kwiatkami na giełdzie przy ul. Balickiej Jest piękną czarną kocią z małą białą krawatką. Ostatnio zaczęła robić się z niej prawdziwa Kocicą – zrobiła się bardziej puchata, a wyraz pyszczka stał się bardziej dojrzały. Bellusia lubi polować – na wszystko i o każdej porze dnia i nocy. Śpi wysoko na szafie i obserwuje z tej szafy ludzi i swojego braciszka Bazylka. Uwielbia laserek, przebiegać przez swój szeleszczący tunel i spać w swoim wiklinowym transporterku. Jest zdecydowanie córeczką Tatusia, która nie do końca akceptuje inne osoby, w tym także niestety i Mamusię. Nie lubi jak się ja bierze na ręce – musi sama chcieć przyjść, ale wtedy już się mocno Mizia. Jest wybredna, nie lubi jeść czegoś czego nie zna i wtedy Mamusia musi ją wziąć na kolana i wsadzić jej jedzenie do pyszczka, żeby przekonać ją, że to ‘da się zjeść’. 

Bazylek to chodzące szczęście całej Rodziny. Trafił do nas z Fundacji AFN Kraków niemal dokładnie rok temu, bo 7. września 2012 roku. Wymarzony kocur Mamusi, który śpi przytulony do niej, ugniata poduszki i mruczy tak głośno, że słychać go w drugim pokoju. Bazylek uwielbia jeść – wszystko i wszędzie. Uwielbia pić napoje z kubeczka – moczy łapkę i następnie pije ssąc swoje paluszki. Niestety lubi tez kraść jedzenie z talerza, lecz robi to z tak ogromnym urokiem, że nikt nie może się mu przeciwstawić. Bazylek rozmiękcza wszelkie serca – nawet te, które nie są pro-kocie, jest gadułą, który towarzyszy Ci wszędzie gdzie pójdziesz – i nie tylko dlatego, że chce jeść. Bardzo lubi spać w swoim wiklinowym transporterku, stoi zawsze w oknie, gdy słyszy, że przyjechał samochód Rodziców i biegnie w stronę drzwi, gdy widzi, że zbliżają się do klatki schodowej. Jest niesamowitym Kicurem, który potrafi pocieszyć w najbardziej smutnych momentach. A i uwielbia grać w gry dla kotów na iPada!"