piątek, 20 września 2013

III.005









Asia, Janusz i Danka - kociarska rodzina.

Mam napisać krótko o nas, o tak zwanych „kociarzach”. Jestem ja, Joanna, główna dostarczycielka kotów i pogromczyni przyszłych domków. Mój mąż, Janusz jest od trzymania mnie w ryzach, rozpuszczania kotów, głaskania, gderania (głównie na mnie), wożenia kotów do lecznic, domów… I jest nasza córka Danka mająca tzw. dobrą rękę do kotów „trudnych”. To u niej dekuje się koty nowo przybyłe by pod jej czujnym okiem dopasały się, zdrowiały i oswajały.
Nasza historia jest banalna, jest takich wiele: na naszej drodze pojawił się kot. Zamieszkał z nami od razu pokochany nad życie. To był Tigerek. Potem trafił się drugi, trzeci…. I wymyślił wreszcie los, że zostaniemy domem tymczasowym. To ciężki kawałek chleba, pełen odpowiedzialności, wątpliwości, strachu, ciągłych braków, ciągłych wyborów, wiecznego zmęczenia, pożegnań… A pożegnania bywają różne. Te smutne gdy kota nie udało się uratować, a naszym zadaniem jest przeprowadzić Go na drugą stronę. I te radosne, gdy podopieczny jedzie do swego domu, a potem  przychodzą wieści cudnie dobre. To są nasze słoneczne blaski oświetlające codzienność, promyki radości... Udało się kota wyciągnąć za nogi zza Tęczy, pierwszy samodzielny posiłek maluszka co jeszcze jeść nie umiał, pierwsza zabawa zastrachanego kota, pierwsze grymaszenie przy jedzeniu, pierwsze zameldowanie się kota w łóżku, na kolanach... Jest tych promyków tak wiele. Kochamy wszystkie nasze koty, bo one są nasze. Bez miłości, którą dostają w naszym domu, nie nauczą się co to znaczy fajny ludź.
Mamy zaprzyjaźnione lecznice gdzie życzliwi weci nie zdzierają z nas majątku. Bo finansujemy prawie wszystko sami i czasem bywa naprawdę ciężko. Jednak wstydem by było nie wspomnieć o przyjaciołach, którzy zawsze podadzą pomocną dłoń. W  biznesie kocim nie można być samotnikiem.
Przez nasz dom przewinęło się przez te lata wielu podopiecznych. Każdy trafił do nas przynosząc ze sobą bagaż smutku i chorób. Każdy to ofiara ludzkiego okrucieństwa lub głupoty. Nie mamy określonej liczby tymczasów. Bywa jeden a bywa i więcej - jak los zdecyduje.
Mamy również swoje koty. Znaczy: osobiście osobiste. Czy są szczęśliwe mając tak wielu kocich znajomych? Chyba nie. Ale one są nasze, najukochańsze i one o tym wiedzą. Często swoja postawą pomagają nowo przybyłym w adaptacji. Choć bunty i darcie kłaków bywają - jak to w rodzinie... Jest fajnie i jest kłótliwie.
Poza tymczasowaniem dokarmiamy osiedlowe dzikuski, kastrujemy, sterylizujemy, leczymy, stawiamy budki na zimę. Praca na cały rok, dwa, trzy… Bez końca.
Prócz tego staramy się normalnie żyć. Pracujemy, mamy znajomych, zajmujemy się rodziną, domem, mamy jak każda rodzina swoje problemy. Bywa czasem ciężko, czasem śmiesznie. Tylko dołożyliśmy sobie promocyjnie koty. 


Czy chciałabym zrezygnować z tymczasowania? Tak! Po stokroć tak! Tylko to nic nie zmieni. Bo dopóki ludzie nie zmienią swego nastawienia do braci mniejszych, dopóty my będziemy mieli co robić. Na malutką skalę działamy, wiem. Bez fanfar - mozolnie dzień za dniem borykamy się z przeciwnościami losu dopisując nowe odcinki w tej kociej telenoweli. Oby starczyło nam sił, ochoty, finansów…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.