Asia, Janusz i Danka - kociarska rodzina.
Mam napisać krótko o nas, o tak
zwanych „kociarzach”. Jestem ja, Joanna, główna dostarczycielka kotów i
pogromczyni przyszłych domków. Mój mąż, Janusz jest od trzymania mnie w
ryzach, rozpuszczania kotów, głaskania, gderania (głównie na mnie), wożenia
kotów do lecznic, domów… I jest nasza córka Danka mająca tzw. dobrą rękę do
kotów „trudnych”. To u niej dekuje się koty nowo przybyłe by pod jej czujnym
okiem dopasały się, zdrowiały i oswajały.
Nasza historia jest banalna, jest
takich wiele: na naszej drodze pojawił się kot. Zamieszkał z nami od razu
pokochany nad życie. To był Tigerek. Potem trafił się drugi, trzeci…. I
wymyślił wreszcie los, że zostaniemy domem tymczasowym. To ciężki kawałek
chleba, pełen odpowiedzialności, wątpliwości, strachu, ciągłych braków, ciągłych
wyborów, wiecznego zmęczenia, pożegnań… A pożegnania bywają różne. Te smutne
gdy kota nie udało się uratować, a naszym zadaniem jest przeprowadzić Go na
drugą stronę. I te radosne, gdy podopieczny jedzie do swego domu, a potem przychodzą wieści cudnie dobre. To są nasze słoneczne
blaski oświetlające codzienność, promyki radości... Udało się kota wyciągnąć za
nogi zza Tęczy, pierwszy samodzielny posiłek maluszka co jeszcze jeść nie
umiał, pierwsza zabawa zastrachanego kota, pierwsze grymaszenie przy jedzeniu,
pierwsze zameldowanie się kota w łóżku, na kolanach... Jest tych promyków tak
wiele. Kochamy wszystkie nasze koty, bo one są nasze. Bez miłości, którą
dostają w naszym domu, nie nauczą się co to znaczy fajny ludź.
Mamy zaprzyjaźnione lecznice
gdzie życzliwi weci nie zdzierają z nas majątku. Bo finansujemy prawie wszystko
sami i czasem bywa naprawdę ciężko. Jednak wstydem by było nie wspomnieć o
przyjaciołach, którzy zawsze podadzą pomocną dłoń. W biznesie kocim nie można być samotnikiem.
Przez nasz dom przewinęło się
przez te lata wielu podopiecznych. Każdy trafił do nas przynosząc ze sobą bagaż
smutku i chorób. Każdy to ofiara ludzkiego okrucieństwa lub głupoty. Nie mamy
określonej liczby tymczasów. Bywa jeden a bywa i więcej - jak los zdecyduje.
Mamy również swoje koty. Znaczy: osobiście
osobiste. Czy są szczęśliwe mając tak wielu kocich znajomych? Chyba nie. Ale
one są nasze, najukochańsze i one o tym wiedzą. Często swoja postawą pomagają
nowo przybyłym w adaptacji. Choć bunty i darcie kłaków bywają - jak to w
rodzinie... Jest fajnie i jest kłótliwie.
Poza tymczasowaniem dokarmiamy osiedlowe
dzikuski, kastrujemy, sterylizujemy, leczymy, stawiamy budki na zimę. Praca na
cały rok, dwa, trzy… Bez końca.
Prócz tego staramy się normalnie
żyć. Pracujemy, mamy znajomych, zajmujemy się rodziną, domem, mamy jak każda
rodzina swoje problemy. Bywa czasem ciężko, czasem śmiesznie. Tylko dołożyliśmy
sobie promocyjnie koty.
Czy chciałabym zrezygnować z
tymczasowania? Tak! Po stokroć tak! Tylko to nic nie zmieni. Bo dopóki ludzie
nie zmienią swego nastawienia do braci mniejszych, dopóty my będziemy mieli co
robić. Na malutką skalę działamy, wiem. Bez fanfar - mozolnie dzień za dniem
borykamy się z przeciwnościami losu dopisując nowe odcinki w tej kociej
telenoweli. Oby starczyło nam sił, ochoty, finansów…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.