środa, 28 października 2015

V.073












Jakiś czas temu zaczęliśmy myśleć z mężem o zwierzaku, który wypełniłby dom. Króliczka Czesia przygarnięta dla naszych dziewczyn, okazała się mało „kontaktowym” zwierzakiem.
Moja koleżanka obecnie prowadząca fundację ”Głodny Pies”, gdy tylko usłyszała, że myślę o przygarnięciu kota, nie dała mi dużo czasu do namysłu. Powiedziała, że ma dla mnie kociaka. I tak dwa lata temu trafiła do nas kotka Brandy. Mała bieda po ciężkiej chorobie, wyglądająca jak nietoperz z wielkimi uszami. Dziś nie wyobrażamy sobie naszych pobudek bez jej mruczenia, zasypiania na naszych rękach i czekania w oknie na nasz powrót.
Po roku stwierdziliśmy, że kot jest zwierzęciem jak najbardziej dla nas i pojawiła się myśl o kolejnym. I tu pomógł Facebook. Magda Myszak, która pomaga kotom, zbiera je z ulicy i wynajduje domy, wrzuciła zdjęcie przepięknego buraska. Zakochałam się od pierwszego spojrzenia i mamy Borysa. Przecudny autysta, który nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, bardzo rzadko mruczy i jako swoją „pańcię” do głaskania upatrzył sobie moją Mamę.
Minęło kilka miesięcy i znów Facebook. Kasia Drelich z Foondacji Felis szukała Domu Tymczasowego. W ten sposób mieliśmy przyjemność goszczenia Poziomki, Blu, Bahiry i Bakcyla — naszych Tymczasków, które z czasem trafiły do „swoich” domów.
Kiedy Bakcyl znalazł swojego człowieka do kochania, nasza Brandy złapała koci katar, który musieliśmy wyleczyć, stąd nastała przerwa w tymczasowaniu. Nasza córka stawiała opór kolejnym Tymczaskom, bo każdy kot zajmuje miejsce w naszych sercach i oddawanie go nie jest łatwe. Jednak telefon z Fundacji „Głodny Pies” z pytaniem, czy przyjmiemy kota, zmienił nasze zdanie. Sytuacja jakich wiele, znaleziony kociak, którego nie można zostawić na ulicy w zimne grudniowe noce. Jechał do nas jako kotka, a okazał się ślicznym burastym kociakiem. Z racji wielkiej brzusznej przepukliny otrzymał imię Bąbel.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy Borys, do tej pory zupełnie niezwracający uwagi ani na Brandy, ani na inne tymczasy, zaczął wariować z małym Bąblem. Stał się „dużym bratem”, wprowadzającym młodego w tajniki kociego życia. Spełnieniem naszym marzeń był ich widok wzajemnie się myjących. Przez dwa lata nie było nam dane ujrzeć naszych kotów w takiej zażyłości. Również nasz akocia księżniczka Brandy zaakceptowała Bąbla. Nie była to miłość ze wzajemnym spaniem, ale obyło się bez fukania i ogranicza się do gonitw po całym mieszkaniu, jednak podzieliła się z Bąblem swoim terytorium na szafie. W ten oto sposób okazało się, że przez nasze koty, Bąbel kupił nasze serca i decyzja, aby z tymczaska został rezydentem, była bardzo łatwa. Skłamałabym twierdząc, że tylko przez koty — Bąbel jak żaden z naszych kotów uwielbia pieszczoty i zabawy, wskakuje na kolana i z włączonym traktorkiem rano nas budzi. Uwielbiamy wieczorne zasypianie, słuchając mruczenia Bąbla ułożonego pomiędzy nami, z Borysem w naszych nogach i Brandy, która układa się obok nas lub przemyka po nas do swojego „szafowego” królestwa.
Możemy śmiało powiedzieć: w naszym domu rządzą trzy koty i są dla nas rodziną.
I tu historia miała się zakończyć, ale... Pojawiła się Zuza. Kolejna kocia znajda ze śmietnika, której nie można było zostawić. Mamy więc cztery koty.





poniedziałek, 26 października 2015

V.072









Forsuję stale tezę, że wszyscy potrzebujemy kontaktów międzygatunkowych, bo bez nich nasze życie jest mniej interesujące. Oczywiście czasami dociera do mnie, że istnieją przypadki, które powinny być izolowane — nie tylko od innych gatunków, ale i od własnego. Nadal jednak uważam, że warto próbować... 
Na poparcie moich "mądrości" mam przypadki domów, które odwiedzam przy okazji akcji. Kolejnym domem, o którym napiszę, jest psi domek stworzony przez Danutę i jej rodzinę. Zaznaczę, że nie od początku był to psi dom. Po przeprowadzce do Łodzi, blokowiska tak bardzo przygnębiały, że wiele osób przygarniało zwierzaki — od rybek i ptaszków przez chomiki, szczurki, myszki i świnki morskie, po koty i psy. U Danuty w domu pojawił się najpierw chomik, który jak to chomiki nie żył zbyt długo. Później nadszedł czas kota, który jednak wrócił na wieś, bo nie służyło mu blokowisko i życie w zamknięciu. Aż wreszcie rozpoczęła się era psów. Był rok 1995 i moment zgubny dla całej rodziny, która już na stałe wsiąknęła w temat.
Pierwszym psem była Tina. Błąkającą się bidę przygarnęli sąsiedzi. Okazało się jednak, że nie mogą jej zatrzymać.  Mieli już jedną sunię, która zupełnie nie akceptowała znajdy i była wobec niej bardzo agresywna. Z bólem rozważali oddanie znajdy do schroniska, ale z pomocą pospieszyła Danuta, która przyjęła Tinę pod swój dach (czytaj – sufit). Dziewczyna miała zmysł muzyczny i bardzo określone preferencje wokalne. Uważała, że jeśli już kochać muzykę i śpiewać, to tylko w towarzystwie najlepszych — jej ulubieńcem stał się Luciano Pavarotti — on i tylko on. Słuchając występu trzech tenorów, wtórowała tylko Pavarottiemu. Można stwierdzić również, że Tina "wychowała" dzieci Danuty. Doprowadziła je do chwili, gdy były gotowe opuścić rodzinny dom. Nauczyła je odpowiedzialności, empatii, delikatności, a także tego, że zwierzę nie jest rzeczą, ale cudowną, czującą istotą. Tina Przeżyła ze swoimi opiekunami 14 lat.
Po jej śmierci w 2007 roku zapanowała pustka. Córka i syn Danuty podjęli szybką decyzję o przygarnięciu psa ze schroniska — pojechali, wybrali i... zadecydowali, że pies wraca z nimi już, natychmiast. No właśnie, bo w schronisku usłyszeli, że wybrana sunia musi jeszcze przejść operację sterylizacji i to potrwa. Widmo domu bez psa było tak przytłaczające, że upór młodych ludzi zaprocentował. Przyjechali z psem, którego nazwali Gapa. 
Zabiedzona, przestraszona nowymi okolicznościami sunia szybko wracała do formy, ładnie jadła, przybierała na wadze. Może trochę za szybko, ale kto śmiałby jej to wypominać — doświadczyła w końcu schroniskowego życia, a to zawsze pozostawia jakąś traumę. Pewnego dnia grubiutka Gapcia... pękła. Sytuacja kryzysowa okazała się ciążą i nagle wyszło na jaw, że sugestia sterylizacji przed adopcją była przesłanką ku pewnym przypuszczeniom pracowników schroniska. Gapa urodziła dwa szczeniaki, zupełnie do niej niepodobne.
Historia szczeniaków jest taka: nikt ich nie chciał. Ogłoszenia nie skutkowały. Wśród znajomych nikt psa nie poszukiwał. Rodzina Danuty z początku nie wyobrażała sobie możliwości zostawienia szczeniaków u siebie. Jednak odchowywanie ich, akcja psie przedszkole w domu, wszystkie zabawy i eksploracje mieszkania sprawiły, że któregoś dnia zapadła decyzja — większy pies zamieszka na wsi z mamą Danuty w domu z ogrodem, gdzie będzie miał dużo przestrzeni, a mniejszy zostanie. Większy to Misiek, który zawsze rozpoznaje "swoich", kiedy przybywają w odwiedziny. Mniejszy to Kajtek.
Po tych przygodach Gapa została wysterylizowana, bo perspektywa kolejnych szczeniaków i szczerej niechęci do ich wydania komuś obcemu, nie wróżyły małego stada. Już obecność Gapy i Kajtka zmieniła rutynę tej rodziny, większej ilości zwierzaków jednak nie przewidywano.
Kajtek jest radosnym, rozszczekanym psiakiem i wielkim pieszczochem. Potrafi prosić, a nawet błagać. W razie potrzeby jak nic nie uda mu się wysępić... sam sobie weźmie. Dodajmy jeszcze, że koleżka uwielbia bańki mydlane, które zaciekle niszczy. Przysmaczki zjadłby w każdej ilości, ale są przed nim chowane. Gapa przyłącza się do dziadowania, bo zawsze coś może jej skapnąć. Nauczyła się podawać łapę. Ale nie uważa, by to było coś, czego można od niej oczekiwać bez zapłaty. Gapa jest przyjazna i spokojna. Trochę już głucha i ślepa, ale nadal "roześmiana" i pogodna. Jej syn jest zdecydowanie psem obronnym, ze szczególnym uwzględnieniem obrony michy...
Widać, że oba psy są kochane, że stworzyły relację z ludźmi, bez której obie strony nie byłyby takie same. I ta relacja zaowocowała miłością ludzi do zwierząt na większą skalę, Danuta angażuje się bowiem w pomaganie bezdomniakom... W pomaganie wciągnęła też całą swoją rodzinę. Od kilku miesięcy jej syn też ma psa — znajdę, a córka rozważa decyzję o adoptowaniu jakiejś schroniskowej bidy. Bo dom bez psa jest taki jakiś… niepełny i nie do końca fajny.
Wspomnienia przygód, jakie towarzyszyły kolejnym zwierzęcym obecnościom w życiu człowieka, budują naszą tożsamość. Czyli jednak zwierzęta czegoś nas uczą. Wystarczy tylko otworzyć się na nie, a reszta wydarza się już sama.



sobota, 24 października 2015

V.071






















W pewne wrześniowe popołudnie odwiedziłam Basię i jej dwie śliczne koteczki, które możecie lepiej poznać śledząc koci fanpejdż Niebieska Gabi.
Spotkanie było bardzo miłe, dziewczyny piękne i sympatyczne, aż trudno mi było wybrać zdjęcia spośród bardzo wielu zrobionych tego dnia.
Tradycyjnie poprosiłam kocią opiekunkę o opowieść. Zapraszam Was zatem na spotkanie z Basią i jej cudnymi dziewczynami — rosyjską Gabi (trochę nieśmiałą) i koteryjną Szilą (niezwykle przyjazną i łatwo nawiązującą kontakt).


Zawsze marzyłam o kocie. Niestety największe zwierzątko, na jakie godzili się rodzice, to świnka morska Alexis. Gdy tylko sytuacja życiowa pozwoliła mi na kota, zaczęłam szukać. Nie miałam żadnego doświadczenia, praktycznie nie znałam kotów, dlatego wraz z moim partnerem, zdecydowaliśmy się na kota rasowego, którego charakter jest bardziej przewidywalny. Wiele osób oburza się, kiedy słyszy o kupowaniu kota, ale nawet kupić można odpowiedzialnie, dając mu najlepszy dom, jaki może dostać — z takiego założenia wyszliśmy. 

Gabi
Padło na rasę kotów rosyjskich niebieskich. Znałam ją tylko ze zdjęć kota mojej koleżanki. Gabi była najbardziej nieśmiałym kotkiem z miotu. Podczas gdy inne kociaki szalały razem za piórkami, Gabi ukrywała się po kątach, taki koci nadwrażliwiec. Postanowiłam, że wezmę właśnie ją. Mamy niewielkie mieszkanie, nie ma dzieci, sami też jesteśmy raczej spokojni, do tego poczułam w sobie misję — dać jej taki dom, żeby stała się z niej pewna siebie kotka. Początki nie były łatwe, chowała się przed nami i nie chciała wychodzić, trzy noce płakała, aż serce pękało. Bała się każdego dźwięku i ruchu. Ośmielaliśmy ją przez zabawy z piórkiem, traktowaliśmy jak księżniczkę, nosiliśmy na ramieniu. Gabi jest teraz asertywną kotką, która uwielbia zabawy, skacze bardzo wysoko za piórkami, na których punkcie ma prawdziwego bzika. Jest nieśmiała, ale nie boi się obcych, a dla nas jest wierną towarzyszką wszystkich domowych czynności, uwielbiającą oglądać z nami filmy i spać mi w nogach. Za Szilą nie przepada, ale nie dała jej się też sterroryzować i potrafi jej nieźle oddać.

Po niecałym roku od przyjścia Gabi do nas, cztery miesiące temu, postanowiliśmy się dokocić. Gabi, mimo codziennych zabaw z nami, łaziła po domu i miauczała z nudów. Stwierdziłam, że skoro mamy już doświadczenie z kotką, poradzimy sobie z kolejną, możemy więc spróbować adopcji jakiejś bidulki. 

Szila
Poprzez ogłoszenie z Koterii zakochałam się w małej, czarnej koteczce, którą tam odwiedziłam, a ona od razu wyprężyła swój kuperek i strzelała baranki, uznałam więc, że jesteśmy sobie przeznaczone. Nazwałam ją Sheila/Szila. To dzięki niej dowiedziałam się, co to znaczy mieć kota. Szila ma parcie na jedzenie. Szuka go wszędzie i ciągle (i za wszelką cenę). Zjada wszystko: pieczywo, warzywa, no i oczywiście wszystkie nabiały i mięso. Chce pić naszą kawę. Trzeba ją ciągle pilnować. Ma ADHD, wszędzie jej pełno. To gaduła, która przytula się do każdego, nawet obcego. Lubi zrzucać przedmioty ze stołu. Lubi wskakiwać tam, gdzie nie ma szans się zmieścić. Jest małą psują, ale z taką ilością uroku, że nie sposób nawet się na nią gniewać — wszystko rozładowuje swoim słodkim mruczeniem, barankami, przytulaskami i całuskami. Początkowo zupełnie nie umiała się bawić. Na widok piórka tylko za nim patrzyła. Z dnia na dzień zaczęła za nim łazić, następnie biegać, potem je gryźć, a w końcu również za nim skakać. W tej chwili w skakaniu za piórkiem dorównuje już mega skocznej Gabi. Gabi za bardzo nie lubi, chyba uważa ją za jakąś dziwną, lubi ją pogonić i na nią powarczeć. Warczy też, kiedy ukradnie coś do jedzenia, bo wie, że zaraz jej to zabierzemy. 

Kotki nam się średnio dogadały, ale nie nudzą się, mają dużo ruchu, każda ma mnóstwo okazji do polowania i ukrywania się przed drugą, żadna nie jest poszkodowana, bo obu nie brakuje temperamentu i pewności siebie. Jestem prze szczęśliwa mając je obie, bo są zupełnie inne i każda z nich szuka kontaktu z nami w innych sytuacjach. Muszę też przyznać, że koty praktycznie od razu zaczęły mnie wychowywać. Gabi uczyła mnie wytrwałości, delikatności i pokory (godzenia się z tym, że kot nie zawsze jest na moje zawołanie). Szila nieustannie uczy mnie cierpliwości i wrażliwości. Dzięki kotom człowiek staje się lepszy, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.


Basia Lipińska

czwartek, 22 października 2015

V.070













 W pewne słoneczne przedpołudnie odwiedziłam z aparatem niesamowitą gromadkę, aby fotografować kury. Właściwie nigdy wcześniej nie miałam kontaktu z kurami, więc nie bardzo wiedziałam czego oczekiwać i jak to-to się będzie fotografować. Oczywiście okazało się, że kury są przesympatyczne, mogłam je tulić (są takie mięciutkie!) i bawić się z nimi, a pozować do zdjęć lubiły jak każde inne zwierzęta, Siwej nawet bardzo spodobała się rola modelki. A tak o swoich podopiecznych pisze Sylwia:

Nasza rodzina jest wielogatunkowa. W jej skład wchodzę ja, czyli Sylwia, mój mąż Piotrek, dwa psy Gucio i Guffi, dwa szczury Kawa i Beza oraz trzy kury Ruda, Siwa i Czarna. Nie jesteśmy standardową rodziną, nasze życie skupia się wokół zwierząt. Ja jestem wolontariuszką w Katowickim Miejskim Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt, właśnie ukończyłam kurs trenerski, a od niedawna uczęszczam na kurs behawiorysty. W schronisku wykorzystuję swoją trenerską wiedzę i uczę wolontariuszy… jak nauczyć schroniskowych podopiecznych komend. Dzięki temu psy szybciej znajdują nowych i kochających opiekunów. Ale wszystko tak naprawdę zaczęło się od... kur. Pamiętam, że któregoś dnia znalazłam w Internecie ciekawie brzmiący kurs „Najpierw wytresuj kurczaka”. Stwierdziłam, że jest to tak abstrakcyjne, że wezmę w nim udział. Powiedziałam mojemu mężowi o tym kursie, wybuchnął śmiechem, ale powiedział, że czemu nie. No i zapisałam się. Kompletnie nie żałuję tej decyzji. Kury to fantastyczne zwierzęta, bardzo inteligentne, doskonale sprawdzają się w roli... trenera. Kury są bardzo szybkie, wymagają więc refleksu, by przewidzieć, a następnie wzmocnić ich zachowanie. Nie można ich do niczego zmusić, bo najzwyczajniej w świecie nie będą chciały z nami współpracować. Kury są też szalenie inteligentne, mają dobrą pamięć, ale niestety dość krótką. Jak wróciłam z tego kursu, wykiełkowała w mojej głowie myśl... chcę mieć kury. Niestety z uwagi na to, że mieszkaliśmy w bloku, było to niemożliwe. Wiedziałam, że będą męczyły się zarówno kury, sąsiedzi oraz my. Ale nie odpuszczałam tego tematu. Często bywałam u mojego taty za Warszawą, który ma gromadkę swoich kur i tam obcowałam z nimi. Na początku tego roku przeprowadziliśmy się do domu z ogrodem i jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiliśmy, to zbudowaliśmy kurnik i kupiliśmy trzy kury: Rudą, Siwą i Czarną. Zakochaliśmy się w nich bez reszty. Są przesłodkie, przychodzą na zawołanie, dają się pogłaskać. Rano na śniadanie jedzą płatki owsiane, z ziarnem i paszą, już w trakcie przygotowywania posiłku dziobią w szybę drzwi tarasowych, sygnalizując, że są głodne i się niecierpliwią. Dziewczyny, bo tak się do nich pieszczotliwie zwracamy, chętnie uczą się nowych sztuczek, potrafią dziobać w kręgle, grać w karty, potrafią robić slalom między nogami, a także bardzo chętnie siedzą u człowieka na ręce, czy ramieniu. Każda z nich ma zupełnie inny charakter, jedna jest nieśmiała, jedna gaduła, jedna, gdy tylko nas zobaczy. biegnie, wręcz mknie jak torpeda. Oczywiście posiadanie takiej gromadki wiąże się i z poświęceniem czasu i środków finansowych, ale jesteśmy bardzo szczęśliwi, a nasze życie nie jest nudne i szablonowe.

poniedziałek, 19 października 2015

V.069













Antek i Leia na warszawskiej Woli dzielą mieszkanie ze swoimi opiekunami.
Mniej więcej dwa lata temu Aleksandra i Paweł rozpoczęli poszukiwania kota do adopcji. Wiedzieli, że bez względu czy to będzie kot, czy kotka dostanie imię Antek.
Znaleźli ogłoszenie — ktoś podrzucił do lecznicy na Mokotowie dwa małe czarne kotki. Jeden kociak szybko znalazł dom, drugi miał bielmo na oku po kocim katarze i mniejsze szczęście. Paweł nie był pewny, czy adoptować chorego kota, ale wiedział też, że Aleksandra bez kota z lecznicy nie wyjdzie, dlatego szybko skapitulował. W ten sposób Antek zawładnął sercem Aleksandry i znalazł kochający dom.
Niestety pewnego dnia podczas zabawy kociak zadrapał oko i przebił sobie bielmo. Pomimo długotrwałego leczenia oko nie chciało się w pełni zagoić i dochodziło do licznych zapaleń. Dlatego najlepszym wyjściem, aby poprawić samopoczucie i zdrowie Antka była decyzja o usunięciu oka. Od tamtej pory Antek jest zdrów jak ryba. Antek, dopóki był jedynakiem, z wielką pasją atakował ręce swoich opiekunów. Co jest typowe dla kocich jedynaków. Dlatego mniej więcej rok po adopcji Antka Aleksandra i Paweł, tak jak większość kocich opiekunów, których mam przyjemność odwiedzać w ramach akcji Mój Kot Ma Dom, zrozumieli, że co dwa koty, to nie jeden. Dlatego zaczęli rozglądać się za kolejnym podopiecznym. Zupełnie przypadkiem, a może dzięki przeznaczeniu, ich znajoma musiała się przeprowadzić i ze względów zdrowotnych nie mogła zabrać ze sobą niedawno przygarniętej ze schroniska kotki. Kotka najpierw trafiła do mamy koleżanki, ale tam nie zaznała spokoju, bo nie dogadywała się z kocim rezydentem. Kiedy Aleksandra i Paweł dowiedzieli się o tym, nie zwlekali z decyzją ani chwili. I tak Leia z Krakowa przeprowadziła się do stolicy i zamieszkała na warszawskiej Woli ze swoim przyszywanym bratem Antkiem.
Koty tworzą zgrany zespół i darzę się wielką miłością. Spały obok siebie już drugiego dnia po poznaniu.
Leia potrafi usnąć w każdej pozycji i mruczy jak traktor. Antek zaś uwielbia ugniatać, zwłaszcza kolana Aleksandry. Obydwa kochają tuńczyka z puszki i z wielką pasją wchodzą pod nogi swoich opiekunów.