czwartek, 31 sierpnia 2017

VII.038











Osoby, które spotkały Maurycego, powiedziały o nim:
„Że to dzielny facet po przejściach, który już wykorzystał limit” — Kolega
„Jest uparty, bezczelny pieszczoch z charakterem – trochę podobny do Ciebie. Polubiłem tego sierściucha” — Kolega
„Niemożliwe, że u Ciebie jest taki grzeczny, a jak jest u nas taki bandyta” — Tata
„Maurycy jest tryskającym energią, uroczym kociakiem. Wygląda na to, że odnalazł spokój i szczęście przy swojej Pańci. Aż trudno uwierzyć, że ten zwierzak tyle doświadczył” — Koleżanka

Słyszałam i czytałam historie ludzi, którzy na wyjazdach znajdowali koty i psy w potrzebie. Podziwiałam tych ludzi, jak wspaniale odnaleźli się w takich sytuacjach, ale nie sądziłam, że i mi się to przydarzy. Ja miałam swojego Pestka, uratowanego rok wcześniej, który był jednym z bohaterów wcześniejszej edycji. [Wpis o Pestku].
We wrześniu 2016 roku pojechałam na wyjazd integracyjny z pracy do miasteczka położonego około 60 km od Warszawy. Pierwszego dnia na tarasie hotelu ktoś podrzucił kota, raczej resztki kota. Na początku byłam przekonana, że ten kot już nie żyje i zastanawiałam się czemu tam leży. Okazało się jednak, że kot miał niesamowitą wolę życia i jeszcze oddychał. Niewiele myśląc, porzuciłyśmy z koleżanką zabawę, spakowałyśmy kota w pudełko i pojechałyśmy do miejscowego weterynarza. Po udzieleniu pierwszej pomocy okazało się, że kot przeżył noc. Miejsce to nie wzbudziło naszego zaufania, a raczej same obawy o dalszy los kota. Nie miałam innego pomysłu, jak zadzwonić z prośbą do znajomych weterynarzy. Na szczęście zgodzili się przyjąć kolejnego bezdomniaka na leczenie. Po raz drugi spakowałam kota w pudełko i przewiozłam w bezpieczne miejsce. Weterynarze stwierdzili, że jest to beznadziejny przypadek, ale nie takie koty udało się uratować. W chwili znalezienie Maurycy był skrajnie wyczerpany, odwodniony, miał koci katar, żółtaczkę i opuchnięte górne drogi oddechowe. Z czasem okazało się, że ma białaczkę i problemy z pęcherzem.
Stwierdziłam, że jest tak beznadziejnym przypadkiem, że ma zerowe szanse na adopcje, więc zostaje ze mną i Pestkiem.
Moi rodzice wcześniej przygarnęli biało-czarnego kocura, którego uratowała koleżanka-weterynarka i suczkę porzuconą w lesie w wakacje, Rozalkę. Jak bywałam na weekendy z Pestkiem, chłopaki nie mogli się od siebie oderwać, razem jedli, razem się bawili i spali. Nie była potrzebna izolacji z socjalizacją. Pestek jako kompana do zabawy uważał też Rozalkę, niestraszny jest mu kundelek w typie owczarka niemieckiego. Czasem było mi żal zabierać Pestka z powrotem do Warszawy.
Moje chłopaki, Pestek i Maurycy, nie mogli się dogadać ze sobą za żadne skarby. Socjalizacja z izolacją, a także inne metody „zaprzyjaźnienia” proponowane przez behawiorystów nie pomogły. Maurycy nie mógł zaakceptować i przyzwyczaić się do obecności Pestka. Wtedy razem z tatą, podjęliśmy decyzję, że Pestek przeprowadzi się do moich rodziców, gdzie będzie równie, a nawet, bardziej szczęśliwy.
Bardzo się rozczulam, jak Maurycy się do mnie przytula każdego ranka przed wstaniem z łóżka i w każdym momencie dnia, kiedy tylko ma okazję. Widzę, jaki jest szczęśliwy, że znalazł bezpieczny dom i jak stara się okazać wdzięczność za odmianę losu.

W tym miejscu chciałabym podziękować po raz kolejnym moim cudownym weterynarzom, którzy uratowali Maurycego, koleżankom, które były dla mnie ogromnym wsparciem w czasie długiego leczenia Maurycego i nieraz podnosiły mnie na duchu, w szczególności jednej, która była dla mnie nie tylko duchowym wsparciem.

wtorek, 29 sierpnia 2017

VII.037

Fruzia —  sam cukier 






rodzeństwo...



Ariana









Fruzia


















Dante 








Jak już wspominałam na naszym fanpejdżu, w tym roku staram się trafić wszędzie tam, gdzie jesteście. Wymaga to ode mnie pewnych kombinacji, mam jednak nadzieję, że uda mi się zrealizować wszystkie obiecane spotkania. 
Jednym z takich "kombinowanych" spotkań, był wyjazd do Kicikotów. Od dawna nie byłam w Gdańsku, więc stała się to dla mnie okazja przyjemna i sentymentalnie podsycana. Zdjęć powstało bardzo dużo, bo: Fruzia kombinowała przez cały czas, napełniając się cukrem; Ariana głównie udawała słodycz w postaci figurki (a później pokazała, jak cudownie bierze tabletkę na swoje chore serducho); Dante — jak to ładnie określa jego opiekunka "chował się za maminą spódnicą", a dokładniej głównie do mnie miauczał, jakby chcąc powiedzieć, że już mu zrobiłam JEDNO zdjęcie i mogłabym już przestać. Pozwolę jednak, by o tej słodkiej trójce opowiedziała Wam sama Dagmara:  

"Cześć!
Mam na imię Dagmara i złośliwi powiadają, że normalna byłam trzy koty temu... Ale od początku! 
Kociarą byłam od dziecka. U babci na wsi zawsze miałam jakiegoś miauczącego towarzysza, którego mogłabym z tej ogromnej miłości zagłaskać na śmierć. Swojego pierwszego kota przygarnęłyśmy z mamą z okazji moich 18 urodzin. Tosia jednak ukochała najmocniej moją rodzicielkę, więc gdy opuszczałam rodzinne gniazdo kilka lat później, postanowiłam zostawić ją w rodzinnym domu, by nie zrobić jej krzywdy. W wynajmowanym mieszkaniu było jednak trochę smutno bez żadnego zwierzaka. Wtedy to (wówczas jeszcze) mój narzeczony, zdeklarowany psiarz, zaproponował adopcję/przygarnięcie kota. Tak, kota. W szoku chodziłam dobry tydzień, ale w końcu zapadła decyzja — szukamy kota! Przeszukałam kilka fundacji, aż w końcu znalazłam ich: bure rodzeństwo, dwie kotki i kocur. Śliczne jak z obrazka. Łukasz z uznaniem pokiwał głową, ale padło pytanie: to którego bierzemy? No cóż, ja nie mogłam się zdecydować, bo moje serce skradły dwa koty, w związku z czym rozpoczęłam proces przekonywania Łukasza do adopcji dwupaku. Mój urok osobisty (i dobre argumenty!) oczywiście wygrały i trzy lata temu powitaliśmy pod swoim dachem Dantego — nieco fajtłapowatego kocura o wielkim sercu i rozdającą soczyste baranki kocią śpiewaczkę Arianę. Pierwsze skrzypce od początku grała Ari; nie było dziury, do której by się nie wślizgnęła i półki, na którą by nie wskoczyła. Dante z kolei był stateczny, wręcz majestatyczny i z początku dosyć mocno przestraszony. Łukasz urzeczony spokojnym usposobieniem kocura obrał go sobie za przyjaciela, zostawiając mi wariatkę Arianę do zabawy. I w tym momencie koty zrobiły nam małego psikusa, bo Dante nie odstępował mnie na krok, a Ari przepadała za głaskami Łukasza. 
Po roku spakowaliśmy koty do dużego transportera i przeprowadziliśmy się na drugi koniec Polski, do Gdańska. Wtedy jeszcze nic nie wskazywało na to, że postanowimy zaadoptować jeszcze jednego kota, przecież Dante i Ariana żyją w takiej harmonii, po co to burzyć? Los jednak chciał inaczej, bo któregoś dnia oszalałam wręcz na punkcie cudnej koteczki z piotrkowskiej fundacji. Oczywiście robiłam wszystko, by i Łukasz podzielał mój zachwyt. Po dwóch tygodniach ciągłych ochów i achów w końcu się zgodził! Przyjazd małej Fruzi mocno opóźniła choroba, która zostawiła po sobie ślad pod postacią trudności z oddychaniem. To jednak zupełnie nie przeszkodziło Fru w rozstawianiu starszego rodzeństwa po kątach i szaleńczych gonitwach po domu. Zresztą do dziś jest najbardziej aktywna z całej trójki.
Na początku bardzo się bałam, jak tak zżyte ze sobą koty zareagują na pojawienie się kolejnego futra. Okazało się, że moje obawy były kompletnie bezpodstawne, bo po kilku dniach utrzymywania dystansu, zwyciężyła w końcu ciekawość i dzisiaj mamy zgrane, rozmruczane trio  

Normalność? A co to takiego? Jesteśmy z mężem dumni, że mamy tak wspaniałe koty o iście psich charakterach, że ofiarowaliśmy im miłość, ciepły kąt i pełną miskę. Są naszymi najukochańszymi futrami, którymi trzeba się opiekować, nakarmić, czasami się zezłościć, innym razem pojechać do weterynarza, bo coś się dzieje niedobrego. Troszczymy się o nie, a one dbają o nas, mrucząc kołysanki po ciężkim dniu..."

[autorka: Dagmara Byra]