wtorek, 29 sierpnia 2017

VII.037

Fruzia —  sam cukier 






rodzeństwo...



Ariana









Fruzia


















Dante 








Jak już wspominałam na naszym fanpejdżu, w tym roku staram się trafić wszędzie tam, gdzie jesteście. Wymaga to ode mnie pewnych kombinacji, mam jednak nadzieję, że uda mi się zrealizować wszystkie obiecane spotkania. 
Jednym z takich "kombinowanych" spotkań, był wyjazd do Kicikotów. Od dawna nie byłam w Gdańsku, więc stała się to dla mnie okazja przyjemna i sentymentalnie podsycana. Zdjęć powstało bardzo dużo, bo: Fruzia kombinowała przez cały czas, napełniając się cukrem; Ariana głównie udawała słodycz w postaci figurki (a później pokazała, jak cudownie bierze tabletkę na swoje chore serducho); Dante — jak to ładnie określa jego opiekunka "chował się za maminą spódnicą", a dokładniej głównie do mnie miauczał, jakby chcąc powiedzieć, że już mu zrobiłam JEDNO zdjęcie i mogłabym już przestać. Pozwolę jednak, by o tej słodkiej trójce opowiedziała Wam sama Dagmara:  

"Cześć!
Mam na imię Dagmara i złośliwi powiadają, że normalna byłam trzy koty temu... Ale od początku! 
Kociarą byłam od dziecka. U babci na wsi zawsze miałam jakiegoś miauczącego towarzysza, którego mogłabym z tej ogromnej miłości zagłaskać na śmierć. Swojego pierwszego kota przygarnęłyśmy z mamą z okazji moich 18 urodzin. Tosia jednak ukochała najmocniej moją rodzicielkę, więc gdy opuszczałam rodzinne gniazdo kilka lat później, postanowiłam zostawić ją w rodzinnym domu, by nie zrobić jej krzywdy. W wynajmowanym mieszkaniu było jednak trochę smutno bez żadnego zwierzaka. Wtedy to (wówczas jeszcze) mój narzeczony, zdeklarowany psiarz, zaproponował adopcję/przygarnięcie kota. Tak, kota. W szoku chodziłam dobry tydzień, ale w końcu zapadła decyzja — szukamy kota! Przeszukałam kilka fundacji, aż w końcu znalazłam ich: bure rodzeństwo, dwie kotki i kocur. Śliczne jak z obrazka. Łukasz z uznaniem pokiwał głową, ale padło pytanie: to którego bierzemy? No cóż, ja nie mogłam się zdecydować, bo moje serce skradły dwa koty, w związku z czym rozpoczęłam proces przekonywania Łukasza do adopcji dwupaku. Mój urok osobisty (i dobre argumenty!) oczywiście wygrały i trzy lata temu powitaliśmy pod swoim dachem Dantego — nieco fajtłapowatego kocura o wielkim sercu i rozdającą soczyste baranki kocią śpiewaczkę Arianę. Pierwsze skrzypce od początku grała Ari; nie było dziury, do której by się nie wślizgnęła i półki, na którą by nie wskoczyła. Dante z kolei był stateczny, wręcz majestatyczny i z początku dosyć mocno przestraszony. Łukasz urzeczony spokojnym usposobieniem kocura obrał go sobie za przyjaciela, zostawiając mi wariatkę Arianę do zabawy. I w tym momencie koty zrobiły nam małego psikusa, bo Dante nie odstępował mnie na krok, a Ari przepadała za głaskami Łukasza. 
Po roku spakowaliśmy koty do dużego transportera i przeprowadziliśmy się na drugi koniec Polski, do Gdańska. Wtedy jeszcze nic nie wskazywało na to, że postanowimy zaadoptować jeszcze jednego kota, przecież Dante i Ariana żyją w takiej harmonii, po co to burzyć? Los jednak chciał inaczej, bo któregoś dnia oszalałam wręcz na punkcie cudnej koteczki z piotrkowskiej fundacji. Oczywiście robiłam wszystko, by i Łukasz podzielał mój zachwyt. Po dwóch tygodniach ciągłych ochów i achów w końcu się zgodził! Przyjazd małej Fruzi mocno opóźniła choroba, która zostawiła po sobie ślad pod postacią trudności z oddychaniem. To jednak zupełnie nie przeszkodziło Fru w rozstawianiu starszego rodzeństwa po kątach i szaleńczych gonitwach po domu. Zresztą do dziś jest najbardziej aktywna z całej trójki.
Na początku bardzo się bałam, jak tak zżyte ze sobą koty zareagują na pojawienie się kolejnego futra. Okazało się, że moje obawy były kompletnie bezpodstawne, bo po kilku dniach utrzymywania dystansu, zwyciężyła w końcu ciekawość i dzisiaj mamy zgrane, rozmruczane trio  

Normalność? A co to takiego? Jesteśmy z mężem dumni, że mamy tak wspaniałe koty o iście psich charakterach, że ofiarowaliśmy im miłość, ciepły kąt i pełną miskę. Są naszymi najukochańszymi futrami, którymi trzeba się opiekować, nakarmić, czasami się zezłościć, innym razem pojechać do weterynarza, bo coś się dzieje niedobrego. Troszczymy się o nie, a one dbają o nas, mrucząc kołysanki po ciężkim dniu..."

[autorka: Dagmara Byra]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.