Osoby, które spotkały Maurycego, powiedziały o
nim:
„Że to
dzielny facet po przejściach, który już wykorzystał limit” — Kolega
„Jest
uparty, bezczelny pieszczoch z charakterem – trochę podobny do Ciebie.
Polubiłem tego sierściucha” — Kolega
„Niemożliwe,
że u Ciebie jest taki grzeczny, a jak jest u nas taki bandyta” — Tata
„Maurycy jest tryskającym energią, uroczym
kociakiem. Wygląda na to, że odnalazł spokój i szczęście przy swojej Pańci. Aż
trudno uwierzyć, że ten zwierzak tyle doświadczył” — Koleżanka
Słyszałam i czytałam historie ludzi, którzy na
wyjazdach znajdowali koty i psy w potrzebie. Podziwiałam tych ludzi, jak
wspaniale odnaleźli się w takich sytuacjach, ale nie sądziłam, że i mi się to
przydarzy. Ja miałam swojego Pestka, uratowanego rok wcześniej, który był
jednym z bohaterów wcześniejszej edycji. [Wpis o Pestku].
We wrześniu 2016 roku pojechałam na wyjazd
integracyjny z pracy do miasteczka położonego około 60 km od Warszawy. Pierwszego
dnia na tarasie hotelu ktoś podrzucił kota, raczej resztki kota. Na początku
byłam przekonana, że ten kot już nie żyje i zastanawiałam się czemu tam leży.
Okazało się jednak, że kot miał niesamowitą wolę życia i jeszcze oddychał.
Niewiele myśląc, porzuciłyśmy z koleżanką zabawę, spakowałyśmy kota w pudełko i
pojechałyśmy do miejscowego weterynarza. Po udzieleniu pierwszej pomocy okazało
się, że kot przeżył noc. Miejsce to nie wzbudziło naszego zaufania, a raczej
same obawy o dalszy los kota. Nie miałam innego pomysłu, jak zadzwonić z prośbą
do znajomych weterynarzy. Na szczęście zgodzili się przyjąć kolejnego
bezdomniaka na leczenie. Po raz drugi spakowałam kota w pudełko i przewiozłam w bezpieczne miejsce. Weterynarze stwierdzili, że jest to beznadziejny
przypadek, ale nie takie koty udało się uratować. W chwili znalezienie Maurycy był
skrajnie wyczerpany, odwodniony, miał koci katar, żółtaczkę i opuchnięte górne
drogi oddechowe. Z czasem okazało się, że ma białaczkę i problemy z pęcherzem.
Stwierdziłam, że jest tak beznadziejnym
przypadkiem, że ma zerowe szanse na adopcje, więc zostaje ze mną i Pestkiem.
Moi rodzice wcześniej przygarnęli biało-czarnego
kocura, którego uratowała koleżanka-weterynarka i suczkę porzuconą w lesie w
wakacje, Rozalkę. Jak bywałam na weekendy z Pestkiem, chłopaki nie mogli się od
siebie oderwać, razem jedli, razem się bawili i spali. Nie była potrzebna
izolacji z socjalizacją. Pestek jako kompana do zabawy uważał też Rozalkę,
niestraszny jest mu kundelek w typie owczarka niemieckiego.
Czasem było mi żal zabierać Pestka z powrotem do Warszawy.
Moje chłopaki, Pestek i
Maurycy, nie mogli się dogadać ze sobą za żadne skarby. Socjalizacja z izolacją, a także inne metody „zaprzyjaźnienia” proponowane przez behawiorystów nie
pomogły. Maurycy nie mógł zaakceptować i przyzwyczaić się do obecności Pestka.
Wtedy razem z tatą, podjęliśmy decyzję, że Pestek przeprowadzi się do moich
rodziców, gdzie będzie równie, a nawet, bardziej szczęśliwy.
Bardzo się rozczulam, jak Maurycy się do mnie
przytula każdego ranka przed wstaniem z łóżka i w każdym momencie dnia, kiedy tylko ma okazję. Widzę, jaki jest szczęśliwy, że znalazł bezpieczny dom i jak
stara się okazać wdzięczność za odmianę losu.
W tym miejscu chciałabym podziękować po raz
kolejnym moim cudownym weterynarzom, którzy uratowali Maurycego, koleżankom, które były dla mnie ogromnym wsparciem w czasie długiego leczenia Maurycego i
nieraz podnosiły mnie na duchu, w szczególności jednej, która była
dla mnie nie tylko duchowym wsparciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.