Moje koty to pojęcie szersze - zawiera bowiem koty żyjące i "koty minione", które czasami omyłkowo widzę lub wołam.
Jest więc moja pierwsza kota - Demona, są Pablo i Avanti, jest Saalem - największy czarny kocur, jedynak i "mutant", co miało wpływ na długość jego życia. Jest tymczas zwany Miro i mój Bazyl, który odszedł w zeszłym roku, a mnie pozostała po nim tylko broszka zrobiona z jego sierści, którą gubił podczas czesania (lubił to chłopak, jak mało który z moich kotów). No i jest moja Klee, czarne maleństwo jak cień przytwierdzone do mnie. Jej brak odczuwam najmocniej, mimo iż to już prawie dwa lata.
Z kotów aktualnych i widocznych dla wszystkich są dwa, prawdopodobnie w tym samym wieku (6 lat). Liliana i Leopold. Lilianę przygarnęłam kiedy była oseskiem. Mało w niej arystokratycznego wdzięku. Lubi ludzi, ale z daleka. Nadmierne spoufalanie traktuje jako powód do zmiany miejsca przebywania. Leopold to straumatyzowany kocur z Fundacji. Rasowiec neva masquerade. Adoptowany może trochę przypadkowo, ale za to świadomie zaopiekowany. Moje koty uczą mnie każdego dnia nowych rzeczy o sobie, ostatnio np. dowiedziałam się, że nie są zainteresowane zabawkami specjalnie zaprojektowanymi dla kotów (przynajmniej jeśli mają z nich same korzystać). Wolą zwykły sznurek, na zwykłym patyku, napędzany siłami ich pani - a ich pani to ja... Wariatka od kotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.