poniedziałek, 28 listopada 2016

VI.051

 






























Zapraszam Was na spotkanie ze wspaniałą rodziną — Magdą i Pawłem oraz ich zwierzakami.  Magdę poznałam dzięki akcji pomocowej "jadwisińskim" kotom, którą zorganizowała. Przez te trzy lata poznałyśmy się bardzo dobrze i wiele nas łączy.  Jednak dość długo namawiałam tę rodzinę na udział w akcji. Może dobrze się stało, że trochę to namawianie trwało, gdyż dzięki temu w poniższej historii mamy jednego kota więcej.

Moglibyśmy opowiadać po kolei, jak to się stało, że w naszej rodzinie są Kobra, Riddikulus i Raven. Moglibyśmy opowiadać o tych złych rzeczach, których doświadczyli, ale postanowiliśmy, że opowiemy trochę inaczej. Skoro akcja nazywa się MÓJ KOT MA DOM, chcemy krótko opowiedzieć, jak każdy z naszych zwierzaków wpłynął na nasze życie i czego się dzięki nim nauczyliśmy.

Riddikulus zamieszkał z nami w przełomowym momencie naszego życia. To był taki okres, kiedy „wszystko, co złe” przechodziło w „jest nadzieja, że będzie lepiej”. Szukaliśmy kota „psolubnego”, ponieważ mieliśmy 12-letnią suczkę, która znała tylko koty z podwórka – czyli te uciekające istoty, które trzeba gonić. Szukaliśmy i znaleźliśmy – w Kielcach. Decyzja, żeby pokonać odległość między Warszawą a Kielcami, była pierwszą lekcją. Ponieważ, jeśli chcemy pomagać, jeśli chcemy zrobić coś dobrego, to odległość nie może być przeszkodą. Warto było pojechać do Kielc i przywieźć kota, którego nazwaliśmy – Riddikulus. Riddikulus to zaklęcie z cyklu o Harrym Potterze, zaklęcie, które zamienia nasze największe lęki w to, co nas bawi. W tamtym czasie my także odczarowaliśmy trochę nasze życie, a były to, całkiem świadome czary. Ponieważ byliśmy psiarzami, to próbowaliśmy się przygotować na przyjęcie kota. Zakładaliśmy bowiem, że pewnie pojawi się naszym domu żywe srebro, psotnik-indywidualista. Okazało się jednak, że Riddick jest kotem – aniołkiem, może troszkę dzikuskiem – ale aniołkiem. Nazywam go swoim największym antydepresantem, ale uprzedzam, że nie wypożyczam go, ani nie sprzedam w celach terapeutycznych. Czego nas nauczył? Nauczył nas tego, co kocie, że nie przychodzi się na zawołanie, że kot to krucha istota – dosłownie i w przenośni, że czasem trzeba zwolnić, że trzeba znaleźć czas na odpoczynek. A gdy usiądziemy na wystarczająco długo, może spotka nas zaszczyt i Riddikulus usiądzie na naszych kolanach.

Decyzję o adopcji Kobry podjęliśmy krótko po pożegnaniu naszej 14-letniej suczki, która przegrała walkę z rakiem. Nie szukaliśmy na siłę, ale wiedzieliśmy, że tam gdzieś czeka na nas potrzebujący pies. Tym jedynym okazała się dziesięcioletnia amstaffka po dwóch nowotworach. Wydawałoby się, że to szaleństwo – przyjmowanie do domu psa, z którym być może zaraz znów będziemy musieli się żegnać, ale… czy ktoś powiedział, że my nie jesteśmy trochę szaleni? Kobra utwierdziła nas w przekonaniu, że warto postępować zgodnie z tym, co podpowiada nam serce. Niektórzy odradzali nam adopcję starszego psa i powoływali się na to, że znów będziemy cierpieć, że nie zdążymy się nacieszyć i znów będzie pożegnanie i płacz, ale… Dużo bardziej chce nam się płakać na myśl o tym, że są zwierzęta, które całe życie nie miały domu, albo, że z jakichś względów ten dom straciły, a siwe, z problemami zdrowotnymi już nie są dla nikogo atrakcyjne. Czego jeszcze nauczyła nas Kobra? Tego, że wprowadzanie do domu seniora to nauka cierpliwości i przede wszystkim szacunku. Po prostu – każdy ma swoje przyzwyczajenia i dobrze, żeby druga strona je zaakceptowała. Ślini się? No trudno! Nie jest wulkanem energii – no bywa! Woli jeździć samochodem na zakupy, niż zostawać sama w domu – no to ją zabieramy! Nawet imienia jej nie zmieniliśmy, choć pewnie sami nadalibyśmy trochę inne, no ale przecież po 10 latach tego psu nie zrobimy. Utwierdziła nas w przekonaniu, że warto walczyć ze stereotypami, bo przecież niby mamy w domu „psa mordercę”, a my wiemy, że mamy psa, który jest łagodny, delikatny, cierpliwy i wrażliwy.

Do decyzji o adopcji drugiego kota dojrzewaliśmy przez rok. We wrześniu staliśmy się rodziną 2 + 3, a dymna, młoda kotka o imieniu Raven zamieszkała z nami. Miała dokładnie tyle samo miesięcy, co Riddikulus, kiedy go przywieźliśmy, ale temperament – zupełnie inny. Raven jest niczym koty ze śmiesznych filmików o kotach: szaleje, wszędzie wskakuje, zwala przedmioty, które wg niej powinny zmienić miejsce położenia. W ciągu 5 pierwszych minut zwiedziła więcej miejsc niż Riddick przez trzy lata. On – nigdy nie budził nas w nocy, ona – zawsze coś musi zmajstrować, on – jest kotem milczącym, ona – gada za nich dwoje i jeszcze pyskuje! Raven jest też strażniczką domowego porządku – jeśli zostawisz coś na wierzchu – wiedz, że za chwilę możesz już tam tego nie zastać. Przy niej odebraliśmy największą lekcję cierpliwości, w związku z problemami, które z nią mieliśmy, zdarzało nam się płakać z bezsilności, czasem nie wiedzieliśmy, czy będzie dobrze i co jeszcze nas czeka, ale to dzięki temu, co trudne, nauczyliśmy się nowych rzeczy o kotach, o ich psychice i zdrowiu. Wiedzieliśmy, że bierzemy kota, którego ktoś oddał z powodu problemów kuwetkowych, a jednak podjęliśmy ryzyko i nie skreśliliśmy jej tylko z tego powodu. I już jesteśmy pewni – że było warto zawalczyć. Raven ożywiła nasze życie. Wcześniej byliśmy my i starszy, spokojny pies oraz kot, który jest najgrzeczniejszym kotem na świecie, a tu wpadła ona – niczym torpeda. Podobnie jak torpeda ma swój własny napęd. A co zniszczyła? Przede wszystkim rozgromiła nudę, spokój i monotonię!

Nasze zwierzęta nauczyły nas bardzo wiele. Mamy poczucie, że bez nich nie bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy. Dzięki nim poznaliśmy wiele cudownych i wartościowych osób. Z naszej perspektywy życie bez zwierząt jest puste, smutne i dużo mniej ciekawe, ale nie przekonujemy nikogo na siłę, by decydował się na zwierzaka. Wszystkich tych, którzy jednak podejmą taką decyzję, prosimy, aby po pierwsze dobrze ją przemyśleli, a po drugie, aby nie kupować zwierząt po okazyjnych cenach. Jesteśmy w stanie zaakceptować to, że ktoś z jakiegoś względu chce zwierzę konkretnej rasy, nie chce zwierzaka po przejściach, ale jeśli taka jest Wasza wola – sprawdźcie miejsce, z którego bierzecie zwierzę. Plaga pseudo-hodowli to koszmar, rozmnażanie zwierząt w domach – też często jest związane z eksploatacją dla zysku. Nie dajmy zarabiać ludziom, którzy krzywdzą zwierzęta. Pamiętajmy, że zwierzę to decyzja na minimum kilka lat, że choroba zwierzęcia, jego złe (nawet agresywne) zachowanie, nie są powodem, aby się go pozbywać.


W naszym domu wyznajemy pewną zasadę, którą znamy z filmu Lilo i Stich, a brzmi ona „Ohana znaczy rodzina, a w rodzinie nikogo się nie odtrąca i nie porzuca”.


[Magdalena Tereszkiewicz]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.