Zapraszam Was na spotkanie ze wspaniałą rodziną — Magdą i Pawłem oraz ich zwierzakami. Magdę poznałam dzięki akcji pomocowej "jadwisińskim" kotom, którą zorganizowała. Przez te trzy lata poznałyśmy się bardzo dobrze i wiele nas łączy. Jednak dość długo namawiałam tę rodzinę na udział w akcji. Może dobrze się stało, że trochę to namawianie trwało, gdyż dzięki temu w poniższej historii mamy jednego kota więcej.
Moglibyśmy
opowiadać po kolei, jak to się stało, że w naszej rodzinie są
Kobra, Riddikulus i Raven. Moglibyśmy opowiadać o tych złych
rzeczach, których doświadczyli, ale postanowiliśmy, że opowiemy
trochę inaczej. Skoro akcja nazywa się MÓJ KOT MA DOM, chcemy
krótko opowiedzieć, jak każdy z naszych zwierzaków wpłynął na
nasze życie i czego się dzięki nim nauczyliśmy.
Riddikulus
zamieszkał z nami w przełomowym momencie naszego życia. To był
taki okres, kiedy „wszystko, co złe” przechodziło w „jest
nadzieja, że będzie lepiej”. Szukaliśmy kota „psolubnego”, ponieważ mieliśmy 12-letnią suczkę, która znała tylko koty z
podwórka – czyli te uciekające istoty, które trzeba gonić.
Szukaliśmy i znaleźliśmy – w Kielcach. Decyzja, żeby pokonać
odległość między Warszawą a Kielcami, była pierwszą lekcją.
Ponieważ, jeśli chcemy pomagać, jeśli chcemy zrobić coś
dobrego, to odległość nie może być przeszkodą. Warto było
pojechać do Kielc i przywieźć kota, którego nazwaliśmy –
Riddikulus. Riddikulus to zaklęcie z cyklu o Harrym Potterze,
zaklęcie, które zamienia nasze największe lęki w to, co nas bawi. W
tamtym czasie my także odczarowaliśmy trochę nasze życie, a były
to, całkiem świadome czary. Ponieważ byliśmy psiarzami, to
próbowaliśmy się przygotować na przyjęcie kota. Zakładaliśmy
bowiem, że pewnie pojawi się naszym domu żywe srebro,
psotnik-indywidualista. Okazało się jednak, że Riddick jest kotem
– aniołkiem, może troszkę dzikuskiem – ale aniołkiem. Nazywam
go swoim największym antydepresantem, ale uprzedzam, że nie
wypożyczam go, ani nie sprzedam w celach terapeutycznych. Czego nas
nauczył? Nauczył nas tego, co kocie, że nie przychodzi się na
zawołanie, że kot to krucha istota – dosłownie i w przenośni,
że czasem trzeba zwolnić, że trzeba znaleźć czas na odpoczynek.
A gdy usiądziemy na wystarczająco długo, może spotka nas zaszczyt
i Riddikulus usiądzie na naszych kolanach.
Decyzję o
adopcji Kobry podjęliśmy krótko po pożegnaniu naszej 14-letniej
suczki, która przegrała walkę z rakiem. Nie szukaliśmy na siłę,
ale wiedzieliśmy, że tam gdzieś czeka na nas potrzebujący pies.
Tym jedynym okazała się dziesięcioletnia amstaffka po dwóch
nowotworach. Wydawałoby się, że to szaleństwo – przyjmowanie do
domu psa, z którym być może zaraz znów będziemy musieli się
żegnać, ale… czy ktoś powiedział, że my nie jesteśmy trochę
szaleni? Kobra utwierdziła nas w przekonaniu, że warto postępować
zgodnie z tym, co podpowiada nam serce. Niektórzy odradzali nam
adopcję starszego psa i powoływali się na to, że znów będziemy
cierpieć, że nie zdążymy się nacieszyć i znów będzie
pożegnanie i płacz, ale… Dużo bardziej chce nam się płakać na
myśl o tym, że są zwierzęta, które całe życie nie miały domu,
albo, że z jakichś względów ten dom straciły, a siwe, z
problemami zdrowotnymi już nie są dla nikogo atrakcyjne. Czego
jeszcze nauczyła nas Kobra? Tego, że wprowadzanie do domu seniora
to nauka cierpliwości i przede wszystkim szacunku. Po prostu –
każdy ma swoje przyzwyczajenia i dobrze, żeby druga strona je
zaakceptowała. Ślini się? No trudno! Nie jest wulkanem energii –
no bywa! Woli jeździć samochodem na zakupy, niż zostawać sama w
domu – no to ją zabieramy! Nawet imienia jej nie zmieniliśmy,
choć pewnie sami nadalibyśmy trochę inne, no ale przecież po 10
latach tego psu nie zrobimy. Utwierdziła nas w przekonaniu, że
warto walczyć ze stereotypami, bo przecież niby mamy w domu „psa
mordercę”, a my wiemy, że mamy psa, który jest łagodny,
delikatny, cierpliwy i wrażliwy.
Do decyzji o
adopcji drugiego kota dojrzewaliśmy przez rok. We wrześniu staliśmy
się rodziną 2 + 3, a dymna, młoda kotka o imieniu Raven
zamieszkała z nami. Miała dokładnie tyle samo miesięcy, co
Riddikulus, kiedy go przywieźliśmy, ale temperament – zupełnie
inny. Raven jest niczym koty ze śmiesznych filmików o kotach:
szaleje, wszędzie wskakuje, zwala przedmioty, które wg niej powinny
zmienić miejsce położenia. W ciągu 5 pierwszych minut zwiedziła
więcej miejsc niż Riddick przez trzy lata. On – nigdy nie budził
nas w nocy, ona – zawsze coś musi zmajstrować, on – jest kotem
milczącym, ona – gada za nich dwoje i jeszcze pyskuje! Raven jest
też strażniczką domowego porządku – jeśli zostawisz coś na
wierzchu – wiedz, że za chwilę możesz już tam tego nie zastać.
Przy niej odebraliśmy największą lekcję cierpliwości, w związku
z problemami, które z nią mieliśmy, zdarzało nam się płakać z
bezsilności, czasem nie wiedzieliśmy, czy będzie dobrze i co
jeszcze nas czeka, ale to dzięki temu, co trudne, nauczyliśmy się
nowych rzeczy o kotach, o ich psychice i zdrowiu. Wiedzieliśmy, że
bierzemy kota, którego ktoś oddał z powodu problemów kuwetkowych,
a jednak podjęliśmy ryzyko i nie skreśliliśmy jej tylko z tego
powodu. I już jesteśmy pewni – że było warto zawalczyć. Raven
ożywiła nasze życie. Wcześniej byliśmy my i starszy, spokojny
pies oraz kot, który jest najgrzeczniejszym kotem na świecie, a tu
wpadła ona – niczym torpeda. Podobnie jak torpeda ma swój własny
napęd. A co zniszczyła? Przede wszystkim rozgromiła nudę, spokój
i monotonię!
Nasze zwierzęta
nauczyły nas bardzo wiele. Mamy poczucie, że bez nich nie bylibyśmy
tacy, jacy jesteśmy. Dzięki nim poznaliśmy wiele cudownych i
wartościowych osób. Z naszej perspektywy życie bez zwierząt jest
puste, smutne i dużo mniej ciekawe, ale nie przekonujemy nikogo na
siłę, by decydował się na zwierzaka. Wszystkich tych, którzy
jednak podejmą taką decyzję, prosimy, aby po pierwsze dobrze ją przemyśleli, a po drugie, aby nie kupować zwierząt po
okazyjnych cenach. Jesteśmy w stanie zaakceptować to, że ktoś z
jakiegoś względu chce zwierzę konkretnej rasy, nie chce zwierzaka
po przejściach, ale jeśli taka jest Wasza wola – sprawdźcie
miejsce, z którego bierzecie zwierzę. Plaga pseudo-hodowli to
koszmar, rozmnażanie zwierząt w domach – też często jest
związane z eksploatacją dla zysku. Nie dajmy zarabiać ludziom,
którzy krzywdzą zwierzęta. Pamiętajmy, że zwierzę to decyzja na
minimum kilka lat, że choroba zwierzęcia, jego złe (nawet
agresywne) zachowanie, nie są powodem, aby się go pozbywać.
W naszym domu
wyznajemy pewną zasadę, którą znamy z filmu „Lilo i Stich”, a brzmi
ona „Ohana znaczy rodzina, a w rodzinie nikogo się nie odtrąca i
nie porzuca”.
[Magdalena Tereszkiewicz]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.