środa, 15 lipca 2015

V.030













O nas, czyli Dom Tymczasowy na Poddaszu od podszewki

Czy piękny, ciepły czerwcowy dzień z Margaritą w tle może być jeszcze lepszy? Ano może. Zawsze przecież można znaleźć kota na środku Starego Rynku w Poznaniu. Tak właśnie zaczyna się moja historia z kotami. Najpierw pojawiła się ona. Małe, nieziemsko brudne, zaropiałe i zapchlone kocie futerko, próbujące ostatkami sił uciec przed złymi ptakami i groźnymi przechodniami pod rynnę. W momencie, kiedy ją wzięłam pierwszy raz na ręce i kiedy to małe coś zasnęło po chwili na moich kolanach, wyczerpane i zapewne głodne. Kiedy próbowałam ją obudzić, przez dobre 10 minut w trwodze, że to już koniec i kiedy ostatecznie otworzyła jedno oko z wymownym „czego?!” Wtedy wiedziałam, że to jest to. Kot najcudowniejszy na świecie! Przez pierwsze pół roku nie mogłam wymyślić dla niej imienia. Wszystkie wydawały się takie pospolite, zwyczajne, a ona jedyna i niepowtarzalna. Taka mała księżniczka, ale z charakterkiem. Stąd pomysł na bajkowe imię, jedyne i nieprzeciętne „Piękna i Bestia”. Bo to, że jest Piękna, to każdy widzi a to, że Bestia, to należy ostrzec potencjalne ofiary jej zębów. Bestia to moje oczko w głowie. Zawsze będę uważać, że jest najwspanialsza, najukochańsza. Moja cudowna księżniczka. Bestia obala tezę, że kot nie przywiązuje się do ludzi. Kiedy parę lat temu musiałam wyjechać na kilka miesięcy za granicę i Niunia została pod opieką rodziny, w momencie mojego powrotu i przejścia przez drzwi nie spodziewałam się , że kot tak szybko biega. To był iście koński galop przez całe mieszkanie, żeby wskoczyć w moje ramiona przytulić się i strzelić focha na kolejny tydzień.

Po 5 latach przyszedł czas na krok do przodu. W końcu tajemniczy Pan P. też powinien mieć swojego kota. I tak przeglądając strony różnych fundacji z Poznania i okolic szukaliśmy kogoś, kto nas urzeknie. Pojawił się i on. Kot dorosły, stateczny, po przejściach, o niemożliwie smutnych oczach. Silver. Przez prawie dwa miesiące trwały zażarte rozmowy, czy na pewno chcemy kolejnego kota i czy on, ówcześnie siedmioletni kocur, jest właśnie tym, kogo chcemy. W końcu, w maju 2011 roku, adoptowaliśmy Silvera z Fundacja Agapeanimali, a dokładniej adoptował go Pan P.
Silver (obecnie Sylwester) jest to kot, który towarzyszył Fundacji od samego początku. Najpierw jako kot wolnożyjący, dokarmiany przez wolontariuszy fundacji. Stąd jego wiek, w chwili adopcji określony na 7 lat, bo tyle czasu Fundacja go dokarmiała. Jednakże jego wieku nigdy nie poznamy, bo w momencie pojawienia się w miejscu dokarmiania, był już kotem dorosłym.
A jak to się stało, że Silver stał się kotem adopcyjnym? Nic prostszego. Po prostu pewnego razu Silver sam zadecydował, że potrzebuje pomocy i próbował się wcisnąć do fundacyjnej kotulni. Wtedy wyszło, jak bardzo życie na dworze dało mu w kość. Stan zapalny zębów, skóry oraz pęcherza. Było co leczyć. Po podleczeniu Silver stwierdził, że nie chce wracać na dwór i tak został w domu tymczasowym, czekając na adopcję. Wtedy pojawiliśmy się my.
I w ten oto magiczny sposób Silver, czyli Sylwester, jest z nami od 4 lat. Na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Nawet jeśli jego relacje z Piękną i Bestią nie są różowe, a przyjaźń między nimi bardzo szorstka, to po protu trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny. Sylwka my wybraliśmy! Został przez nas adoptowany! Jest nasz i nic tego nie zmieni! Sylwek jest wspaniałym kotem i pomimo choroby (przewlekła niewydolność nerek), cieszy się życiem, jak nigdy wcześniej.

Oczywiście wszyscy wiedzą, że z kotami jest jak z piwem i chipsami; „nigdy nie kończy się na jednym”. Nie mogąc przestać myśleć o kolejnym kocie, Pan P. wpadł na genialny pomysł zostania domem tymczasowym (dla niewtajemniczonych jest to kocia rodzina zastępcza). Toż to idealne rozwiązanie dla takich niezdecydowanych robaczków jak my. No i wtedy się zaczęło. Najpierw wzięliśmy dwa maluchy, potem jeden poszedł do adopcji, to wzięliśmy jeszcze dwa. Następnie mając 3 kociaki, ja znalazłam kolejnego na ulicy. No zrobił się mały sajgon w domu. Jak się uspokoiło to oczywiste było, że 2 koty w domu to mało. No to kolejny tymczas i kolejne wyzwania. Tymczasowanie kotów działa jak narkotyk. Bardzo wciąga i uzależnia. Kiedy myślisz, że jest źle i go odstawiasz, po chwili czujesz, że musisz znowu go wziąć, bo jest ci źle i smutno. Do tej pory przez nasz dom przeszło 18 kotów. 

Zapewne teraz wszyscy się zastanawiają, skąd się w takim razie wzięło w naszych szeregach to cudne czernidło, które nie chciało się pokazać podczas sesji z ciocią Iwoną? Otóż jest to Sumi, zwana Sumatrą.* Wielka miłość Sylwka i tak zwany wieczny tymczas, którego nikt nie chciał adoptować i został z nami już na zawsze. Trochę smutno to brzmi, kiedy mówi się o kocie, że nikt go nie chciał. Ale to nie do końca prawda. My chcieliśmy, bo Sumatra jest wspaniałym kotem. Totalnie ugodowa w stosunku do innych kotów, nie ma w niej cienia agresji. Po prostu urodzona pacyfistka. Nawet Bestia ją trochę lubi, a to nie zdarza się często. Historia Sumi jest bardzo krótka. Miał się złapać koci maluszek, złapała się ona. Najpierw miała być tylko kastracja i wypuszczenie koteczki, ale że była bardzo mroźna zima i jej pobyt u nas przeciągał się, postanowiliśmy zaryzykować i zrobić z niej kota. Trwało to tylko 2 lata. Na początku nikt Sumatry nie widział. Po prostu mówiliśmy znajomym, że tam na antresoli czai się czarny kot, a oni nam wierzyli. Teraz sytuacja wygląda inaczej. Czasem nawet do obcych Sumatra wyjdzie, pokaże swe wdzięki, po czym niknie w otchłaniach ciemności. Do dziś śmiejemy się, że Sumatra ma rozdwojenie jaźni. Z rana wchodzi do łóżka, wywala kopyta do góry, brzuch i sadełko do całowania i taśtania, a za 5 minut człowiek próbuje ją pogłaskać w kuchni i widzi wielkie zielone oczy, pytające z przerażeniem „kim ty jesteś?!” I tak do wieczora. Bo wieczorem znowu budzi się w niej zwierzę głodne czułości. Wtedy Sumatra wskakuje na kanapę i przeraźliwym piskiem domaga się tarmoszenia i głaskania. A że nas dobrze wychowała, spełniamy jej wszelkie zachcianki. I tak sobie żyjemy. Ja, Pan P. nasze 3 koty oraz tona tymczasów.
Czasem trafiają do nas młode koty, czasem stare, chore. Niekiedy nic im nie dolega fizycznie, „tylko” straciły opiekuna i dach nad głową. Jak wiele kotów, tak wiele historii. A ja kocham każdego z nich. Czasem dają nam popalić. Czasem zasikają łóżko, zdemolują łazienkę, rozszarpią ważny dokument. Ale bez nich jest nudno. Każdy ma jakąś pasję w życiu. Naszą jest poznawanie nowych kotów, leczenie ich, pomoc w przywróceniu zaufania do człowieka. Wszystkie te skrzywdzone i niechciane istoty zasługują na pomoc, którą my staramy się im zaoferować. Naszym celem jest zapewnić im dobrobyt i sielskie życie.

Ewa Powęzka

* Wszystkie zdjęcia Sumatry są autorstwa Ewy i pochodzą z archiwum domowego — ja nie byłam w stanie zrobić jej ani jednego zdjęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.