wtorek, 21 października 2014

IV.100

















Bardzo trudno było mi zebrać się do tego wpisu, ponieważ tym razem zapraszam Was na spotkanie z moimi kotami. Nie mogę poprosić nikogo o napisanie ich historii, wybór zdjęć również był dla mnie niełatwy. Nie robiłam specjalnej sesji do wpisu, wybierałam z tego, co ostatnio złapałam w jeszcze działający aparat, poza naszym wspólnym zdjęciem specjalnie na tę okazję zrobionym dzisiaj...

Spróbuję opowiedzieć o Aamirkowo, Lefroyowo & Cynamonowo - moich trzech królach... absolutnych skarbach. Uprzedzam jednak, że nie umiem pisać tak ładnie, by opowiedzieć o nich, jak na to zasługują...

Aamir pojawił się u mnie w sierpniu 2009 jako ośmiotygodniowe kocię, wyglądem przypominające krówkę (marzyłam o czarnym). Nie miał żadnej dramatycznej historii na koncie, był po prostu kotem z ogłoszenia, na które odpowiedziałam, gdy poszukiwałam kociaka do przygarnięcia. Natychmiast skradł moje serce i kompletnie zmienił moje życie. Z radością obserwowałam tak nowe dla mnie - kocie zachowania i z niecierpliwością wracałam z pracy do domu. Aamir rósł jak na drożdżach, czego za bardzo nie wiedziałam, bo nie miałam pojęcia o kotach. W wieku ośmiu miesięcy ważył 8 kg i był bardzo długi i wysoki. Wielkokot. Później gdzieś ta jego wielkość wymknęła się spod kontroli. Stał się kotem grubym.
Aamirek jest kotem bez tragicznej przeszłości, ale za to obdarzony został mocno wrażliwą, introwertyczną naturą, która przyniosła nam sporo kłopotów. Jednym z nich była kocia depresja, drugim struwity, które zaatakowały Aamira, gdy musiałam wyjechać na półtora tygodnia jesienią 2011. Choroba zaatakowała gwałtownie i bardzo ostro. Z dnia na dzień kot się posypał, mimo leczenia. To był kolejny raz, gdy Aamir zmienił moje życie. Nie jestem w stanie opisać stresu jaki przeżywałam, gdy był na stole operacyjnym i szczęścia, gdy wiedziałam już, że wybudził się z narkozy. Obecnie bardzo dbam, by bez pomocy leków Aamirkowi struwity nie wracały i udaje się to dobrze, na dodatek mój wielkokot, choć nadal wielki, nie jest już gruby, waży 6 kg i wygląda jak młodzieniec.

Rok po dramatycznej walce o życie Aamira, 2 listopada, przywiozłam do domu maleńką, białą kuleczkę, która miała około czterech tygodni i ważyła niespełna 300 g.
Historia tej kulki jest raczej mocna.
Lefroy urodził się na wsi i miał zostać utopiony. Kiedy po niego przyjechałam, był jedynym kociakiem, spośród czwórki śpiącego poKOTem na sobie rodzeństwa, który natychmiast się obudził i do mnie przyszedł. Zupełnie jakby wiedział... Zabrałam go do domu i tak zaczęliśmy nową przygodę. Pierwsze dni to był milion błędów popełnionych przeze mnie, ponieważ zaczęłam od tego, że kulkę piszczącą jak pisklak przedstawiłam przestraszonemu (wycofanemu) Aamirowi... A po tygodniu zaczęły się nasze niekończące się wędrówki do weterynarzy. Mały Lefroy miał w sobie mnóstwo wszystkiego. Chorował bardzo ciężko i zaraził Aamira, który również chorował ciężko, a nawet, wbrew kondycji fizycznej, przechodził wszystko ciężej, bo załamał się psychicznie. Mała, biała kulka o niesamowitych oczach dostawała setki zastrzyków. W gabinecie weterynaryjnym była prawie codziennie... Przeczytałam wtedy mnóstwo rzeczy na temat kocich chorób, kocich zachowań, przyzwyczajeń, diety itp. Wraz z pojawieniem się Lefroya, przestałam być laikiem w temacie kotów. Światło w tunelu ujrzeliśmy dopiero na wiosnę, choć wówczas też było pod górkę - Lefik jest trochę pechowcem i dużo różności się go czepia, o których już tu nie będę pisać. Pod koniec sierpnia 2013 zachorował na odmiedniczkowe zapalenie nerek, z którego na szczęście wyszedł pod koniec października. Jednak tylko częściowo wyszedł, po roku nerki odezwały się znowu i aktualnie Leff jest od lipca zdiagnozowany na PNN.
Lefroyek jest zupełnie inny niż Aamir. Choć bardzo wrażliwy na dotyk, uwielbia być noszony rano na rękach. Jest kotem o tysiącach  twarzy - ma niesłychaną mimikę. Jest bardzo otwarty ale jednocześnie ma na wszystko własne zdanie. Nocami kładzie się obok mojej poduszki i ssie mój-swój szalik, w który zawijałam go, gdy był okruszkiem. Uwielbia spędzać poranki obserwując świat przez okno. Jest kotem romantycznym... Bardzo lubi muzykę. Z zamiłowaniem kładzie się przy głośniku, z którego płyną dźwięki którejś płyty Marillion lub muzyki klasycznej. Jednocześnie jest mistrzem zabawy, podczas naszych wspólnych harców potrafi fruwać pod sufit, chrupki łapie w locie i najodważniej zwiedza nowe półki, pudła itp.
No i ma te swoje piękne, niemalże turkusowe oczy, którym ciężko się oprzeć...

Cynamon pojawił się u nas w grudniu 2013 r. Jest kotem, który wprosił się sam. Nie planowałam trzeciego. Miało upłynąć minimum pół roku bez chorób (zalecenie naszej Pani Doktor), zanim zaczęłabym ewentualnie myśleć o dokoceniu.
 W listopadzie dowiedziałam się o interwencji przeprowadzonej w pseudohodowli, gdzie trzymano ponad siedemdziesiąt kotów w koszmarnych warunkach... Bardzo przeżyłam tę historię, nie mogłam przestać myśleć o nich, włączyłam się w pomoc. Pewnego, grudniowego dnia pojechałam z koleżanką zawieźć dary ze zbiórki, którą tym razem zorganizowałam w pracy. Zostałam jednak dłużej, bo coś kazało mi pytać o ewentualną adopcję. Kiedy przyniesiono mi Cynamona, on zrobił wszystko, żebym go nie zostawiła. Wtulił się we mnie, rozmruczał, jak jeszcze nigdy kot mi nie mruczał i całym swoim, niewiarygodnie chudym ciałkiem błagał, żebym go nie opuszczała. Tak naprawdę nie musiał błagać, ponieważ od pierwszej chwili z nim wiedziałam, że tam nie zostanie i że ja bez niego nie wyjdę... Wychodziłam z Cynamonem w koszyku zalana łzami i szczerze przerażona tym, co zrobiłam. Nie żałuję jednak decyzji, a nawet uważam ją za jedną z lepszych, jakie podjęłam. Cynuś jest cudownym kotem, bardzo pro-ludzkim, mimo krzywdy jakiej zaznał od człowieka. Zasypia tylko i wyłącznie przytulony do mojej głowy/szyi/ucha. Czasem tak układa się do snu, że mogę monitorować bicie jego serca. Jest również bardzo pro-koci i wprowadził do mojego kocińca zupełnie nową atmosferę. Tym razem zsocjalizowałam chłopaków książkowo i muszę przyznać, że poszło nam świetnie. Zaskakujące było dla mnie to, jak wspaniały wpływ może mieć Cynamon na psychikę Aamirka, który nadal jest sobą (wycofanym psycholkiem), ale jednak trochę odmienionym sobą... pozytywnie.
Wszystkie koty żyją w zgodzie, kociej miłości i czułości, choć często uprawiają męskie bójki i gonitwy. Dla sportu i hartu ducha
Cynamon jest kotem chorującym długo i namiętnie i raczej nielekko, tak więc wędrówki do weterynarzy wciąż trwają. Dzisiaj wiem, że nie przeżyłby zapewne tygodnia, gdyby nie nasze spotkanie 5 grudnia, między innymi dlatego, że był skrajnie zagłodzony. W tej chwili wygląda jak trzy ówczesne Cynamonki,  a w żadnym razie nie jest kotem otyłym.

Życie z kotami, mimo tych wszystkich kocich chorób, uważam za wspaniałe i nie wiem, naprawdę nie wiem, jak mogłam wcześniej żyć bez tych zwierząt...
Bardzo dziękuję wszystkim osobom, tym bliskim i tym dalszym, które w jakikolwiek sposób nas wspierają. Trzymajcie kciuki za operację Cynamona, która czeka go już 31 października.

Natalia



2 komentarze:

  1. Cała 5 moich kotów trzymać będzie pazurki a ja swoje kciuki dodaję. Uratowałaś Cynamonka z piekła!

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.