Od dawna chciałam Wam przedstawić moich sąsiadów z czasów, gdy mieszkałam u rodziców. Wspaniała rodzina, która podbiła moje serce jeszcze mocniej, kiedy walczyli o życie swojego psa. Był sparaliżowany i weterynarze spisali go na straty. Wiolka z mężem i synem byli załamani, ale nie na tyle, by się poddać. Rehabilitowali Puszka samodzielnie. To było niewiarygodne, bo psisko podniosło się z choroby i znów chodzi! Tym samym stwierdzam, że Tosia nie mogła lepiej wybrać.
Okiem Wiolety:
"Pewna cudowna osoba kochająca koty powiedziała mi, że koty same sobie wybierają dom. I chyba to prawda. Myśleliśmy o kotku, ale ciągle coś nie wychodziło, mieliśmy jechać dwa tygodnie wcześniej po kotka z działki, ale ciągle nie było na to czasu. Widocznie tak musiało być. Tosia... Antonina... znalazła nas w bardzo deszczowy i zimny dzień. Siedziała pod naszym samochodem, przerażona, wychudzona i bardzo przemoczona. Mój syn Michał właśnie wyszedł z psem na spacer i zobaczył małą wystraszoną sierotkę miauczącą pod naszym autem. O dziwo wyszła do niego bez strachu, nie bała się nawet psa, wskoczyła na ręce Michała i nie chciała zejść. Pies szczekał, kotek wbijał się w ramiona syna. I co tu zrobić? Nie byliśmy jeszcze przygotowani, ale wszystko się ułożyło. Mam cudowną sąsiadkę, która pomogła mi ją wykąpać, nakarmić i przygotować do wejścia do domu, w którym czekał negatywnie nastawiony pies. Było "wesoło", ale dali radę! Na obecną chwilę Tośka ułożyła sobie psiego staruszka i jest dobrze, Puszek jest bardzo wyrozumiały dla "wariatki", kochanej i dającej wiele radości!
Kotka budzi mnie o 5 rano, przytula się i mruczy... bezcenne uczucie...
Daje wiele szczęścia i nam, i Puszkowi, który do tej pory zostawał sam, kiedy wychodziliśmy do pracy i szkoły.
Puszek też jest znajdą. Wzięliśmy go z terenu byłej jednostki wojskowej. Była tam piękna suczka, którą dokarmialiśmy, a jak się oszczeniła wzięliśmy największego wariata z bandy czterech szczeniąt. Wychowywał się z moim synem od czwartego roku życia. Michał mówi, że to jego braciszek. Jest cudownie wspaniałym, kochającym psem i najwierniejszym przyjacielem. Dwa lata temu zachorował, był całkowicie sparaliżowany, nie podnosił nawet głowy... Dla przyjaciela zrezygnowaliśmy z urlopu, byliśmy przy nim 24/7, ale było warto. Chcieli go już uśpić, ale widząc naszą rozpacz dali mu ostatnią szansę..., z której skorzystaliśmy wszyscy. Jeździliśmy z nim codziennie nad stawik, gdzie pływał z moim mężem. "Rehabilitacja" pomogła i dzisiaj pies chodzi, ba... nawet biega i sam wchodzi na trzecie piętro. Nadal daje nam wiele miłości i radości, która w obecnych stresujących czasach jest bezcenna."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.