W zeszłym tygodniu odwiedziłam Joasię oraz Merylin i Marlona, czyli duet z "Miaukotyk". Tradycyjnie było bardzo miło, w kotach Asi zakochałam się, a jej samej oddaję miejsce na opowieść. NK
Najpierw była Księżniczka. To był marzec 2012 r. Wypatrzona przez koleżankę - kociarę, wzięta z Koterii na "tymczas". Pojechaliśmy tylko ją obejrzeć. Wróciliśmy z czarną pięknością zapakowaną w pożyczony kontenerek. Księżniczkowa kuweta zakupiona na szybko w "nocnym" - różowe plastikowe pudełko na dziecięce zabawki - służy do dziś. Pierwsza noc była pełna wrażeń. Małolata przytulona do męskiego torsu spała, jak suseł - i tak przez trzy kolejne dni. "Matka" wiecznie w pracy, więc Dziewczyna pod opieką "Ojca" świetnie dawała radę w nowym miejscu. Każdy przejaw "kotowatści" w formie elektronicznej docierał bez względu na porę dnia, czy nocy do nieobecnej, ale szczęśliwej "Matki". Kotka w wieku około jednego roku błąkała się na jednym z warszawskich wolskich parkingów. Zdobyła serce stróżującego tam pana, a później serce pani Ali - zakręconej kociary, co kocha koty ponad wszystko. Tak trafiła do Koterii na sterylizację. Tak też do DT (na niecałe 24h!), a ostatecznie do stałego domu.
Pierszy wspólny wyjazd już po tygodniu - kierunek - polskie góry. Stres opiekunów i nie mniejszy Merylin - takie imię dostała w Koterii i tak już pozostało (plamka na pyszczku nie pozwala mieć innych skojarzeń). Gwiazda stuprocentowa! Potrafi godzinami przeglądać się w swoim odbicu i miauczeć. Konsternacja! A może Merylin potrzebuje towarzystwa?
Po około trzech miesiącach zapadła decyzja o powiększeniu stada, bo... bo "dzieci" powinny żyć w grupie. Pierwszą przymiarką był koteryjny Marlon - bo jak inaczej? Jeśli gwiazdy, to tylko razem. Stres niesamowity, bo kot już kilkuletni, a plan był na dokocenie maluchem. Pojechałam do Koterii "tylko go zobaczyć". Tego samego wieczora był już w domu. Przestraszony dorodny, choć zabiedzony kocur, z niesamowitymi pokładami "do-ludzkiej" miłości. Pierwsze problemy - stres Marlona, oznaczanie mieszkania, chwile zwątpienia. Po dwóch tygodniach beznadziejnej walki o to, by przestał oznaczać, po dziesiątkach badań by wykluczyć przyczynę medyczną zapadła trudna decyzja - kot ów powinien mieszkać w domu bez kociej konkurencji. Serce pękało, a łzy ciekły strumieniem, kiedy będąc na kolejnym dyżurze pisałam ogłoszenie. Tego wieczora Marlon przestał znaczyć.
Nie jest to miłość łatwa, można by nawet rzec - szorstka miłość między-kocia. Ona pełna energii, czeka by tylko przyłożyć "Gapie" pazurem, kiedy ten flegmatycznie sunie do miski. On - oaza spokoju - czasem nie pozostaje dłużny - jak już przyłoży, to pisk i garść futra na kociej łapie. Miłość trudna, ale po dwóch latach wspólnego życia myślę, że trwała i wieczna. Kiedy jedno z nich znika na chwilę z domu, drugie niecierpliwie go szuka.
Nie kupuj! Adoptuj! Kocie biedy to przyjaciele na całe życie. Nie ma nic wspanialszego niż ośmiokiloramowy kawał futra, który wciska się nad ranem pod kołdrę pomrukując z rozkoszą. Nie ma nic bardziej radosnego niż rozbrykana kapryśna małolata przybiegająca rano do łazienki, kiedy człowiek jest zaspany...
Miłość między ludźmi potrafi wygasnąć, miłość kota do człowieka nigdy.
Dziękuję Pani Ali, że wyłowila Mer z parkingu, dziekuję Izie, że wzięła ją do siebie na DT i zaproponowała mi jej przygarnięcie, dziękuję Pani Ewie, że tak dzielnie wyłapuje warszawskie koty, dziękuję Pani Iwonie - koteryjnemu lekarzowi, który pomaga kiedykolwiek zwrócę się do Niej o pomoc, dziękuję Radkowi, że pomógł mi podejmować te trudne decyzje i był wtedy, kiedy go bardzo potrzebowałam! Jesteście kochani! Dzięki Wam! Jesteście wielcy!
Joanna Sawicka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.