niedziela, 26 października 2014

IV.105

















Od kiedy pamiętam, w domu zawsze były zwierzaki. Pierwsza moja kotka, Łapa, odeszła w wieku dziewiętnastu lat. Przez kilka lat po przeprowadzce do Krakowa nie miałam zwierząt. Aż tu nagle... Do ogródka poprzedniego mieszkania przybłąkał się kot. Wiecznie głodny, zabiedzony, ogromna przylepa. Po kilku tygodniowych beszkutecznych poszukiwaniach ewentualnego właściciela, kot przeprowadził się ze mną w nowe miejsce i został ochrzczony Stefanem. Stefanem był dwa dni, do pierwszej wizyty u weterynarza, kiedy to pani doktor zajrzała Stefanowi pod ogon i orzekła, że to dziewuszka. W "papierach" u weterynarza ma wpisane Steffi, a dla nas to Stefa albo Sztefler.
Stefa jest wiekowa, nie ma dolnych zębów, nikt nie zna jej historii. Jest mądra, kochana i ma wiecznego focha na pyszczku. Jest niesamowicie umaszczona.
Po kilku miesiącach mieszkania ze Stefą, która jest totalnie bezproblemowym kotem - nie łazi po meblach, nie żebrze itp. - pojechałam do schroniska po "starą kotkę", na tzw. dożycie. To była totalnie spontaniczna decyzja. Okazało się, że kotka, po którą jechałam, znalazła dom dzień wcześniej. Pani w schronisku opowiedziała mi o trzech kotach, które siedzą pod kołdrą, trzęsąc się ze strachu. Koty były częścią większej kociej rodziny, która trafiła do schroniska po śmierci właścicielki. No i cóż. Pogmerałam pod kołdrą, wyciągnęłam pierwsze futro, które się nawinęło... Futro okazało się zezowatym, chudym, śmierdzącym kocurkiem. Pierwsze dni w domu były ciężkie, Kazio całe dnie spędzał pod szafkami w kuchni, bał się własnego cienia, bał się nowych osób, akceptował tylko mnie... Później było tylko lepiej. Kazek jest mega miziakiem (ksywa "Kot Plastelina"), łagodnym, cudownym, niesfochowanym kotem. Nie wiedziałam, że można AŻ TAK pokochać kota. Kochałam wszystkie swoje "poprzednie" koty, kocham Stefę jak głupia, ale z Kazkiem łączy mnie jakaś szczególna więź. Był prawdziwą kocią bidą, teraz jest cukierkiem.
Kolejnym lokatorem jest Kapsel, czarny szczeniaczek, którego znaleźliśmy w połowie października w niedzielny poranek w lesie pod Zakopanem (rasa "labrador tatrzański"). Był głodny, zmoknięty i przerażony. Mała, czarna kuleczka. Prawdziwy cud, że akurat wtedy przejeżdżaliśmy i wyciągnęliśmy go z rowu. Inaczej byłoby po nim. Kapsel jest u nas na tymczasie, za kilka dni jedzie do nowego cudownego stałego domu, gdzie czeka na niego pewna mała dziewczynka, od kilku lat marząca o psie i jej mama, nasza przyjaciółka. I dużo, dużo miłości.
Adoptowane bidy są najlepsze! Z każdym kolejnym uratowanym, przygarniętym zwierzakiem otwiera się jakaś kolejna furtka w sercu, zmieniają się priorytety, empatia plus 500 i takie tam. Decyzja o wzięciu Stefy i Kazia i przygarnięciu Kapsla na tymczas, to jedne z lepszych decyzji w życiu. 
Zapraszam także na fanpejdż moich kotów

2 komentarze:

  1. Zgadzam się z tymi wnioskami. Kocie bidy odwdzięczają się najpiękniej. :)
    (link nie działa)

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.