piątek, 3 października 2014

IV.083


















6 kotów i Pies

Nina i P. na warszawskim Kamionku dzielą mieszkanie z sześcioma kotami i psem Tosią. Oprócz tego prowadzą dom tymczasowy i czynnie działają w grupie wolontariuszy Koty z Grochowa  pomagającej kotom wolnożyjącym!
A oto historia ich podopiecznych opowiedziana przez Ninę:
W moim domu rodzinnym zawsze były zwierzęta. Najważniejszy był kot Pyś, który dożył 19 lat i wychował w tym czasie psa Rufusa, obecnie 10 letniego. W związku z czym, kiedy wyprowadziłam się z domu, nie wyobrażałam sobie życia bez zwierząt. Dla P to było całkowicie nowe doświadczenie. Podobno miał silną alergię na sierść dlatego też nigdy nie miał zwierząt.  
Misia była naszym pierwszym kotem. Ta 5-kilowa pręgowana szylkretka była kotem planowanym. Jedynym planowanym. Misia jest niepozorna, ale rządzi w domu. To mózg wszystkich kocich operacji.  Jest  moim oczkiem w głowie, ale do dzisiaj nie wybaczyła mi, że nie jest jedynym kotem w domu.
Po roku od adopcji Misi stwierdziliśmy, a właściwie ja stwierdziłam, że chcemy mieć psa, bo dom bez psa to nie dom. Znalazłam ogłoszenie w Internecie. Wizytę przed adopcyjną zrobiła dziewczyna mieszkająca w klatce obok. I od tego wszystko się zaczęło. Od Tosi. Tosia najpierw przebywała w schronisku a potem trafiła do ludzi, którzy nie powinni mieć zwierząt. Tosia uciekła od tych ludzi. Znalazła ją osoba, która przejęła się jej losem i w efekcie tego jest z nami.
Później znalazłam Glusię, która trafiła do mnie jak miała około miesiąca. Teraz ma 5 lat. Glusia jest mistrzem cukiernikiem, nikt tak jak ona nie potrafi ugniatać ciastek. Glusia jest zakochana w sobie, uwielbia wpatrywać się w lustro i podziwiać swoje długie wąsy.
Kolejnym kotem, który pojawił się w naszym domu był Harry, który ma imię po księciu Harrym, zresztą podobieństwo jest widoczne już na pierwszy rzut oka. Harry jest bardzo wrażliwym kotem i czasem zamyka się w sobie. Tylko prywatne sesje miziania księciunia poprawiają mu humor.
Po Harrym pomagałam adoptować 4 koty: 3 rudzielce i szylkretkę. Szylkretka była bita przez kota rezydenta  w domu do którego  trafiła  i niestety wróciła z adopcji. I tak została z nami. Szylkretka dostała imię  Pepi. Mówimy na nią matka kotka, bo co prawda własnych kociąt nigdy nie miała, ponieważ jest oczywiście wysterylizowana, ale uwielbia wszystkie kociaki. Zawsze je myje i opiekuje się nimi. Jest łagodna i całkowicie niekonfliktowa.
Jest jeszcze Tina. Tinę znalazłam przez znajomą znajomej. Kotka przebywała wówczas w lecznicy. Jest z domu gdzie było 29 kotów i całe życie spędziła pod wanną. Dlatego jak trafiła do nas to pierwsze pół roku spędziła za lodówką. Jedynym znakiem, że kot wychodzi stamtąd było znikające jedzenie. Całe godziny spędzałam z ręką za lodówką żeby Tina oswajała się z moim zapachem. Jest najbardziej miziastym kotem jakiego w życiu spotkałam. Tina ma chłoniaka, miała pożyć około 3 miesiące. Od tego czasu minęły 3 lata... Jest seniorką wśród naszych kotów. Obecnie ma 10 lat.
I w końcu Behemot – najmłodszy z całego towarzystwa, kot który nie mruczy, ale jest najlepszym starszym bratem dla wszystkich tymczasów. Sam przyjechał do nas jako tymczas. Moja szwagierka działająca jako wolontariusz w schronisku w Józefowie zapytała czy nie wzięłabym go na chwilę. Był to szczyt “sezonu” i zwyczajnie domy tymczasowe przepełnione po czubek wąsa. Kiedy już znalazł się dla niego dom stały stwierdziliśmy, że nie jesteśmy w stanie rozstać się z Behemotem. A siódemka to szczęśliwa cyfra.
Najwięcej uwagi wymaga Tosia, która doznała poważnego urazu kręgosłupa i rokowania były takie, że nie będzie chodzić. Prawdopodobnie do urazu by nie doszło gdyby nie to, że Tosia nie widzi mimo swojego młodego wieku, ma 6 lat. Obecnie chodzi na trzech łapach a na bieżni wodnej nawet na czterech. Zawdzięcza to systematycznej rehabilitacji kilka razy w tygodniu. Nie załatwia się sama musimy jej w tym pomagać, ale znosi to bardzo dzielnie. Tosia jest kocim psem. Zwija się w kłębek i kładzie się nam na kolanach, myje jak kot i bawi kocią wędką do tego jest uparta i śmiejemy się, że jeśli istnieje jakaś bardzo rzadka choroba to mamy pewność, że prędzej czy później Tosia na nią zachoruje, taka z niej szczęściara. Czasem mówimy na nią Usterka.
Posiadanie takiej ilości zwierząt to spore wyzwanie: na lodówce wiszą telefony do całonocnych klinik weterynaryjnych, w apteczce mamy więcej leków, preparatów, suplementów dla zwierząt niż dla nas. Planowanie wakacji to jak planowanie wyprowadzki do innego kraju. Wiecznie się coś dzieje. Jednak kochamy je wszystkie i nie wyobrażamy sobie życia bez nich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.