poniedziałek, 18 sierpnia 2014

IV.039





                                       







Tym razem odwiedziłam dom, w którym było dwanaście kotów,  z czego "tylko" trzy były Pani Joli. O kotach najlepiej opowie nie kto inny, jak sama Pani Jola.  


Maniek, Maniuś, Manieczek…
Trafił do mojego domu kilka miesięcy po śmierci mojej kotki. Początkowo planowałam nie brać żadnych zwierząt aż do pewnego październikowego wieczoru, kiedy to otrzymałam błagalnego sms-a od siostrzenicy, że przy domu jej przyjaciółki kręci się i przeraźliwie miauczy mały, bezbronny kotek…

Nazajutrz wieczorem Manieczek zamieszkał u mnie. Co to był za szalony kot! Biegał w kółko jak opętany z moimi rajstopami w pyszczku, po całym mieszkaniu. Dręczył moje siostrzenice wskakując im na plecy i obgryzając włosy. Jak chciał zmienić kierunek ruchu to nie skręcał jak normalny kot tylko odbijał się od ścian lub mebli i biegł dalej. Uspokoił się dopiero kiedy zamieszkała z nami Lulu. Przez kilka tygodni Maniek uciekał przed nową lokatorką, fukał ostrzegawczo i obrażony siedział na balkonie. Ale to już przeszłość, dzisiaj toleruje Lulu oraz większość kotów przebywających na tymczasie. W tym roku Maniek kończy 5 lat i jest statecznym kotem chociaż czasami jak nikt nie widzi…

Lulu, Lulka…
Manieczek miał już prawie 3 lata kiedy którejś niedzieli poszłam z siostrzenicą do Carrefoura po drobne zakupy. Zaproponowała, że przed wejściem wejdziemy do sklepu zoologicznego, ponieważ jest akcja i  są wystawiane malutkie, bezdomne kotki do adopcji. Wiedziałam czym to się może skończyć i zgadzając się, zdecydowanie zastrzegłam, że nie wezmę żadnego kota  do domu. I jak postanowiłam tak nie zrobiłam i wyszłam ze sklepu z malutką koteczką, która od pierwszej chwili kiedy tylko wzięłam ją na ręce, przylgnęła do mnie i tak już została. W domu nie zwracała uwagi na fochy kociego rezydenta i systematycznie zjednywała sobie jego sympatię i szacunek. On ją odganiał, prychał, pacał łapką a ona konsekwentnie, niewzruszona, mrużąc oczy, nie poddawała się i była coraz bliżej niego i dzisiaj są jak stare, dobre małżeństwo - myją się nawzajem, lubią się, tolerują i nie wchodzą wzajemnie w drogę. No, chyba, że któreś ma słabszy dzień albo aura nie sprzyja to wtedy urządzają galopy i łapanki przez całe mieszkanie i jest wesoło! Lulu okazała się też cudowną ciocią dla kociąt, które trafiają do mnie na tymczas - opiekuje się nimi, myje, dogląda, a jak któryś głośno krzyczy to biegnie sprawdzić co się dzieje i wyciąga delikwenta z opałów. I w pewnym momencie tak się zaprzyjaźniła z matulą Krysią, że nie miałam serca ich rozdzielać i koteczka została u mnie.

Krysia, Kisia…
Krysia trafiła do mnie w lipcu 2013 wraz z mamą i dwójką rodzeństwa. Rodzinka od razu poczuła się jakby byli tu od zawsze, maluszkami zaopiekowała się dodatkowo kocia ciocia Lulu i zanim się spostrzegłam to urosły i trzeba było im szukać domu adopcyjnego. Dwójka rodzeństwa szybko znalazła domy, a Krysia była trochę chorowita i wymagała więcej troski, jej adopcja przeciągała się w czasie - teraz sobie myślę, że ona chciała zostać i że to było jej „świadome” działanie. Raz czy drugi zadzwonił ktoś w jej sprawie, ale ostatecznie nikt nie zdecydował się jej zabrać, a ja coraz bardziej się do niej przywiązywałam, że ten brak zainteresowania był mi na rękę. Krysi zresztą też. Jednocześnie coraz bardziej zżywała się z moją Lulu, razem spały, jadły, myły się, bawiły, spędzały razem czas. W nocy obie spały w moim łóżku, a w dzień razem obserwowały to co dzieje się za oknem, polowały na muchy i postanowiłam ich nie rozdzielać, w ten sposób stałam się szczęśliwą posiadaczką 3 kotów. Teraz Krysia opiekuje się młodymi razem z Lulu i czujnym okiem dogląda większego lub mniejszego stadka w moim DT.  Ale spać przychodzi do mojego łóżka z czego jestem bardzo zadowolona. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.