czwartek, 21 sierpnia 2014

IV.042















Jaki jest kot, każdy widzi

Wydawało mi się, że każdy kociak to taka puchata przytulanka, która przyjdzie, pomruczy, da się  pogłaskać i czasem sobie pogada. Wydawało mi się... Prawda o kocie wyszła na jaw, kiedy zaadoptowałam kotkę z jakiejś fundacji. 
Pamiętam pierwszy moment, jak ją zobaczyłam - małe brudne "coś" z wielkimi oczyskami. Na zdjęciach nie przypatrzyłam się, że kotka jest krówką. W pierwszej sekundzie się przeraziłam i chciałam oddać, ale to coś się na nas popatrzyło TYM wzrokiem (Ja WŁADCA - Ty SŁUGA) i jakimś cudem została. Na etapie rozmów adopcyjnych ustaliliśmy, że kotka ma chore serduszko i trzeba będzie skupić się na jej leczeniu. Kilka dni po jej przybyciu zawieźliśmy Clio na przegląd techniczny i weterynarz, który ją badał, stwierdził, że kardiolog do niczego nie jest jej potrzebny, chyba że mamy ochotę stresować kota. Uspokoiło nas to i olaliśmy sprawę, wożąc małą tylko na kontrole po sterylizacji i odrobaczenia. Trzy miesiące po adopcji zaczęła się walka o przetrwanie - Władczyni miała wysoką gorączkę, przestała jeść i pić, a oczka zaczęły jej ropieć. Pojechaliśmy znów do wetki ze strachem w oczach. Lekarka zapytała nas, czy robiliśmy jej testy FIV/FELV - (my nie, ale "fundacja" podobno jej zrobiła i był negatywny) wyszedł pozytywny. Zwyczajnie nas oszukali - nie stanowiłoby to kłopotu, gdybyśmy wiedzieli wcześniej, tymczasem zwyczajnie mogliśmy zrobić jej nieświadomie krzywdę. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Wróciliśmy do domu z kompletem zastrzyków, bo niestety koty chore zakaźnie mają utrudnioną hospitalizację. Kując Clio w "namiot" ryczałam i klęłam tych ludzi i pytałam, dlaczego nie raczyli poinformować nas o tym wcześniej? Przecież koty z tą chorobą wcale nie są ułomne - wystarczy podawać suplementy, witaminy i środki odpornościowe - nie kosztują przecież fortuny, a kot jest normalnym futrem. Przyznaję, z tą normalnością to przesadziłam. 
Clio żyła sobie tak z nami, ignorując nas, czekając na miseczkę, a czasem udało jej się przyjść na głaski. Gapiąc się na fanpage Fundacji Miasta Kotów, zaczęłam się zastanawiać nad drugim kotem. Małe kocięta nigdy wg mnie nie nadawały się na przyjaźń w relacji długodystansowej z prostej przyczyny - kotek jest słodki, fajny i... nigdy nie wiadomo, co z niego wyrośnie. Rozmawiając z przedstawicielem FMK, ustaliłam, że najlepszy dla nas będzie Karolek - dorosły, spokojny oraz, co najważniejsze, uległy wobec innych kotów. Ofiara syndromu "mały słodki kiciuś". Oczywiście żaden z niego miziak - najgłośniej mruczy, kiedy widzi jedzenie. Przez kilka dni Clio nawet usiłowała uskuteczniać łapoczyny - Karolek chyba tego nie zauważał. Miłości wielkiej nie ma między nimi, awantury od czasu do czasu lecz jestem spokojna o zdrowie Karolka - choroba Clio przenosi się tylko przez krew, a pazurków Panna nie używa w stosunku do niego.
Jakie są moje koty, to chyba każdy już wie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.