Marzenia z dzieciństwa
Zauważyłam, że duża część osób, które spotykam w ramach akcji od dzieciństwa marzyła o jakimś zwierzaku. Marzeniem Oli był rudy kot. Kiedy wreszcie pojawił się taki na jej drodze - nie zastanawiała się zbyt długo nad zabraniem go do domu. Pominę fragment z szantażem emocjonalnym kobiety, u której kot przebywał, bo to w sumie bez znaczenia. Sebastian i Ola byli sobie od dawna pisani - nie wiem co o tym związku dusz myśli Adam... Powiedzmy, że akceptuje go milcząco. (Oczywiście żartuję, Adam kocha Sebastiana bezgranicznie).
Choć zwierzyniec jest wspólny, to jednak podział jest dość wyraźny. Sebastian jest kotem Oli, a Ola opiekunem Sebastiana. Tytus jest psem Adama, a Adam opiekunem Tytusa. Tylko Gapa - jako spadek po dziadkach - nie doświadcza wyłączności. Nie zgłasza jednak roszczeń w tym temacie. Gapa ma swój świat. I kiedy Sebastian wyleguje się na lub przy Oli, a Tytus wymusza swoją smutnie mądrą miną kolejne przysmaki, Gapa kręci się - zapewne kombinuje w czym tym razem ułożyć się żeby zmienić kolor futra…
Czy realizując nasze marzenia z dzieciństwa w temacie wszelkiej maści podopiecznych zyskujemy świadomość, która jest niezbędna do sprawowania opieki? Sądzę, że tak. Bo pośród napotkanych osób, które zrealizowały swoje pragnienia, wszystkie zdawały sobie sprawę zarówno z plusów, jak i minusów życia z danym stworzeniem. Tak sobie myślę, że może są to marzenia jedne z fajniejszych i prostszych do realizacji, może powinniśmy nauczać dzieci by marzyły o podopiecznych i by powoli zmierzały do realizacji tego marzenia. Powoli... bo czekając na coś, uczymy się jak stanąć na wysokości zadania. A bycie opiekunem jest przecież bardzo poważnym zadaniem.
a Tytus miał już zdecydowanie dość zdjęć ;)
OdpowiedzUsuńJa też marzyłam o rudym... i jest nawredniejzy, najsprytniejszy, najmądrzejszy i najpiękniejszym kocurkiem jakiego miałam ever :)
OdpowiedzUsuń