sobota, 22 sierpnia 2015

V.048


















Los zwierząt nigdy nie był mi obojętny, więc gdy kot, którego miałam od pierwszej klasy podstawówki, po trzynastu latach odszedł, pomyślałam, że mogłabym przygarnąć kota. A najlepiej takiego potrzebującego. Przypadkiem natknęłam się na jakieś ogłoszenie o oddaniu kotków na allegro. Najchętniej przygarnęłabym wszystkie! Ale nagle moim oczom ukazało się ogłoszenie: Dwupak — Honda Civic. Jako że zawsze miałam sentyment do tej marki samochodów, potraktowałam to jako znak. Zajrzałam i zobaczyłam te dwa cuda. Czarno-białą Hondę i pręgowanego Civica. Małe kotki doleczone po kocim katarze, ściągnięte z ulicy, Hondka nie miauczy i jest prawie niewidoma, Civic ma problemy z oczkiem. Są ze sobą zżyte. Honda przylepa, Civic się nią opiekuje. Wiedziałam, że muszę je adoptować. Bałam się, że ktoś je adoptuje przede mną, bo były takie cudowne! Po długim oczekiwaniu (Pani od kotków wyjechała i nie odpisywała na maile), udało się! 

Okazało się, że kotków nikt nie chciał i bała się, że nie będzie mogła znaleźć im domu. Ale na szczęście wszystko się ułożyło i kotki zamieszkały ze mną. Hondka to rzeczywiście niebywały pieszczoch, ale tylko do tych, których po długiej weryfikacji zaakceptuje. Boi się własnego cienia i nie wyzbyła się do końca nawyków śmietnikowych. Nie przeszkadza nam to jednak spać na jednej poduszce. Civiniek kot zdecydowanie również specyficzny. Lubił, jak się go głaszcze, ale nie za mocno, lubił, jak się z nim gadało, ale nie za dużo. A najbardziej nie lubił, jak Honka napadała go zza rogu i rozkładała na łopatki. Kiedy raz jej oddał, na twarzy mojej koteczki malował się autentyczny wyraz zdziwienia!

Niestety Civiczek odszedł od nas, okazało się, że miał wadę serca. Niecałe pół roku później przygarnęłyśmy z podwórka kocura, który był ewidentnie oswojony, ale zabrałam go, bo miał nieruchomy ogon, na którym rozwijała się jakaś choroba. Kotek został doleczony, ogonek niestety do amputacji, bo okazało się, że kocurek był po wypadku i dość wysoko miał trzaśnięty kręgosłupik. Tak dołączył do nas Lucyfer Lucjusz, czarny jak noc. Kot o dwóch twarzach — przemiły jak był na podwórku, miziasty, posłuszny i niezbyt głodny, diabeł wcielony w domu — żarłok jakich mało, wiecznie głodny to eufemizm, śpiący cały dzień na kanapie i broń boże go dotykać! A precz mi z tymi rękami! Lucek niestety też odszedł, po niecałych trzech miesiącach. Prawdopodobnie jednak powikłania po wypadku dały o sobie znać. Ale los już szykował kolejną niespodziankę. Gdy wracałam do domu, na przejściu dla pieszych zakręcił się pies. Usiadł, popatrzył po wszystkich przechodzących ludziach i poszedł za mną. U weterynarza okazało się, że ma może dwa lata. Jest to mieszaniec z jakimś wilkiem, rudy, zaniedbany ewidentnie. Jeśli miał opiekunów, to raczej lepiej, żeby do nich nie wracał... Pies został u nas. Co ciekawe Hondka bardziej zaakceptowała Fenrisa (psa) niż Lucka!

Tak właśnie wygląda nasza historia. Honda i Fenris to członkowie rodziny. Zawsze w pierwszej kolejności myślę o nich. Wytykano mi już nie raz, że martwię się najpierw o zwierzaki, a potem o resztę członków rodziny! 

Pozdrawiamy — śpiąca właśnie w najlepsze na mnie Hondka oraz chrapiący na kanapie Fenris.
Olga K. Bełczewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.