sobota, 6 września 2014

IV.057













Zapraszam na opowieść kota, który wybrał sobie dom - biało-czarnego Gandiego. W jego słodkim, bezzębnym pysiu zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
Historię tę, ze swojego puntku widzenia, opisała również Ania.
NK 

To był wyjątkowo parszywy dzień. Wszystkie koty w schronisku były wyjątkowo niemiłe. Ale to nie moja wina, że nie widziałem tych przeszklonych drzwi… Dodatkowo dwójka moich braci znalazła nowe domy. Szczęśliwe rodziny, ochy, achy… a że ja taki zwykły i pospolity. Scenariusz wyboru kota był zawsze taki sam. Przychodzili, miziali, zachwycali się, a to miękkie futerko, a to cudny pyszczek, a to ogonek… ech... a i tak wybierali najmniejsze słodkie kotki albo statecznych emerytów… Tym razem nie mogło być tak samo. Trzeba było wymyślić plan… I nagle otworzyły się drzwi i weszła… mała, kudłata i mocno pociągała nosem. Płakała chyba. Położyła niebieski transporter na podłodze i zaczęła się rozglądać. Przystawiłem się jej do miziania, dotknęła, powiedziała, że mam miłe futro… i odeszła. I znowu… ochy, achy… bo ten mały taki słodki, bo on tak skacze, bo on się tuli, bo się mizia, bo mruczy. Wyszła jeszcze na plac przed budynkiem, tam przejrzała towarzystwo, Stefan tradycyjnie ją podrapał. Dobrze jej tak, pomyślałem. Ale w tej samej chwili, natchnęło mnie coś. Bezszelestnie zeskoczyłem z leżaka, wślizgnąłem się w transporter. Zostawiła otwarty. Pomyślałem, że może mnie nie zauważy. Była już zafascynowana Timonem. Już tuliła go w ramionach. Młody, skubany. Trafił do nas dwa tygodnie temu, a już złamał jej serce. A ja… ech. Wbiłem nerwowo pazury w kocyk. Pachniał innym kotem. Serce łomotało mi jak szalone. Zbliżała się do transportera. Co jeśli mnie zostawi? Myślałem, że zwariuję… Zauważyła mnie po chwili. Uśmiechnęła się, podrapała za uchem i chyba jeszcze przez chwilę nie wiedziała co zrobić. Zamruczałem mocno. Nie wiem, czy ze strachu, czy może chciałem wzbudzić u niej litość… A ona – posadziła Timona obok mnie, zamknęła transporter i zabrała nas ze sobą. 
Gandi 

***
To był paskudny czas. Po powrocie z wakacji okazało się, że nasz kot – Euzenio ma poważne problemy z nerkami. Nie chciał jeść, pić, wyglądał marnie. Choroba postępowała w zastraszającym tempie. Pomimo kroplówek, leków, badań i specjalistycznej karmy nie byliśmy go w stanie odratować. Konieczne było podjęcie decyzji o uśpieniu. Pożegnanie z nim, jedno z najsmutniejszych, do dzisiaj wyciska łzy… Zostawiłam Euzenia u weterynarza, nie miałam siły towarzyszyć przy zabiegu. Pomimo późnej pory (godzina 18), zdecydowałam pojechać do schroniska, licząc na to, że będę mogła jeszcze adoptować kota. Nie wyobrażałam sobie powrotu do pustego domu. Zapłakana zadzwoniłam do bramy. Otworzył pan, który rozpoczął właśnie nocną zmianę. Nie bardzo mógł mi wydać zwierzę, ale uparłam się, grożąc nawet włamaniem od tyłu. Opowiedziałam swoją historię. Po krótkim telefonie do kogoś z administracji powiedział, że mogę wybrać sobie kota. Ruszyliśmy w stronę kociego boksu. Było tam mnóstwo kotów – i te malutkie, i te większe. Różnych maści i charakterów. Wybrałam szybko, małego burasa, który głośno miałczał. Skakał z miejsca na miejsce, był przeuroczy. Kiedy chciałam go włożyć do transporterka, okazało się, że zadomowił się w nim inny kot. Miał cudne, miękkie futro. Chwilę się wahałam, a później… później pomyślałam, że widocznie tak właśnie miało być. Teraz mija drugi rok, kiedy koty są z nami. Mają swoje nawyki i ulubione miejsca. Jest mi przykro, kiedy myślę o Euzeniu, ale wiem, że dzięki niemu dałam dom dwóm innym wspaniałym kotom – Gandiemu (ten z transportera) i Parówie (temu małemu słodziakowi).

Ania Kluk

1 komentarz:

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.