poniedziałek, 8 września 2014

IV.059












Paćkowo - bo tak nazywa się ten cudny koci dom stały i tymczasowy, to istny raj, w którym koty dostają nie tylko opiekę, ale i dużo miłości. Prowadzony jest przez wspaniałych, ciepłych ludzi o wielkich sercach - Katarzynę i Grzegorza, którzy z prawdziwą pasją i iskierką w oku opowiadali o swoich pupilach. Po wizycie u nich człowiek dostaje skrzydeł i porządną dawkę wiary w ludzi. W tym momencie kotki tymczasowe odnalazły stałe domy i w Paćkowie grasują tylko stali domownicy, a oto i ich historie:

"Zawsze byłam psiarą. Do dnia, kiedy jakiś uprzejmy człowiek wyrzucił w dzień przed świętem Trzech Króli kota na podjeździe moich rodziców. Kotem tym była Ciapa I – kot cudowny i tak nieoczekiwany, i grzeczny, że nie można było się nie zakochać. Otworzyła moje serce na te zwierzaki, po czym po kilku miesiącach nagle zmarła, zostawiając w nim pustkę. Pustkę, którą koniecznie musiałam zapełnić.
Od koleżanki dostałam numer telefonu do Kasi z lubelskiej Foondacji Felis. Po dość długiej rozmowie umówiłam się z nią na oglądanie maluchów. Nie był to sezon więc maluchy, które Kaśka miała do adopcji były wątpliwej urody. Każdy chory i biedny. Osoba, z którą wtedy dzieliłam życie nie zgodziła się na takiego kota, więc po chwili rozmowy pojechałyśmy do felisowej kociarni, w której zgromadzone były koty dorosłe. Gdy tylko tam weszłam otoczyło mnie mrowię kotów, każdy miauczał, garnął się. Jedna czarna wlazła mi na ręce i nie schodziła. Już miałam się decydować na czarnulę, gdy zobaczyłam Pacię – wtedy jeszcze Zuzę. Nieśmiało otarła się o nogi, po czym wskoczyła na parapet przy drzwiach i z wyczekiwaniem wpatrywała się we mnie. To było takie „weź mnie, idźmy już do domu”. Nie mogłam zrobić nić innego. Pacia pojechała ze mną do domu.
Mimo bardzo smutnej historii okazała się kotem wyjątkowym, choć trudnym. Ta trudność wynika pewnie z tego, że najpierw została oddana przez pierwszą opiekunkę do uśpienia, a potem dwóch kolejnych adopcyjnych opiekunów oddało ją z adopcji – a to alergia, a to przeprowadzka, ale ja wiem, że tak naprawdę wynikało to z tego, że bywa ciężka.
Jest charakterna, potrafi przywalić łapą, jak zechce to ugryzie, chociaż nie mnie. Wybrzydza przy jedzeniu, musi mieć absolutnie czystą kuwetę, gdyż inaczej wstrzymuje potrzeby fizjologiczne, co nie jest dla niej zdrowe. Nie lubi innych kotów. Uwielbia spacery i jazdę samochodem. Ze względu na stan dziąseł musieliśmy jej usunąć prawie wszystkie zęby, więc wymaga bardziej papkowatych pokarmów. To są trudności, jednakże wynagradza mi je we wszystkie wieczorem, gdy idziemy spać. Wchodzi wtedy ze mną pod kołdrę, przytula się i załącza traktorek, a ja mogę zanurzyć palce w jej mięciutkiej, półdługiej sierści.
Drugim kotem, jaki nastał w naszym domu była Jaga. Jagę przygarnęłam na tymczas wraz z jej nowo narodzonymi maluszkami. Miała być kotem dzikim, a okazała się kotem kompletnie domowym, najprawdopodobniej wyrzuconym przez kogoś, gdyż zaszła w ciążę. Mieszkała sobie spokojnie wraz z dzieciakami w naszym pokoju. Karmiła i kochała swoje kocięta. Okazała się matką absolutną, gdyż poza swoją czwórką wykarmiła jeszcze dwa dołączone szkraby, których matka została otruta.
Maluchy się rozeszły, o Jagę nikt nie spytał. Czarna i dorosła, z ułamanym kłem. Została z nami, zsocjalizowaliśmy ją z Pacią. Jest kotem wyjątkowo spokojnym, kochającym jedzenie i leżenie na oparciu kanapy. Gdy chce głaskania, podgryza rękę bądź uderza wierzchem pyszczka o rękę. Gorzej, jeśli człowiek w tej ręce trzyma kawę. Bardzo cichutko mruczy. Jest bezgłośna i czasami mam wrażenie, że po prostu nie chce zwracać na siebie uwagi, żeby nikt jej znowu nie wyrzucił.
W międzyczasie, gdy Jaga karmiła jeszcze maluchy, dołączyła do nas Foszka. Kicia została wyrzucona na parkingu pod Muzeum Wsi Lubelskiej w Lublinie. Była piękna i przerażona. Miała być tylko na tymczas, ale… Foszka okazała się kotem „Nie”. Nie głaszcz mnie, nie dotykaj, nie bierz na ręce, nie ruszaj, nie ganiają, nie… co spowodowało, że kompletnie nie nadawała się do adopcji. Pewnie przez 8 miesięcy, by zrobić coś przy kocie, trzeba ją było ganiać po pokoju pół godziny aż padnie. Teraz w końcu nam zaufała i w stosunku do nas jest cudowna. Miauczy, gada, skacze po szafkach i lodówce. Jak ma ochotę, to przychodzi się głaskać. Mruczy przy tym, jak dzika i aż się zaślinia. Ukochany kot G. On też jest jej ukochanym pańciem. Jednakże obcy człowiek w domu powoduje, że kota nie ma. Fosia robi się wtedy znowu kotem „nie”. Chowa się pod kanapą, za firanką, pod stolikiem, ucieka na górę, bądź na dół w zależności od tego, gdzie „obcy” przebywają. Dla nas jest jednak cudowna i daje nam mnóstwo radości. Zmieniła się niesmowicie, bo czasami jest aż namolna.
Naszym czwartym kotem – i zarazem tym, który miał być ostatni jest Rysia, zwana Krzywą Ryszardą. Rysieńska trafiła do nas, tak jak wszystkie poprzednie koty za pośrednictwem Foondacji Felis. Kasia poprosiła mnie o tymczas dla chorego kotka. Zgodziłam się. Umówiłyśmy się pod lecznicą, pojechałam po kota i… Zobaczyłam chudą kupkę pcheł, kociego kataru i świerzbowca. Wizyta u weta i kolejna niespodzianka. Ryśce zaczęły rozjeżdżać się łapy. Kilka minut badania, RTG i diagnoza – połamana w czterech miejscach miednica, w tym w jednym z przemieszczeniem, wywichnięte łapy, zdarta skóra z nosa. To wszystko musiało być wynikiem spotkania z czyimś butem. Do tego po pewnym czasie doszła nam kaliciwiroza i 3 tygodnie walki o Ryśkowe życie. Karmiliśmy ją na siłę strzykawką, gdyż stale wymiotowała i miała biegunkę. Udało się jednak – jej pierwszy samodzielny posiłek spowodował, że razem z G. zalaliśmy się łzami.
Rysia pozrastała się, chociaż krzywo, stąd jej przydomek „Krzywa”. Jest cudowna i bardzo ją pokochaliśmy. Nie było opcji oddania jej komukolwiek innemu. Teraz wraz z pozostałymi śpi z nami w łóżku i gada. Wystarczy powiedzieć „łyś-łyś”, a ta zaczyna gadać. Jeszcze tylko uporać się z gronkowcem, którego ma w uchu i będzie kotem full wypas.
Ryśka miała być kotem ostatnim. Niestety w maju tego roku ktoś wyrzucił tygodniowe kocięta do schroniska, jednakże zapomniał o matce. Zabraliśmy z G. dwa z tych maluszków, znaleźliśmy dla nich matkę karmiącą, którą przyjęliśmy wraz z jej dzieciakami. Matka znalazła już dom, maluchy także powoli się „wyprowadzają”. W swoich domach są już Pasiak i Skarpeta, teraz jadą Mambo i Gapa. Ciapa II też ma coś dogadanego. Z nami zaś zostaje Billy, Bilutek. Maluch absolutnie wyjątkowy i cudowny i… karłowaty. Billy ma wadę wrodzoną, która spowodowała, że nie chcemy go oddawać nikomu, bo nie wiadomo, co naprawdę jeszcze w tym kociaku wyjdzie. No i zakochaliśmy się w nim bez pamięci, a co najważniejsze – Pacia go kompletnie toleruje. Billy będzie takim męskim pierwiastkiem w naszym stadku. Twierdzimy też, że będzie naszym ostatnim kotem, ale... Z kotami jest jak z chipsami, czy tatuażami. Nigdy nie kończy się na jednym."

3 komentarze:

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.