niedziela, 21 września 2014

IV.071


















Do Kasi i Alka oraz ich zwierzaków trafiłam tydzień temu. Kiedy otworzyły się drzwi wejściowe przede mną stanął przepiękny - wielki, biały i bardzo przyjaźnie nastawiony kot. Muszę przyznać, że w Irku zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Za chwilę jednak poznałam srebrne cudo, czyli filigranową Mimi. Na jej widok moje serce również biło bardzo szybko. Na moim punkcie za to oszalał Bzik, zwariowany pies, który ma tak chyba z każdym człowiekiem. Jest uroczy i kocha wszystkich członków swojej rodziny, tych kocich również.
Zapraszam na opowieść Kasi. NK

Pierwszy był Irek (tak naprawdę pierwsza była moja czarna kotka Kota, ale kiedy Ona odeszła, pojawił się Irek), piękny biały kocur. Przywiozła mi go z Mazur pani Małgosia, z którą pracowałam w tamtym czasie. Nazwałam go Irokez ponieważ na głowie miał czarny pasek. Z czasem pasek znikł, a Irokez został Irkiem. Nazywam go też wielkim Białym Buddą ponieważ znosi moje miłosne zapędy ze stoickim spokojem - mogę go wziąć na ręce, przytulać, miziać i nic. Zero reakcji. Czasami bardzo, ale to bardzo rzadko, usłyszę cichutkie mruczenie i jest to wyraz największego uznania. Ponadto Irek gada, czyli jest kotem akustycznym, wydaje z siebie różnorakie dźwięki. 
Mimi (zwana dziewczynką bądź Niunią), czyli moje drugie kocie dziecko jest zupełnie inna. Adoptowałam ją z fundacji JoKot. Szukałam towarzystwa dla Irka i zobaczyłam jej zdjęcie na stronie. Była to typowa miłość od pierwszego wejrzenia. Mimi jest całkowicie MOIM kotem, wzięta na ręce od razu włącza swój motor. Jest zawsze w tym samym pokoju co ja, a najlepiej śpi ze mną w łóżku -  koniecznie jak najbliżej mojej twarzy. Nawet kiedy ma dosyć czułości to jednocześnie się przytula i odpycha łapami (oczywiście cały czas mrucząc). Malutka i drobna jest najsłodszą istotą na tej planecie, ma też niezłego diabła za skórą - Mimi to mistrzyni niesamowitych pogoni, podrzuceń, nagłych zwrotów akcji i odbijania się od ścian.
Najmłodszy w naszej człowieczo-kocio-psiej rodzinie jest Bzik, kundelek adoptowany z dnia na dzień. W pewnien lutowy dzień A.D. 2014 wyszłam z domu bez psa i wieczorem wróciłam z psem, a wszystko to za sprawą mojego narzeczonego. Bzik (uwierzcie mi to imię najlepiej opisuje mojego psa) wprowadził do naszego domu najprawdziwszy horror, huragan i niewyobrażalny chaos. Jest mistrzem niszczenia wszystkiego, ponadto zjada portfele, smycze, szelki i zabawki kotów. To prawdziwy wulkan energii, takie sierściowe mini tornado. Koty, z początku nieufne, zaakceptowały to nowe, dziwne coś (co prawda jest to akceptacja typu: tolerujemy, ale trzymaj się od nas z dala), ale cała akcja wprowadzania psa do domu minęła bezkrwawo i obyło się bez ofiar. Bzik jest niesamowity - kocha WSZYSTKICH. Nas, nasze koty, naszych znajomych, pana przypadkowo spotkanego na ulicy, słowem WSZYSTKICH. Was czytających te słowa pewnie też. A jak kocha, to znaczy, że będzie się chciał z Wami bawić. I uwierzcie mi, macie przerąbane.

Kasia Świat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.