Do Kasi i Alka oraz ich zwierzaków trafiłam tydzień temu. Kiedy otworzyły się drzwi wejściowe przede mną stanął przepiękny - wielki, biały i bardzo przyjaźnie nastawiony kot. Muszę przyznać, że w Irku zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Za chwilę jednak poznałam srebrne cudo, czyli filigranową Mimi. Na jej widok moje serce również biło bardzo szybko. Na moim punkcie za to oszalał Bzik, zwariowany pies, który ma tak chyba z każdym człowiekiem. Jest uroczy i kocha wszystkich członków swojej rodziny, tych kocich również.
Zapraszam na opowieść Kasi. NK
Zapraszam na opowieść Kasi. NK
Pierwszy
był Irek (tak naprawdę pierwsza była moja czarna kotka Kota,
ale kiedy Ona odeszła, pojawił się Irek), piękny biały kocur. Przywiozła
mi go z Mazur pani Małgosia, z którą pracowałam w tamtym czasie.
Nazwałam go Irokez ponieważ na głowie miał czarny pasek. Z czasem pasek
znikł, a Irokez został Irkiem. Nazywam go też wielkim Białym Buddą
ponieważ znosi moje miłosne zapędy ze stoickim spokojem - mogę go wziąć
na ręce, przytulać, miziać i nic. Zero reakcji. Czasami bardzo, ale to
bardzo rzadko, usłyszę cichutkie mruczenie i jest to wyraz największego
uznania. Ponadto Irek gada, czyli jest kotem akustycznym, wydaje z
siebie różnorakie dźwięki.
Mimi (zwana dziewczynką bądź Niunią), czyli
moje drugie kocie dziecko jest zupełnie inna. Adoptowałam ją z fundacji JoKot. Szukałam towarzystwa dla Irka i zobaczyłam jej zdjęcie na
stronie. Była to typowa miłość od pierwszego wejrzenia. Mimi jest
całkowicie MOIM kotem, wzięta na ręce od razu włącza swój motor. Jest
zawsze w tym samym pokoju co ja, a najlepiej śpi ze mną w łóżku -
koniecznie jak najbliżej mojej twarzy. Nawet kiedy ma dosyć czułości to jednocześnie się przytula i odpycha łapami (oczywiście cały czas
mrucząc). Malutka i drobna jest najsłodszą istotą na tej planecie, ma też niezłego diabła za skórą - Mimi to mistrzyni niesamowitych pogoni,
podrzuceń, nagłych zwrotów akcji i odbijania się od ścian.
Najmłodszy
w naszej człowieczo-kocio-psiej rodzinie jest Bzik, kundelek adoptowany
z dnia na dzień. W pewnien lutowy dzień A.D. 2014 wyszłam z domu bez psa
i wieczorem wróciłam z psem, a wszystko to za sprawą mojego
narzeczonego. Bzik (uwierzcie mi to imię najlepiej opisuje mojego psa)
wprowadził do naszego domu najprawdziwszy horror, huragan i
niewyobrażalny chaos. Jest mistrzem niszczenia wszystkiego, ponadto
zjada portfele, smycze, szelki i zabawki kotów. To prawdziwy wulkan
energii, takie sierściowe mini tornado. Koty, z początku nieufne,
zaakceptowały to nowe, dziwne coś (co prawda jest to akceptacja typu:
tolerujemy, ale trzymaj się od nas z dala), ale cała akcja wprowadzania
psa do domu minęła bezkrwawo i obyło się bez ofiar. Bzik jest
niesamowity - kocha WSZYSTKICH. Nas, nasze koty, naszych znajomych, pana
przypadkowo spotkanego na ulicy, słowem WSZYSTKICH. Was czytających te
słowa pewnie też. A jak kocha, to znaczy, że będzie się chciał z Wami
bawić. I uwierzcie mi, macie przerąbane.
Kasia Świat
Kasia Świat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.