poniedziałek, 5 września 2016

VI.016





























Panna Łajtka

Mam wrażenie, że spotykam coraz więcej psich osób, zakochanych w dużych psach, które wylądowały z kotami (lub chociaż jednym kotem). Nie ma co ukrywać — kot mimo swojej niezależności, wymagań i często traum różnego rodzaju jest po prostu stworzeniem prostszym w obsłudze (w mieście, w bloku) niż psy. Ponieważ była podopieczna Fundacji Miasto Kotów cały czas bacznie mnie obserwowała, przybierając co pewien czas różne pozy, postanowiłam ten wpis przygotować trochę inaczej, odrobinkę na wzór wywiadów, jakie aktualnie zbieram do swoich badań — dlatego za chwilę przeczytacie słowa Whiteki (Łajtki), a nie relację Michaliny. 
Ten wywiad, ze względu na naturę Akcji, nie jest anonimowy, jest natomiast w pełni autoryzowany. 
___
[Łajtka]: Trochę się stresuję. Czy będzie ci przeszkadzało, jak będę chodziła? Te nerwy. O sznurowadło [dopada do sznurówki]. A tak, co pamiętam ze swojego życia, takie najwcześniejsze rzeczy? Hm... Pamiętam, jak się urodziłam [pauza]. Nie, właściwie tego nie pamiętam. Ale kojarzę swoje kocie imię. Nikt do mnie tak nie mówi, dlatego może nie ma to znaczenia... Poza tym i tak nie będziesz wiedziała jak je zapisać. No, w każdym razie nie nazywałam się Whiteka. Tak nazwała mnie Dagmara. To u niej przez jakiś czas przebywałam. Było dobrze, ale inne koty mówiły, że prawdziwy dom dopiero znajdę, że to tylko na chwilę. Nie wiedziałam jak szuka się domu, więc powiedziały mi, że sam mnie znajdzie. Inne koty wytłumaczyły mi też czym, znaczy kim, wy dwunogi jesteście. Nie sądziłam, że Kociwąs-Stwórca stworzył nam taką dziwaczną obsługę. Koty jednak twierdziły, że tak właśnie było i mam się przyzwyczajać do myśli, że któregoś dnia i dla mnie znajdzie się taki dwunóg obsługujący. 
Pewnego dnia przyjechała Michalina. Nie byłam pewna, czy to ona. Wyszła beze mnie, więc chyba jednak nie zrobiłam na niej dobrego wrażenia. Nie chciała mi usługiwać. Wróciła za jakiś czas z kontenerkiem. Ale znowu wyszła beze mnie. Więc chyba nie miała przekonania, że będziemy mogły razem mieszkać. W sumie wcale się nie dziwię, ten kontener nie wyglądał, jakby mógł pomieścić więcej niż jednego kota — taki dwunóg z pewnością się w nim nie mieścił. Koty jednak wołały za każdym razem: o przyszedł twój nowy dom! No to byłam ciekawa, jak ten dom wygląda. Mały ten mój nowy dom — pomyślałam wtedy. Wreszcie Michalina wróciła i mnie zabrała. Dagmara dała jej parę moich rzeczy, żebym czuła się pewniej na nowym miejscu — nie zmieściły się do kontenera. Ja się czułam jednak bardzo pewnie. Miałam swoją obsługę i właśnie jechałam do własnego, tego prawdziwego domu. Zrozumiałam wtedy, że kontener domem nie jest.  
Z tym jechałam to dość nieprzyjemna sprawa. Nie wiedziałam, że kiedy się jedzie, jest taki hałas, który trzeba zagłuszać. Nie da się wytrzymać tego szumu, trzasków, warczeń. Bardzo dziwne to wszystko. Dwunogi są dziwne. Bez urazy. 
Dagmara nazwała mnie Whiteka, bo jestem prawie cała biała i mam bure łatki, tu i ówdzie. Michalina zrobiła ze mnie Łajtkę, Łajtusię... a nawet Łajdaczkę. Czasami mówi do mnie Pół-hitler i ma to coś wspólnego z moją łatką na głowie. Zaprzyjaźniony pająk powiedział mi, że to taka postać historyczna znana wśród dwunogów z posiadania grzywki czesanej na bok i śmiesznego wąsa pod nosem. Nie mam wąsów pod nosem. Wibrysy wyrosły mi, jak trzeba i tam gdzie trzeba. Chociaż znajomy Michaliny doszedł do wniosku, że o mnie trzeba dbać, bo ja kobietą z wąsem jestem, a takie w życiu daleko nie dochodzą. Wracając jednak do tego dwunoga — nic dziwnego, że ten Pół-hitler jest taki znany, skoro miał wibrysy pod nosem. Z drugiej strony to chyba smutne być znanym tylko i wyłącznie z dziwactwa.
U Michaliny zastałam też drugiego dwunoga. Okazało się, że na mnie kicha, czy coś. W każdym razie ciągle uważa, że nie jest moją obsługą. Bywa, że jednak zapomina się i zaczyna mnie miziać, przytulać, bawić się. Mimo swej opryskliwości, nigdy nie odmówił mi napełnienia miseczki. Czasami jak jest w kuchni, a Michalina w pokoju, to mam dużo biegania, bo muszę sprawdzać, czy czegoś w domu nie psują. W końcu to mój dom. Kontrola nad dwunogami jest strasznie męcząca [mlaskanie] yyy. A przepraszam, zapomniałam się. Zgłodniałam. Zaraz wrócę do rozmowy. [pauza]
[po minucie] no tak. Na czym to ja skończyłam? A czy mówiłam o listonoszu? 
[Łucja]: Nie.
[Łajtka]: No to powiem. Bo to zły dwunóg jest. On z pewnością chce mnie porwać. Zawsze, kiedy przychodzi, chowam się tak, żeby mnie nie znalazł. Jemu tak dziwnie z oczu patrzy. Chociaż nie wiem w sumie jak, bo nigdy mu w oczy nie patrzyłam, ale wiem, że to groźna bestia jest.
Czasami przychodzą też inne dwunogi, ale nie są tak groźne. A jeśli są, to najeżam się i atakuję. Bywa, że gryzę po kostkach — to nauka jednego ze starszych kotów, którego poznałam jeszcze u Dagmary — trzeba dwunoga przewrócić, a najlepiej użreć go w łydkę. Przewróci się? To go dobić. Nie trzeba skakać, tracić energii, po prostu zdajesz się na grawitację. Czy jakoś tak.
W każdym razie — o gumeczka [pac, pac — następuje przerwa na wyciąganie gumki do włosów spod łóżka, a następnie wykonywane są fikołki, zabawa kończy się po minucie] — co ja chciałam? A... Chciałam opowiedzieć o kurczaku, bo ja bardzo lubię gotowanego kurczaczka. I mokrą karmę też lubię, chyba muszę coś zjeść [mlaskanie — pauza]. 
Przepraszam. Czy jak tu się położę, to będzie dobry kadr? Nie zleję się z szafą? 
[Łucja]: Nie. Tu będzie dobrze.
[Łajtka]: No to się położę, żeby się jedzenie uleżało. A Michalina to czasami musi zostać sprana, bo jednak źle ją wychowali. Wiesz, ona ciągle do mnie z gębą leci. Nie rozumiem dwunogów. Jeszcze jakby miała kurczaczka w ustach dla mnie, to rozumiem, ale tak bez? Czasami sprawdzam, co ma dla mnie, ale ona nigdy nic nie ma. Może chce mnie zjeść? Słyszałam, jak mówiła, że jestem słodka. Myślisz, że powinnam się jej bać? W sumie, to i tak się jej nie boję. Ale to dziwne, przyznasz. Poza tym ona czasami mówi na mnie Landryna. Czy to normalne u dwunogów? 
[Łucja]: Przypuszczam, że tak.
[Łajtka]: Hm... no to tak właśnie jest w moim życiu. Nazywają mnie imieniem śmiesznego dwunoga, który miał wibrysy pod nosem i grzywkę podobną do mojej plamki na głowie, mówią na mnie niecenzuralnie albo nazwami jedzenia. Zupełnie nie pojmuję. Jak na służbę są dość rozpuszczeni. To pewno moja wina, bo bardzo ich lubię i na dużo im pozwalam. Ale dali mi całe mieszkanie na własność, przygotowują posiłki dla mnie, sprzątają kuwetkę, śpią ze mną, bawią się ze mną — mam bardzo dużo zabawek. No i lubią, jak śpiewam — jak chcesz posłuchać, to zapraszam dziś, tak koło 1:00 do 3:00. Będę znowu wyprowadzała sznurówkę. Widziałaś, jak ja to robię? [demonstruje] Tak, więc w nocy [półgębkiem, ze sznurówką w zębach], przynajmniej oni mówią, że to noc. Ja nie znam waszych oznaczeń czasu. U nas kotów to inaczej działa. [dzwoni domofon, wypuszcza sznurek] Kto to idzie? Nikt nie powinien teraz iść. [wzburzona, przyspiesza] Michalina powiedziała mi, że dziś przyjdzie dwunóg i zrobi mi zdjęcia, żeby mnie wszystkie koty podziwiały w internetach, ale nie mówiła, że będzie więcej gości. [z przerażeniem] To pewno ten listonosz!!! To ja... Ja już nic więcej nie powiem, może tylko tyle, [mniej słyszalne zza drzwi szafy] że miło było poznać. 
___

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.