środa, 18 listopada 2015

V.079









(Moja pierwsza wizyta w ramach akcji. Nie mogłam się jej doczekać z dwóch powodów: Ponieważ koty. I ponieważ Trzy koty.
Już od progu razem z opiekunką Agnieszką przywitało mnie to urokliwe trio. Udało się zrobić zdjęcia całej ekipie, a nawet okazało się, że niektórzy mają wyjątkowe parcie na szkło. W międzyczasie podczas rozmowy z Agą poznałam ich historię.)

Hodowałam chomiki, po śmierci ostatniego postanowiłam kupić szynszylę, adoptowałam kota. A potem jeszcze dwa.
Udałam się do Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Toruniu po kota, który spodobał mi się na stronie internetowej. Już go nie było, bo adoptowano go parę dni wcześniej. Panie zaprowadziły mnie do ambulatorium i tam zakochałam się w biało-rudym futrzaku.
Too-tiki to moja miłość od pierwszego wejrzenia. I chyba z obu stron, bo kocurek nie znając mnie, od razu położył przede mną głowę do głaskania. Był chudy, wybrudzony i, mimo starań pracowników schroniska, wciąż pełen pcheł. Przebywał w ambulatorium od pięciu dni i wystarczyło spojrzeć na niego raz, żeby mieć pewność, że tam, gdzie mieszkał wcześniej, było źle. Bardzo źle.

Pierwszego dnia chodził po domu, jakby mieszkał tu od zawsze. Pierwszej nocy spał na poduszce, przytulony do mojej twarzy. To był mój kot, a ja byłam jego człowiekiem.
Tutek jest wspaniały, bardzo spokojny, pro-ludzki, kandydat do felinoterapii. Masażysta, idealnie trafiający w bolące miejsca i rewelacyjnie rozpoznający nastrój człowieka. To niesamowite, jak wie, kiedy ktoś jest smutny i przychodzi go pocieszać, na swój koci sposób. Jest bardzo przyjazny również w stosunku do innych kotów i zaprzyjaźnia się z nimi natychmiast, bez syczenia, prychania i bójek. Amator kartonowych drapaków, waleriany w sprayu i niekończących się drzemek.

Too-tiki, z natury leniuch i śpioch, zdecydowanie za szybko przybierał na wadze i potrzebował kociego towarzystwa do zabaw. I tak pojawiła się Nini.
Nini to dzikus i hrabina w jednym. Jest dwuletnią kotką, również adoptowaną ze schroniska w Toruniu. Była bezdomnym kotem, odłowionym do sterylizacji. Jest zdystansowana, długo przekonuje się do nowych osób. Jest powściągliwa, więc tym większym wyróżnieniem jest dla mnie, gdy w nocy wślizguje się pod kołdrę i zasypia przytulona do mojej nogi. Choć najmniej skora do pieszczot, to najgłośniej mruczy, gdy przytulam ją wieczorem. Całe dnie spędza na parapecie, oglądając ptaki w ogrodzie. Gaduła największa na świecie! Uwielbia piłki, gumki do włosów i… aportowanie. Jest słodka i kochana, ale w gabinecie weterynaryjnym wychodzi z niej tygrys – podcinanie pazurów i zastrzyki to prawdziwa wojna z doktorami i pokaz dzikiej natury.

Nini jest bardzo żywiołowa i absorbująca, a ja czasami chciałabym się wyspać, więc do stada dołączyła Tuulikki – miała wypełnić pustą przestrzeń między zbyt spokojnym Too-tiki, a wymagającą ciągłej zabawy Nini i wpasowała się idealnie.
Tuulikki, zwana Tulisią lub po prostu Tuli, została adoptowana z toruńskiej Fundacji Hospicjum dla Kotów Bezdomnych, miejsca wyjątkowego, w którym dom i opiekę na ostatnie dni, miesiące, lata otrzymują koty bezdomne, nieadopcyjne – chore, po wypadkach. Tuliśka trafiła do Hospicjum jako małe i zdrowe, ale niesamodzielne kociątko i tam, wykarmiona butelką, doczekała swoich pierwszych urodzin. Została adoptowana krótko po urodzinach – taki prezent.

Tulisia jest namolniakiem i pieszczochem. Co noc budzi mnie barankami w czoło. Jest wesoła, uwielbia zabawki, piórka i gonitwy po domu. Osiąga zawrotne prędkości i pokonuje każdą wysokość – biega po szafach, półkach, regałach. Jest bardzo towarzyska tak w stosunku do kotów, jak i ludzi.

Too-tiki, Nini i Tuulikki uzupełniają się wyśmienicie. Są stadem, które dba o siebie nawzajem i troszczy w czasie chorób. Bawią się, rozrabiają, razem zgodnie jedzą i śpią. Każdy charakterek jest inny, ale każdy idealnie pasuje do całości.
Koty wprowadziły do mojego życia sporo radości. Uwielbiam obserwować ich wspólne zabawy, nawoływania, czasami sprzeczki. Ale nie zawsze jest pięknie. Są łzy i poczucie bezsilności, bo zwierzęta, jak każdy członek rodziny, bywają też chore. Nini jest uczulona na większość leków i maści, więc leczenie jej przysparza kłopotu i mnie i lekarzom, a co za tym idzie, generuje wydatki. Too-tiki choruje na zapalenie pęcherza, więc wymaga stałej kontroli i specjalistycznej karmy. Tulisia ma problemy z zatokami – tylko i aż.
Adoptowałam koty na dobre i na złe.
Moje małe stado, szczęście razy trzy.
Najlepsza decyzja.

1 komentarz:

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.