Miałam ostatnio okazję gościć u niezwykłych ludzi, u których mieszka godna podziwu kocia ekipa, którą rządzi kot Filemon — najstarszy stażem (nie wiekiem), dorodny biało-czarny kocur. I to właśnie on, postanowił opowiedzieć o stadzie, które zamieszkuje w domu Anastazji i Patrycjusza.
Posłuchajcie więc kociej opowieści:
Posłuchajcie więc kociej opowieści:
"Cześć ludzie, jestem Filemon. Tak nazwali mnie Ci, którzy stwierdzili, że zabierają mnie ze sobą. Byłem idealnie przygotowany na tę chwilę, gdy się zjawią. Świeżo po kolacji i śmierdzącej kupie wybiegłem z piwnicy od Zosi, która wyciągnęła mnie z krzaków przykrytego czymś białym i zimnym Parku Sołackiego. Wskoczyłem tej nowej Pani na ramię, a Pan powiedział "Filemon jedzie z nami" i pierwszą moją wycieczką pozasołacką była wizyta u weterynarza. To kilkanaście minut rodem z piekła wolę przemilczeć.
Piękno rozpoczęło się później. Miałem już własny dom i swoich ludzi. Co prawda od 8 do 15 nigdy ich nie było, nie wiem, co robili, ale teraz jako dojrzały samiec alfa i prawowity władca kociego stada widzę zależność między tym znikaniem i czymś, co ludzie nazywają pieniędzmi, a codwutygodniowymi dostawami ŻARCIA! Minęły już dwa lata, mam nowy, większy i lepszy dom, tych samych ludzi i... Już nie jestem jedynakiem. Rozpieszczony może i jestem, ale ostatnio tutaj się dzieje sodoma jakaś. Oprócz mojej Najważniejszości, mnie — kota protoplasty tego pokręconego stadka, przewijają się tu różne Inne futra.
Pewnego dnia Tatko wrócił z jakiegoś kursu wojskowego z Wrocławia i przywiózł najbardziej smutny i żałosny obraz kota, jaki widziałem. Nawet Mamie ręce opadły. Ja bym to wywalił gdzieś indziej, ale Tata twardo stwierdził, że zostaje. W jednym się zgadzaliśmy — TEN kot musi się nazywać Pchełka. To małe coś pierwsze dni przesiedziało w kontenerze, nie dali mnie szans na zniechęcenie potencjalnej rywalki o porcję mokrego. Mijały dni, Pchła jeździła do weterynarza w tę i z powrotem, aż któregoś dnia chodziła po MOIM domu bez kontenera. Trochę było wojny, głównie z mojej strony, ona była zbyt słaba, by stawić mi czoła, aż któregoś dnia spojrzałem jej w oczy, smutne, pełne bólu, biła z nich przerażająca historia śmietnika, z którego Tatko ją wyciągnął, więcej nie zobaczyłem, gdyż Psiosznik ma pozostałości po chorobach pod postacią zwapnień na rogówce. Do tej pory musi kręcić rudym łebkiem, żeby mieć podgląd na cały świat. Nie mogłem się na nią już więcej wkurzać, przynajmniej jeszcze nie teraz. Teraz jako Kot Alfa musiałem zadbać o jej dobry start w nowe, lepsze życie.
Kilka miesięcy później przenieśliśmy się z Rodzicami do innego domu, większego, z balkonami i mnóstwem miejsc do hasania i chowania się. Idealna chata dla dwóch styranych życiem, jak My, kotów. Do czasu.
Rodzice wpadli na pomysł, że wejdą we współpracę z jakąś tam Fundacją, która pomaga takim biedakom jak My. No i któregoś dnia przywieźli Jacka i Agatkę. Całkiem śmieszne i urocze stworki. Agatka to głównie się chowała, jadła, srytała i uciekała. Jacek nawet czasem próbował ze mną powalczyć. Próbował. Kociaki dość szybko się wyniosły do domku stałego.
Rzeczywistość nie cierpi jednak próżni. Tatko pojechał z kumplami powędkować i jedyne co przywiózł, to nie pyszną świeżą rybkę do zjedzenia, tylko jakiegoś małego czarno-białego wypłosza (ale nie tak dostojnie czarno-białego jak JA). Po okresie kwarantanny Kot zawitał na naszych włościach. Twierdzi, że grzecznie sobie marzł na stacji beznynowej w Grodzisku Wielkopolskim i wtedy jakiś Pan go podszedł na saszetkę Whiskas’a i zawinął w wojskową kurtkę. Benzynka, jest całkiem spoko. Lubi jeść, bawić się i nikomu nie przeszkadza. Po prostu jest, a czasem zostawi coś w swojej misce dla MNIE. Układ idealny.
Wczesną wiosną trafił do nas Julian. Szary, pręgowany chudzielec. Żre więcej ode mnie, a jest chudy jak jakiś cholerny sportowiec. Nienawidzę świata. Co zjem, to idzie w dupsko i aż mi firanka na brzuchu faluje, kiedy biegam, na szczęście niewiele biegam, chyba że ktoś lodówkę otwiera, to wtedy aż się meble przewracają. A on nic. Julek twierdzi, że Mama urodziła ich pod drzwiami jakiegoś Pana, który przygarnął całą rodzinkę do siebie. I jak już trochę podrośli to z każdą wizytą człowieka znikał jeden z nich. Przyszedł też czas na Julka, którego wielce łaskawie wzięli Ci nie-do-końca-normalni Nasi. Julek jest do zniesienia. Biega ze mną, chyba żeby mnie odchudzić i zadbać o moje zdrowie. Choć czasem Łajza przegania mnie od mojej, jeszcze prawie niepustej miski i mi wyżera, to go lubię.
Rodzice poznali jakieś dziewczyny z Półwiejskiej, które mają jeszcze większego hopla na punkcie kotów niż nasi Starzy. I tak wcisnęli Nam małe czarne strachajło. Poldek twierdzi, że nic ze swojego dzieciństwa nie pamięta. Urywki świadomości podsuwają jej jedynie ból z rozszarpanej łapki, głód, chłód i opuszczenie. Od tej pory już o nic ją nie pytam, mała chyba przeszła więcej niż My wszyscy. Pewnie jej niełatwe początki sprawiły, że jest taka, jaka jest, niełatwo się z nią dogadać, jest małym uciekinierem i złośnikiem. I tu właśnie nie zgrały się z Pchełką — obie muszą być od siebie izolowane. Tak, przez dwie baby, jak to w życiu, straciłem dostęp do sypialni. Ale niech sobie Poldek żyje dobrze, mam nadzieje, że ktoś ją pokocha i w końcu będzie miała swój domek stały. A Ja swoją sypialnię z powrotem.
Któregoś dnia, nie pamiętam dokładnie kiedy (możliwe, że to wina hipoglikemii, bo nie jadłem już dobre pół godziny) zniknęły również kolejni Jacek i Agatka, dwa kociaki, które łącznie miały trzy oczka, i które były u nas jakieś dwa miesiące na tymczasie (tak rodzice nazywają Futra, które mają u nas pomieszkać, a potem zmienić dom na stały). Niewiele kojarzę z ich początkowej wizyty, siedziały głównie w szafie, przerażone i trzymały się tylko ze sobą. Poszli do domku stałego, super dla nich.
W puste miejsce po Maluchach Tato przywiózł z Bydgoszczy, jakiegoś Grubasa z dużym brzuchem i wiecznie gadającym ryjkiem. Tłumaczył się nam "Co miałem zrobić, siedziała pod autem i płakała. Poza tym jest w ciąży. Nie mogłem jej tam zostawić..." No i tak Kulka po sterylce została u nas. Ponad pół roku czekała na szansę na swój dom, ale ponoć teraz już idzie na swoje.
W międzyczasie wrócili do nas Jacek i Agatka. Ich nie do końca odpowiedzialna opiekunka zadzwoniła i powiedziała, że wyjeżdża do rodziny za granicę i nie może zabrać Jacka i Agatki. Mieli zostać w schronisku, ale wiedziałem, że Moi na to nie pozwolą. Teraz Jacek i Agatka są bardziej do pogadania. Biegają z nami, też uwielbiają balkon (odkąd rodzice założyli siatki zabezpieczające) i jedzenie. Ponoć jest szansa, że gamonie trafią do nowego domu, tym razem najpewniej stałego-stałego, ale nie zapeszam. Nawet ich lubię.
Dziwiło mnie wciąż, że jeden pokój nadal stoi odłogiem. No i wykrakałem. Teraz siedzi tam staruszek, dwunastoletni kot, zgarnięty z działek na kastrację. Miał być wypuszczony z powrotem, ale nie mogli go wyleczyć z infekcji, no i Nasi wzięli go na leczenie i jako dom spokojnej starości. A że nasi też są lekarzami, tylko takimi bezużytecznymi, bo od innych ludzi, to wyleczyli Dziadka i teraz dziadek hasa, jak wariat na tej swojej kulawej nodze. Jak posiedzi za długo sam, to wyje jak wilk do księżyca. Rodzice ostatnio nawet go wypuszczają, żeby hasał z nami. Trochę mnie to skonfundowało, on jest większy ode mnie, a cały czas biega. No to i ja pobiegam. Pchełka się nawet na niego za bardzo nie wkurza, za to Julek wnet stał się jego najlepszym funflem.
Nie będę wnikał w to, ile przejadamy, przesrytywamy, co już zniszczyliśmy, ile rzeczy zostało zasikane, ile mamy zabawek, drapaków i innych takich.
Najważniejsze, że mieliśmy wszyscy ogrom szczęścia trafić do Patrycjusza i Anastazji, część na zawsze, część na tymczas. Mamy swój dom, swoich ludzi, mnóstwo ciepła, miłości i odpowiedzialnej opieki. Nie zawsze mają z nami łatwo, ale wystarczy, że któreś z nas przyjdzie się pobarankować i pomruczy, będąc głaskanym i wszyscy zapominamy o troskach, problemach, pracy i nikt już nie jest smutny. Kot szczęśliwy, a człowiek najbardziej."
Żółtooki buras jest przecudny, nie mogę się napatrzeć. Istny Duduś :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie - apeluję o więcej zdjęć Dudusia <3
Usuń