niedziela, 12 stycznia 2014

III.039












Odkąd pamiętam, towarzyszyły mi koty. Przemycane często potajemnie do domu rodzinnego. Potem, kiedy wyprowadziłam się na "swoje" przez ponad rok, nie było żadnego kota, gdyż ówczesny właściciel nie zgadzał się na zwierzęta. Ale jak pewnie każdy wie, to nie my wybieramy zwierzęta, a to one znajdują nas. I tak w moim życiu pojawiła się Kiara, bura koteczka, którą ktoś wyrzucił pod blokiem. W niedługim odstępie czasu dołączył do niej adoptowany z Łodzi Ocik, Rudy kawaler (i panikarz, ale o tym ciiii). Obserwowanie dwóch kotów jest niesamowite, jak się poznają, wzajemnie wspierają. Kiara przejęła pełną opiekę nad małym, rudym potworem, który najpierw próbował upolować jej ogon, a potem darł się wniebogłosy, kiedy ona zaczynała go gonić. Następnie przyszedł czas, żeby mój obecny mąż, z zagorzałego psiarza stał się kociarzem, gdyż wprowadzając się do nas, nie miał innego wyboru jak zaakceptować całą naszą trójkę. Nasze dwa koty nauczyły go, że opinia, że kot jest samotnikiem, przyzwyczaja się bardziej do miejsca i obchodzi go tylko pełna miska jest jak najbardziej błędna i szturmem wdarły się w jego serce.
Nie trzeba było długo czekać, abyśmy stali się domem tymczasowym dla potrzebujących kotów. Poznaliśmy dzięki tej działalności wiele wspaniałych osób, a przede wszystkim kotów. Za sprawą właśnie takiego tymczasu trafiła do nas Blue, kotka w typie kota Rosyjskiego Niebieskiego. Zalękniona, prawdopodobnie oddana fundacji przez jakiegoś pseudo hodowcę nie wychodziła z klatki, w której czuła się bezpiecznie. Ponad rok zajęło nam, aby zaczęła do nas przychodzić do łóżka i sama zabiegać o uwagę i dotyk. Po tak długim czasie i pracy z nią nie było już mowy, że moglibyśmy ją komukolwiek oddać. Tak szalona trochę kotka, stała się naszym trzecim kotem - kotem widmo. Najmłodsza z całego stada - Katja - też miała być tymczasem. I do końca upieraliśmy się, że to tylko na chwilę, że to nie nasz kot. Chyba nikt nam w to nie wierzył od samego początku. Często ludzie się dziwią, jak można mieć cztery koty i nie zwariować. Owszem, czasami jest ciężko, kiedy na przykład towarzystwo stwierdza, że 4-ta rano to doskonały czas na wyścigi, a podanie misek ze śniadaniem po 10-tej rano grozi śmiercią głodową koteczków. Jest bardzo dużo stresu, gdy któryś z kotów zaczyna chorować i ogromny ból, kiedy słyszy się u jednego z kotów diagnozę - białaczka. Można tego uniknąć i nie mieć kotów. Ale wtedy nie mielibyśmy mruczących kłębuszków na kolanach, gdy oglądamy film, nie mielibyśmy domowego SPA, gdy jedno z Futrzastych przychodzi i zaczyna nas ugniatać, albo całować w nos (peeling pełną parą). I pozbawilibyśmy się spojrzenia ich pięknych oczu, pełnych miłości. Miłości bezwarunkowej. Dla takich oczu jesteśmy gotowi znieść wszystkie smutne chwile. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.