Odkąd pamiętam, towarzyszyły mi koty. Przemycane często
potajemnie do domu rodzinnego. Potem, kiedy wyprowadziłam się na
"swoje" przez ponad rok, nie było żadnego kota, gdyż ówczesny
właściciel nie zgadzał się na zwierzęta. Ale jak pewnie każdy wie, to nie my
wybieramy zwierzęta, a to one znajdują nas. I tak w moim życiu pojawiła się
Kiara, bura koteczka, którą ktoś wyrzucił pod blokiem. W niedługim odstępie
czasu dołączył do niej adoptowany z Łodzi Ocik, Rudy kawaler (i panikarz, ale o
tym ciiii). Obserwowanie dwóch kotów jest niesamowite, jak się poznają,
wzajemnie wspierają. Kiara przejęła pełną opiekę nad małym, rudym potworem,
który najpierw próbował upolować jej ogon, a potem darł się wniebogłosy, kiedy
ona zaczynała go gonić. Następnie przyszedł czas, żeby mój obecny mąż, z
zagorzałego psiarza stał się kociarzem, gdyż wprowadzając się do nas, nie miał innego
wyboru jak zaakceptować całą naszą trójkę. Nasze dwa koty nauczyły go, że
opinia, że kot jest samotnikiem, przyzwyczaja się bardziej do miejsca i obchodzi
go tylko pełna miska jest jak najbardziej błędna i szturmem wdarły się w jego
serce.
Nie trzeba było długo czekać, abyśmy stali się domem
tymczasowym dla potrzebujących kotów. Poznaliśmy dzięki tej działalności wiele
wspaniałych osób, a przede wszystkim kotów. Za sprawą właśnie takiego tymczasu
trafiła do nas Blue, kotka w typie kota Rosyjskiego Niebieskiego. Zalękniona,
prawdopodobnie oddana fundacji przez jakiegoś pseudo hodowcę nie wychodziła z
klatki, w której czuła się bezpiecznie. Ponad rok zajęło nam, aby zaczęła do
nas przychodzić do łóżka i sama zabiegać o uwagę i dotyk. Po tak długim czasie
i pracy z nią nie było już mowy, że moglibyśmy ją komukolwiek oddać. Tak
szalona trochę kotka, stała się naszym trzecim kotem - kotem widmo. Najmłodsza
z całego stada - Katja - też miała być tymczasem. I do końca upieraliśmy się,
że to tylko na chwilę, że to nie nasz kot. Chyba nikt nam w to nie wierzył od
samego początku. Często ludzie się dziwią, jak można mieć cztery koty i nie
zwariować. Owszem, czasami jest ciężko, kiedy na przykład towarzystwo
stwierdza, że 4-ta rano to doskonały czas na wyścigi, a podanie misek ze
śniadaniem po 10-tej rano grozi śmiercią głodową koteczków. Jest bardzo dużo
stresu, gdy któryś z kotów zaczyna chorować i ogromny ból, kiedy słyszy się u
jednego z kotów diagnozę - białaczka. Można tego uniknąć i nie mieć kotów. Ale
wtedy nie mielibyśmy mruczących kłębuszków na kolanach, gdy oglądamy film, nie
mielibyśmy domowego SPA, gdy jedno z Futrzastych przychodzi i zaczyna nas
ugniatać, albo całować w nos (peeling pełną parą). I pozbawilibyśmy się
spojrzenia ich pięknych oczu, pełnych miłości. Miłości bezwarunkowej. Dla
takich oczu jesteśmy gotowi znieść wszystkie smutne chwile.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.