wtorek, 15 lipca 2014

IV.019








W lutym 2012 przybył do naszego domu Pieróg, nasz pierwokotny. Przyjechał ze schroniska do nas, jako swojego domu tymczasowego. Wyszedł z transporterka i tak było, jakby od zawsze tu mieszkał. Poszedł prosto do swojego ówczesnego łóżka, które było zrobione z kartonu i kawałka kołdry przykrytej kocem. Po gruntownej kąpieli sprawdził czy wszystko było na miejscu (miski z jedzeniem i wodą, kuweta) po czym wrócił do łóżka i zasnął. Jak każdy kot schroniskowy miał świerzb w uszach, pchły, a nawet tasiemca i trochę zajęło nam doprowadzenie go do porządku. Pieróg okazał się strasznym indywidualistą, chociaż czasem (głównie zimą) lubi się poprzytulać. Głaskanie odbywa się tylko wtedy, kiedy on tego chce, czyli w umiarkowanych dawkach. Po kilku miesiącach ktoś zapytał czy Pieróg nadal jest do adopcji. Obojgu nam stanęły łzy w oczach - jak to, oddać komuś Pieroga? Szybko napisaliśmy stosownego maila, że ten kot ma już dom i nigdzie się z niego nie ruszy.
W lipcu tego samego roku znalazłam na Facebooku ogłoszenie o poszukiwanym domu tymczasowym (na 3 tygodnie) dla kociej mamy po przebytej hipertermii. Pomyślałam, że powinniśmy tej biduli pomóc, bo to tylko 3 tygodnie i moglibyśmy zobaczyć, czy Pierogowi będzie lepiej w towarzystwie. Ta koteczka nazywała się Shiva i, co tu dużo mówić, była brzydka. Chuda, brudna, ze sztywnym futerkiem i ogonem, jak u szczura. Miała wygoloną łapkę i brzuch ze szwami po sterylizacji. Po miesiącu była już na tyle odważna, że postanowiliśmy ją wykąpać i Shiva z szarej zrobiła się biała. Odpowiednia dieta zaowocowała puszystym i lśniącym futerkiem i odrobiną tłuszczyku. Przewracała się na plecy za każdym razem kiedy nas widziała i głośno domagała się pieszczot. Kilka miesięcy później znów wsytosowaliśmy odpowiedni e-mail, że Shiva zostaje z nami. Tak oto skończyła się nasza kariera domu tymczasowego.
Ponieważ Pieróg najwyraźniej był kiedyś kotem wychodzącym źle znosił przebywanie w mieszkaniu bez balkonu. Biegał od okna do okna, miauczał, uciekał, aż w końcu zaczęło się posikiwanie po domu... Oprócz leczenia, zdecydowaliśmy się też na przeprowadzkę. Znaleźliśmy mieszkanie na parterze w spokojnej dzielnicy z ogrodem wspólnym dla trzech domów. 
Już pierwszej nocy pod nasze okno przyszedł wielki szary kot, wyglądem przypominający kota norweskiego. Patrzył zaciekawiony na nasze koty, a one na niego. Po paru miesiącach odważył się wejść do domu i... został. Okazało się, że, chociaż lubi przebywać w domu, boi się ludzi i właściwie do tej pory możemy tylko pomarzyć o tym, żeby go pogłaskać. Nazwaliśmy go Jack Donaghy, ale w skrócie wołamy na niego Jackie. Krok po kroku uczymy go, że nie musi się nas bać i że jesteśmy dużo fajniejsi od zwykłych podawaczy pysznego jedzonka oraz kociego mleka. Już teraz daje się delikatnie pomiziać, kiedy zajada się sosikiem z łososia, a mam nadzieję, że za parę miesięcy uda się to także bez sosiku.

5 komentarzy:

  1. Pieróg na 2szej fotce ma mine godną księcia ;-)))
    Z DT tak juz jest, ze ciezko rozstac sie z tymczasami...
    Ja przygarnęłam stadko piwniczne i na myśl o rozstaniu juz jest mi smutno :(
    Oby Jack szybko odkrył, ze człowieki to w sumie fajne stworzenia ;-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem na Pieroga wołamy señor (np. señor naranja) albo Lord, bo on własnie takie miny królewskie ma :P

      Usuń
  2. Podoba mi się to podejście - "Oprócz leczenia, zdecydowaliśmy się też na przeprowadzkę." Gdyby więcej osób takie miało, posikujące koty nie kończyłyby na ulicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie wystarczyłoby, żeby ludzie zaczęli traktować swoje zwierzaki jak pełnoprawnych członków rodziny. My wynajmujemy mieszkanie, więc nie było to az tak problematyczne :)

      Usuń

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.