„Nasza
historia nie jest bardzo długa. Odkąd wyprowadziłam się z domu
rodzinnego, brakowało mi zwierzaka (zwierzęta były obecne w
moim domu, odkąd pamiętam). W domu z mamą i siostrą został "mój"
pierwszy zwierzak – mówię „mój”, bo mnie sobie wybrał na
swojego człowieka – kot Regis – przybłęda oczywiście. W nowym
mieszkaniu brakowało mi kociego kompana, bo wiadomo, że życie bez
kota – jest, jak butelka po winie – puste.
Jestem
filmowym maniakiem, więc wymarzyłam sobie, że jeśli kiedyś będę
miała pod opieką zwierzaka – nazwę go Alfred na cześć reżysera
Alferda Hitchcock'a.
Pewnego listopadowego dnia 2012 roku zadzwoniła do mnie siostra
z informacją, że znajomi znaleźli malutkiego kotka w lesie podczas
spaceru z psem. Kot ze względu na alergie nie mógł pozostać u
osób, które go odnalazły, jednak ich pomoc przyczyniła się do
tego, iż zwierzak poszukiwał odpowiedzialnego domu. Decyzja o
adopcji nie była dla mnie najłatwiejsza. Wynajmowane mieszkanie, a
co za tym idzie, widmo – niechęci właścicieli mieszkania – budziło we
mnie wątpliwości. Jednak wystarczyło, że siostra pokazała mi
zdjęcie kociaka... Zobaczyłam na zdjęciu malutkiego,
kudłatego, brudnego, rudego kociaka z zezem – jak się okazało
spowodowanym zapaleniem spojówek. Co najciekawsze – kociak wyglądał
na Alfreda i tak został moim Alfredem. Zdecydowałam się niemal
natychmiast – prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia! To był 23
albo 24 listopada – poznałam Alfreda osobiście i zostałam jego
mamą. Pamiętam, że niosłam go na rękach zawiniętego w szalik, co
chwila patrzyłam, czy jeszcze tam jest – był tak malutki, że "nic" nie
ważył. Pierwszym przystankiem na drodze do domu był weterynarz, WETERYNARZ! W pracy wzięłam wolne. Młodego trzeba było jeszcze
karmić mlekiem. W domu zabezpieczyć dokładnie każdy
zakamarek – Alfred wciskał się wszędzie, a później nie umiał
wyjść. Tego dnia wszystko się zmieniło. Pierwszy raz czyjeś
malutkie życie zależało tylko ode mnie. Na gruncie wychowawczym
poległam całkowicie... Rozpieściłam swojego podopiecznego, jak to
tylko możliwe, chcąc wynagrodzić mu kiepski "start".
Alfred nie jest przytulaśnym kotem, który przesypia większość
dnia. Nie przychodzi kłaść się na kolanach ani nie ociera o nogi
gości w domu. Codziennie budzi mnie o 5 rano krzykiem
najgłodniejszego kota na świecie, przychodzi się przytulać tylko, kiedy on chce – ja tu nie mam nic do gadania. Kiedy mruczy – zawsze
ugniata łapkami i strasznie się ślini. Trzeba go poganiać po
mieszkaniu –inaczej będzie marudził i nie pójdzie spać... To
znaczy, że i mnie nie da usnąć.
Zawsze
znajduje się w pomieszczeniu w domu, w którym ja przebywam i
absolutnie zawsze wyczuwa mój zły nastrój. Wtedy na siłę się
przytula, głośno mruczy i liże po nosie.
Kiedy
wracam do domu – wita mnie przy drzwiach. Jeśli przyjdę bardzo
późno – najpierw ze złością na mnie zamiauczy, a potem dopiero
przywita. Do obcych oraz ludzi, których nie widuje codziennie – jest
bardzo nieufny – nie da się dotknąć. Musi kogoś dobrze poznać,
żeby okazać mu sympatię. Nie przepada za innymi zwierzętami ani
za dziećmi, wiem jednak, że uwielbia mnie, a ja uwielbiam jego i to
chyba jest najważniejsze. Mogłabym tu książkę napisać o tym, co
robi, jak, kiedy, dlaczego, ale obawiam się, że owa książka
byłaby ciekawa tylko dla mnie.
Dodam jeszcze, że Alfred nauczył mnie odpowiedzialności i cierpliwości – co nikomu innemu się jeszcze nie udało. Gdybym dziś jeszcze raz miała podjąć decyzję, czy go przygarnąć – nie zastanawiałabym się ani sekundy!”
Dodam jeszcze, że Alfred nauczył mnie odpowiedzialności i cierpliwości – co nikomu innemu się jeszcze nie udało. Gdybym dziś jeszcze raz miała podjąć decyzję, czy go przygarnąć – nie zastanawiałabym się ani sekundy!”
Zuzanna Szostek – opiekunka Alfreda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.