Obiecałam trzy wpisy z Krakowa, czas więc na ten trzeci, niespodziewany. Profesora Wojciecha Kajtocha spotkałam po wielu latach przerwy w naszej znajomości i... Słysząc o Pingwinku, po prostu wprosiłam się. Muszę przyznać, że w sprawach akcji robię to nieustannie i nie wiem skąd to w sobie mam, bo nigdy wcześniej taka bezczelna nie byłam... Tym razem oddaje głos opiekunowi Pingwinka, kotki, która powitała mnie niezwykle przyjaźnie i domagała się mojej uwagi.
Historia Pingwinka
Życie mruczalskich nie obfituje w dokumenty. Niemniej postanowiłem wspomóc swoją pamięć przeglądnięciem „Książeczki zdrowia kota” wystawionej w krakowskim azylu 7 grudnia 2013 roku. Zapisy dotyczą kotki Nedy (imię od razu zmieniliśmy), prawdopodobnie urodzonej w sierpniu.
Kiedy tylko wziąłem rzecz do ręki, w pamięci ożyły obrazy wędrówki po azylu, odwiedzania coraz to nowych pomieszczeń, w których żyły koty i na koniec – już po zapowiedzi, że więcej maluchów nie mają – widoku niewielkiej klatki, po której biegał mały czarno-biały kotek, który wyraźnie się mną i moją żoną zainteresował. Spisaliśmy z azylem odpowiednią umowę, mimo że ostrzegano nas, że kot jeszcze nie odbył kwarantanny i może być chory.
Niestety okazało się to prawdą.
Dalej w książeczce widnieje ciąg dramatycznych zapisów:
10.12 – „biegunka, wymioty…”
13.12 – „znowu biegunka…”
14.12 – „wymioty, biegunka, nadal nie je…”
Pamięć podsuwa obrazy leżącej bezwładnie kruszyny, łapki z wbitym wenflonem, oddanego doktoranta tłumaczącego przez telefon dziewczynie, że się spóźni, bo „kot profesora źle się czuje” i musi jechać z nami do weterynarza, sąsiadki pielęgniarki robiącej zastrzyki, osiemdziesięcioletniego górnika – ojca innej sąsiadki – specjalnie przychodzącego do kotka, by go głaskać i w ten sposób pocieszać, karmienia strzykawką. I w końcu tego szczęśliwego momentu, gdy kocię zwróciło uwagę na odrobinę jedzenia, która ze strzykawki się ulała i samo zaczęło ją zlizywać…
15.12 w książeczce zanotowano: „jest znaczna poprawa, zaczęła jeść, kał bez krwi, brak wymiotów”, a w dniach następnych widnieją tylko informacje o wyrzynaniu się pewnej partii ząbków i nazwy kolejnych leków.
Pingwinek do dzisiaj jest chorowity i tylko karmy „z wyższej półki” zjada bez ryzykowania żołądkowych dolegliwości, ma również wyraźnie słabe tylne łapki (lekarz podejrzewał, że w dzieciństwie ktoś kociaka kopnął) – lecz za to… Serce ma wielkie. Ani mnie, ani żony koteczka nigdy nie ugryzła, nigdy naumyślnie nie udrapała. Jedna z sąsiadek uważa, że to „z wdzięczności za uratowanie życia” – i chyba ma rację.
Pingwinek ma oczywiście swoje wady: nie chce leżeć mi na kolanach, w nocy woli spać z żoną – nie ze mną, zbyt często prosi o jedzenie, wyraźnie rozbawiony nie daje się złapać po ucieczce na korytarz, co jest o tyle istotne, że w tej samej klatce mieszka pies morderca, który ponoć już zabił jednego kota.
Niekiedy także sprawia wrażenie, że nic nie denerwuje jej bardziej niż ten moment, kiedy zaczynam pracę na komputerze. Zawsze ma wtedy do mnie liczne, niecierpiące zwłoki sprawy. Sadzę jednak, że to nie przejaw złej woli – lecz że stara się po prostu zadbać o moje zdrowie, bo przecież wiadomo, że nic nie szkodzi bardziej niż siedzący tryb życia…
Obecnie wiedzie Pingwinek spokojny żywot kota rezydenta. Z uwagą obserwuje rzeczywistość mieszkania, pilnuje, by nie rozpanoszyły się zbytnio mole, pająki i muchy, przyjmuje moich i żony gości, dużo śpi na ulubionym fotelu, a jeśli tego nie czyni – żywo interesuje się tym, co za oknem lub na co można popatrzeć z balkonu.
A jeśli przebywają u mnie, co bardzo często się zdarza, koty moich dzieci – młodziutka syberyjska koteczka Rysia i sędziwy szesnastoletni egzotyk Miluś – Pingwinek roztropnie, ale i stanowczo pełni obowiązki przywódcy stada, dbając o porządek tudzież o to, aby Rysia, mimo swojego niebagatelnego temperamentu żyła z Milusiem w zgodzie, a Miluś nie reagował gniewem na psoty Rysi.
Wojciech Kajtoch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.