wtorek, 23 sierpnia 2016

VI.014






















Baltazar i Mizio —
Albo też Mizio i Baltazar


Jakby nie patrzeć, ten koci duet najlepiej określa porównanie „jak ogień i woda”.

Czasem aż trudno uwierzyć, że tę wybuchową mieszankę energii na co dzień „ogarnia” i stawia niekiedy do pionu jedna, drobniutka kobieta. Opiekunka kocich chłopaków, Helena,  to oaza spokoju, a bezkres jej anielskiej cierpliwości do zwierząt odbija się szerokim echem wśród wszystkich, którzy dobrze ją znają.

Tym razem nie musiałam spisywać kociej historii na kartce. Znam ją doskonale na pamięć, sama po części jestem jej sprawczynią, ponieważ Baltazar i Mizio znalazły się w domu Helenki przeze mnie. Adoptowane w dwupaku i praktycznie nierozłączne. Historia każdego z nich różni się tak bardzo, że nie sposób opisać ją w kilku słowach. Ale spróbujmy, może się uda.

Mizio, kocie maleństwo urodzone gdzieś między blokami łódzkiego blokowiska. On i czwórka jego rodzeństwa miały na tyle szczęścia, że trafiły do jednej z organizacji prozwierzęcych. Klasyka gatunku, można powiedzieć. Nareszcie nie było głodu i chłodu, chociaż (jak to często bywa w takich przypadkach) koci katar aż kłuł w oczy z daleka. Otoczony czułą opieką kociak dochodził do siebie, piękniał w oczach. Z małej, wylęknionej, posklejanej i brudnej kuleczki zmieniał się w dostojnego, chociaż nieco nieśmiałego, pręgowanego młodzieńca. Z biegiem czasu znikał w nim strach w stosunku do ludzi, a jego miejsce zastąpiła niespożyta energia i ciekawość świata.

Baltazar miał od początku mniej szczęścia. Przeganiany przez ludzi, szczuty psami, zabiedzony, wygłodniały. Z przeraźliwie wielkimi, pełnymi strachu oczami, których do dziś nie mogę wymazać z pamięci. Bał się ludzi, ale jednak szukał z nimi kontaktu.  Niestrudzenie przychodził na działkowe podwórko, gdzie początkowo przez miesiąc tylko obserwował ludzi z zarośli. Wreszcie nastąpił przełom. Ostrożnie i nieufnie, ale bardzo powoli się otwierał. Potrzebował aż dwóch lat, żeby w pełni zaufać kilku najbliższym mu osobom. Nikogo nie zrażały pogryzione i podrapane do krwi ręce i nogi, bo wiedzieliśmy, że pod pełnym agresji i lęku zachowaniem kryje się wspaniałe, kochające serce niezwykłego zwierzęcia.  Dzisiaj z radością możemy wszystkim powiedzieć: „TAK! Udało się! Nie ma zwierząt i adopcji skazanych na niepowodzenie !”
Tutaj jak we wszystkim liczy się cierpliwość, miłość, spokój, wytrwałość.

Dla niektórych brzmi to banalnie?

Jeśli  jednak ten „banał” działa, to ja po raz kolejny biorę go w ciemno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.