sobota, 1 listopada 2014

IV.111









Z wizytą u Barbary...

"Zawsze kochałam zwierzęta. Myślę, że niektórzy powiedzą, że bardziej niż ludzi. No cóż, może coś w tym jest...
W moim domu rodzinnym zawsze były zwierzaki: psy, chomiki, myszy, żółwie, a nawet przez krótki okres swoją budkę na balkonie miała oswojona kawka. Przez 16 lat mieszkała z Nami śliczna i mądra, ruda sunia, znajdka. Cała rodzina odchorowała ciężko, moment kiedy trzeba było pomóc przejść jej na drugą stronę Tęczowego Mostu. Jednak moi rodzice nigdy nie zgadzali się na kota. A ja zakochałam się w tych zwierzakach jeszcze jako dziecko – do dziś pamiętam dużego rudego kocura u dziadka, jednego z najcudowniejszych zwierzaków jakie spotkałam w swoim życiu.
Niedługo po tym jak się usamodzielniłam, poznałam w swojej pierwszej pracy kobietę, która opiekowała się gromadką kotów. Codziennie w pracy opowiadała o tym, jak jej się żyje z tymi kotami – jak się tulą, mruczą i oczywiście rozrabiają. Akurat było to w momencie, kiedy odeszła moja chomiczka i nagle w moim domu nie było żadnych zwierząt – dziwne uczucie. Pomyślałam, że to idealny moment na spełnienie swojego marzenia, o tym żeby w moim domu zamieszkał kot. Nie powiem, że miałam wtedy dużą wiedzę na temat kotów, nie powiem, że nie byłam też ani trochę przerażona, ale... Tak się to potoczyło, że 10 listopada 2004 r. z wioski pod Goleniowem przyjechał w pudle kartonowym, pod moją pracę w Goleniowie, kot. Nie, nie widziałam wcześniej jego zdjęć, nawet chyba nie wiedziałam, że jest cały czarny. Jedyne co ustaliłam z Panią z pracy, od której dostałam kotkę to płeć zwierzaka i że ma być w miarę młody, tak do roku. Z pudłem kartonowym, w którym przyjechała (tak nie miałam wtedy nawet transportera) przenieśliśmy ją do naszego samochodu i zaczęła się nasza droga do Szczecina. Kotka, która miała już nadane imię Mea, od razu dała się poznać, jako bardzo gadatliwa istotka. Całą drogę śpiewała, kręciła się w pudle, a my próbowaliśmy ją uspokoić. Jakieś 1,5 km od domu z pudła wyswobodziła się czarna kocia łapa kota. Szybko zabrałam ją z tylniego siedzenia samochodu na moje kolana i zaczęło się... 
Mea, jako młody kot, była bardzo aktywna, biegała po najwyższych meblach, w nocy biegała po łóżku uniemożliwiając spokojny sen i miała milion pomysłów na minutę. Była jednak już wtedy kotem uwielbiającym moje kolana i tulenie się. Dzisiaj już jako dojrzała i sporych rozmiarów „panienka”, jest kotem bardzo leniwym. Ciężko namówić ją na jakąkolwiek zabawę, ba! Ciężko namówić ją na jakikolwiek ruch, który nie ma nic wspólnego z jedzeniem. Jej ulubionym zajęciem jest tulenie się do mnie i spanie na moich kolanach – najlepiej bez ograniczeń w czasie. Nadal jest bardzo komunikatywna i gadatliwa. 
Mea jest też kotem dosyć ugodowym, jeżeli chodzi o inne zwierzęta. Przez lata jej mieszkania ze mną przez nasz dom przewinęło się sporo różnych zwierzaków – młode koty, którym szukałam domów, pies, którym się jakiś czas opiekowałam, a nawet królik, którego mój kot się chyba bał. Melka traktowała je wszystkie dosyć opiekuńczo, zwykle pozwalała im wyjadać jedzenie ze swojej miseczki, spała ogrzewając je swoim ciepłym futrem, kiedy były chore... a w mojej głowie dojrzewała myśl, że może jeden kot w domu, to jednak za mało?!
Szajba pojawiła się u mnie tuż przed Świętami Bożego Narodzenia prawie 2 lata temu. Znalazłam info o jej adopcji na tablica.pl. Osoba, od której ją dostałam, zaopiekowała się nią i jej bratem, podrzuconymi na jej posesję przez kotkę sąsiadów. Nie były to zresztą pierwsze kotki, które kocica podrzuciła im do opieki. Miałam sporo wątpliwości, bo jednak dwa koty, to większa ilość obowiązków i czasu, który trzeba im poświęcić. Ale kiedy pojechaliśmy ją zobaczyć z moim chłopakiem, to ta śmieszna trójkolorowa kocia kuleczka była taka słodka i cudna, że ciężko się było w niej nie zakochać, a mój ukochany stwierdził tylko: „weźmy ją, ona ma taki cudny charakter”. 
Do domu wróciliśmy jeszcze bez niej, żeby na spokojnie się (podobno!) zastanowić, ale ja wiedziałam, że po nią wrócę. Dwa dni później zabraliśmy nasze kocie czternastotygodniowe maleństwo do domu. No cóż Szajba, miała być „Snow”, potem miała być „Balbinką”, ale już po bardzo krótkim okresie mieszkania ze mną okazało się, że do tej kotki z ADHD nijak nie pasuje inne imię niż Szajba. Szajba jest kotem ciekawskim, nadaktywnym, kochającym laser i bieganie za piłeczką wraz z aportowaniem – jak nie zwraca się na nią wtedy uwagi to albo przynosi piłkę na stół jadalniany, albo chodzi z nią po domu i warczy niemiłosiernie. Szajba nie lubi zbytnio tulenia, albo może i lubi, bo uwielbia być blisko człowieka i ocierać się o jego nogi albo spać w jego pobliżu, ale tak naprawdę to wszystko ją szybko nudzi, ona ma zawsze milion spraw do sprawdzenia w naszym maleńkim mieszkanku. Jest kotem w pełnym tego słowa znaczeniu tzn. chodzącym swoimi drogami.
Niestety z Melką łączy je bardzo szorstka przyjaźń i nie ma między nimi miłości. Momenty kiedy spały razem w kocim koszyku wtulone w siebie można policzyć na palcach jednej ręki... tolerują się, choć i bijatyki się zdarzają... zwykle Szajba zaczepia śpiącą Melką, ale i ona nie pozostaje dłużna. W jednym są zgodne: kochają jeść i chyba nie ma ilości jedzenia, której by nie zjadły, dlatego, ku ich wielkiemu niezadowoleniu, muszę im mocno je wydzielać.
Dzisiaj nie wyobrażam sobie innego domu niż taki, w którym są koty, bo są zwierzętami tak cudownymi i kochanymi, tak bardzo indywidualnymi... nie ma nic cudowniejszego, jak po powrocie do domu witają cię dwa, początkowo wkurzone (bo głodne) koty, które za chwilę są rozmruczanymi bestyjkami łaszącymi się do człowieka.
Jest jeszcze pies, amstaff, też adopcyjny. Póki, co nie mieszka w jednym domu z kotami, ale to kwestia czasu. Dlatego nie ma go na zdjęciach, ale ja czuję się trochę i jego opiekunką. Zwierzaki na pewno się dogadają, bo pies mimo czarnego PR robionego tej rasie, jest zwierzęciem łagodnym i nade wszystko kochającym swoich "człowieków". Koty, nawet te spotykane na spacerach nie traktuje jako zwierzyny, a raczej kumpli do zabawy. Zresztą pies ten mimo swojej prawie 40 kg wagi potrafi się świetnie bawić nawet z buldożkiem francuskim, czy yorkiem. Ja wierzę, że będzie dobrze... Pomogą, w razie czego, behawioryści psi i koci, a nasz dom będzie jeszcze weselszym niż dziś, miejscem pełnym zwierzaków."

2 komentarze:

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.