niedziela, 2 listopada 2014

IV.112










Dziwny ten twój kot. Nie mogłaś wziąć innego?

Do adopcji kota przymierzałam się kilka razy, ale wiadomo - zawsze coś, a to właściciel mieszkania nie pozwoli, a to zbyt często wyjeżdżam, a to, że sobie nie poradzę, bo przecież nigdy nie miałam kota. Nigdy też nie miałam alergii na koty... do momentu aż poznałam Maszkę.
Jesienią 2012 r. doszłam do wniosku, że nigdy nie będzie odpowiedniego momentu i mogę się tak zastanawiać latami. Szczerze mówiąc do końca nie wiem, jak doszłam do tego, że chcę brytyjczyka. Prawdopodobnie wpływ na to miał wygląd słodkiego misia o uroczym uśmiechu (najlepszy lek na ludzką depresję) oraz łagodne usposobienie (którego Maszka niestety w całości nie odziedziczyła po przodkach).

Z pewną taką nieśmiałością napisałam do kilku hodowli, od jednej odbiło mi maila (znak z Kosmosów), a kolejna zaprosiła na mizianie. Były tam dwa mioty, w starszym zostało dwóch chłopaków, w młodszym (trzytygodniowym bodajże) trzech chłopaków i dziewczyna. Podczas wizyty Pani bardzo mocno zachwalała chłopaczków, ale niestety - serce nie sługa  - mała piszcząca kluska płci najlepszej wygrała. Potem było czekanie na podrośnięcie kitki i ciułanie grosza (a i tak 1/3 koty należy do mojej siostry... oczywiście ta zadnia). Kiedy przyjechałyśmy z koleżanką po odbiór Pani w hodowli oznajmiła nam, że "kicia jest ekhm... indywidualistką". Nawet bardzo. Przez prawie godzinę próbowałyśmy wywabić ją spod krzesła piórkami. Zbiegły się dwa mioty maluchów i nawet jakiś starszak. Mała tylko patrzyła i niby chciała złapać zabawkę, ale zawsze któreś z rodzeństwa ją ubiegło. Z jedzeniem chyba było podobnie, bo w momencie, gdy wszystkie koty zajęte były zabawą, kicia zjadła swój pierwszy (?!) tego dnia posiłek. Przez całą drogę do domu i pierwsze minuty na nowym, kicia darła się niemożebnie. Potem jednak dość szybko ogarnęła kuwetę, michy, zabawkę z piórkiem i uruchomiła traktor. W nocy wygramoliła się z koszyka, wdrapała do mojego łóżka i tak już zostało.

Maszka jest kotem dość specyficznym. Płochliwym, neurotycznym i bardzo, bardzo akustycznym. Nie jest typowym miziakiem i nakolankowcem... chociaż powoli zaczyna pozwalać się dotykać człowiekom innym niż ja. Jak coś się królewnie nie podoba - jest krzyk i zęby idą w ruch. Jej mocznikowy oddech spowodowany wrodzonym niedorozwojem nerek może być traktowany w kategoriach broni biologcznej. Uwielbia kontemplować podłogi i ściany, śpiewać arie operowe za dnia, a nocą pieśni wielorybów, ciumkać torebki foliowe, polować na muchy i ćmy (oczywiście na koniec jest konsumpcja ofiary) i ma dziwną słabość do pieczywa. Najlepiej w świecie zna się na aranżowaniu wnętrz i urządzaniu ich w stylu fęk szui (czyt. sianiu spustoszenia i robieniu bałaganu). Lubi parkoury po ścianach, gdyby mogła, biegałaby po suficie. Nie da się jej nie lubić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.