środa, 6 września 2017

VII.040































Koci bakcyl


Do tej dwójki pojechałam na rowerze, podziwiając okolice Łodzi i swoją orientację w terenie (popatrzyłam w domu na mapę i pojechałam na pamięć!). Cała rodzina była ujmująca, tylko trzeciego kociego rezydenta nie uświadczyłam. Pewno odpoczywał gdzieś w plenerze, albo obawiał się, że go uprowadzę. Więcej o ekipie opowie Wam Ewa. 



Jak to się zaczęło?

Od dzieciństwa byłam psiarą, i to skrajną. Za kotami nie przepadałam (jak to brzmi z dzisiejszej perspektywy?!) — co nie znaczy, że nie byłam do nich przyjaźnie nastawiona. W domu rodzinnym mieliśmy psa (wywalczonego zresztą przeze mnie) — kundelka Bastera. Gdy wyprowadziłam się z chłopakiem (czyli obecnym mężem) "na swoje", oboje nie mieliśmy wątpliwości co do tego, że chcemy mieć zwierzaka. Stasiek, w przeciwieństwie do mnie, to zdecydowany kociarz. A że ja byłam mimo wszystko bardziej przekonana do kotów, niż on do psów, to podjęliśmy decyzję o wzięciu kota. Miałam jednak tak duże obawy co do tego gatunku, że zależało mi na kocie o "psim" charakterze. I tak trafił do nas Duszan, półroczny kot syberyjski.

Duszan

Kiedy w jednym słodkim, puchatym ciele zamkniemy przyjaźń, miłość, ciepło, ufność i lekką niezdarność... Otrzymamy Duszana. Duszan jest kocim aniołkiem i chodzącym zaprzeczeniem stereotypów o rzekomej "wyniosłości" zwierząt rasowych. Z każdym chciałby się zaprzyjaźnić (również z psami), nawet jeśli trochę się boi. Gdy przychodzi się przytulać, dosłownie zasypuje człowieka miłością: wtula się, łasi, strzela baranki, liże, dotyka twarzy mokrym noskiem... a wszystko to robi tak łapczywie, jakby ogarnął go prawdziwy szał wyrażania uczuć.Ponieważ nie spotkało go w życiu nic złego, jest ufny i spokojny.Bardzo dużo miauczy, potrafi z nami wręcz rozmawiać przez dłuższy czas, "odpowiadając" na pytania albo "dyskutując".Jest do nas mocno przywiązany. Gdy zostaje pod opieką moich rodziców (których bardzo dobrze zna od dziecka i którzy go wielbią i rozpieszczają), przez pierwszy dzień lub dwa leży na szafie i prawie się stamtąd nie rusza. Dopiero później zaczyna zachowywać się normalnie.Jego ulubione zajęcia obejmują: moszczenie się w wygodnych miejscach, zmienianie boczków, przeciąganie się i przybieranie zabawnych pozycji do spania.Gdy trafił do naszego domu jako półroczny kotek (aktualnie ma prawie 6 lat), nie tylko my oszaleliśmy na jego punkcie. Zmienił w kociarzy nawet moich rodziców, którzy byli chyba jeszcze bardziej sceptyczni wobec kotów niż ja. Szybko pokochałam wszystkie jego kocie cechy. Gdy minął rok od adopcji Duszana, zaczęłam wspominać o adopcji kolejnego kota, a Stasiek nie miał nic przeciwko — choć chyba nie spodziewał się, że decyzję co do konkretów podejmę w jeden wieczór... 

Arya

Tym razem chcieliśmy dać dom kotu ze schroniska. Najlepiej takiemu, który ma mniejsze szanse na adopcje. Gdy weszłam na stronę łódzkiego schroniska, natrafiłam na ogłoszenie o Fuxi. Była to dwuletnia szylkretka, która trafiła do schroniska prawdopodobnie po potrąceniu przez samochód. Musiała wcześniej mieć opiekunów, ponieważ bez problemu korzystała z kuwety, była ufna względem ludzi, a nawet miała ślad po niedawno wykonanej sterylizacji. Nikt jednak się po nią nie zgłosił. W momencie, gdy przeczytałam ogłoszenie, siedziała w schronisku już od miesiąca. Na skutek wypadku była niepełnosprawna — jej miednica skrzywiła się tak mocno, że gdy ją przywieziono, w ogóle nie mogła usiąść, ani tym bardziej chodzić. Na tamten moment (po miesiącu), niedowład trochę się cofnął, jednak kotka nadal miała duże problemy z poruszaniem się.Pojechaliśmy po nią następnego dnia. Leżała w maleńkiej klatce i wyglądała, jakby straciła wszelką motywację do życia — gdy ją pogłaskaliśmy, przyjęła to całkowicie obojętnie. Miała smutne, zupełnie zrezygnowane spojrzenie. Pani ze schroniska pomogła nam ją przełożyć z klatki do transportera i powiedziała "jedziesz do domu!". I tak staliśmy się opiekunami drugiego kota.Oboje ze Stasiem pamiętamy, gdy po raz pierwszy usłyszeliśmy jej miauknięcie — było to właśnie w samochodzie, w drodze ze schroniska do domu. Rozczuliło nas niesamowicie; brzmiało jak gruchanie gołąbka. Fuxi została przez nas przechrzczona na Aryę. Gdy tylko Arya wyczołgała się z transporterka na miejscu, ujrzeliśmy innego kota! Jej oczy stały się ciekawskie, błyszczące, uszy postawiła do góry i zaczęła zwiedzać cały dom z zaskakującą odwagą, kuśtykając i kołysząc się na boki. Duszan przyjął ją po duszanowemu, czyli bardzo przyjaźnie, mimo że wyraźnie się jej bał. Byliśmy z niego bardzo dumni.Już następnego dnia Arya leżała na środku naszego łóżka (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że mimo odrobaczenia w schronisku była nadal baaardzo zarobaczona) brzuchem do góry, wyciągnięta w pałąk, i śniła chyba o czymś pięknym...Po niedowładzie tylnych łapek praktycznie nie ma śladu. Arya niezwykle szybko nabrała sprawności. Jest bystra, ciekawska, ruchliwa, bardzo inteligentna. I przekochana. Potrzebuje dużo czułości, ma chorobę sierocą.Problematyczną cechą Aryi, która kosztowała nas dużo siwych włosów (o horrendalnych wydatkach nie wspominając), jest zjadanie niejadalnych rzeczy. Przy czym ciężko jest przewidzieć, co zje następnym razem. Na jej liście znalazły się m.in.: kalosze, gumowy pasek od zasilacza, dwa laktatory (ściślej: ich gumowe części), smoczek, piankowa mata, uszczelki od klimatyzatora, gumka do włosów, kilka torebek foliowych, kolorowe balony i... Do ostatniego dojdziemy za chwilę. Najczęściej ciała obce wychodzą z niej same, jednak średnio raz na rok (liczyłam!) zaliczamy prawdziwy maraton u weterynarza — kilka tygodni codziennych zastrzyków, badań, USG, RTG, lewatywy itp.; a wszystko po to, by pozbyć się obiektu, który ją zatkał na dobre, bez otwierania jej brzucha. Niestety, za ostatnim razem się nie udało. Po trzech tygodniach walki zapadła decyzja o operacji. Gdy weterynarz otworzył brzuszek Aryi, wyjął z jej dwunastnicy... głowę Smerfa Marudy (z gumowej figurki). 

Kochamy oba nasze koty jednakowo mocno, choć pod wieloma względami są wręcz przeciwieństwami. Bardzo cieszymy się, że je mamy! 

Niedawno przenieśliśmy się na wieś do domu, z którego właśnie wyprowadzili się moi rodzice. Ponieważ zgodnie orzekliśmy, że ich przybłęda (Gucio) będzie szczęśliwszy, jeśli zostanie na znanym sobie terenie, do naszej dwójki dołączył numer trzy. Na razie jeszcze się zapoznajemy, ale na szczęście wszystkie koty się polubiły. 




[autorka: Ewa Lidia Kaczorowska]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.