Gruby i Figa (z makiem, z pasternakiem...)
Dawno, dawno temu, w Zielonej Górze żyła sobie rodzina,
która miała w domu suczkę imieniem Era. Era była wakacyjną znajdą, żyła z nimi
17 lat i była najmądrzejszym psem, jakiego spotkałam. Jednak czas, który chcę opisać, to jeszcze nie
był kres jej dni. Psina była już leciwa, chorowała, nikt nie czekał na jej
odejście, ale było powiedziane, że póki jest Era, to innych zwierząt nie
adoptujemy.
Nie należę do osób, które łatwo się podporządkowują, poza
tym wiedziałam, że moja mama od zawsze była "kocią mamuśką". Nadarzyła się okazja, znajomy znajomej
wykazał się nieodpowiedzialnością i na świecie pojawiła się gromadka kociąt. Ustaliłam
z koleżanką, że adoptuję czarną kotkę, wszystko umówione, pojechałyśmy odebrać
kicię. Patrzę, a ona bardziej brązowa niż czarna, wtem zza roku wytacza się
czarny węgielek i piszczy jak szalony. „Tego wezmę! On musi być czarny!”. Wzięłam.
Pozostało najtrudniejsze - jaką historię sprzedać mamie, by pozwoliła zatrzymać
kota? Byłam niepełnoletnia, ale z bujną wyobraźnią. Zamierzałam
walczyć. Czarny węgielek okazał się chłopakiem, ponadto miał na sobie stertę
pcheł. Kiedy mama zobaczyła kota, raczej nie wykazywała chęci zatrzymania go,
ale wtedy wkroczyłam z łzawą historią, jak to pewien pan miał karton z
kociętami i on ten karton na śmietnik wyrzucił, ot tak, z rozmachem. I te kotki tak strasznie płakały. Musiałam je
ratować (już w tym momencie wszystko nie trzymało się kupy, bo jakbym miała
ratować taki karton, to wzięłabym wszystkie kociaki, a nie jednego, ale mama
nie zauważyła, bo była zajęta wyłapywaniem pcheł)! Kupiła więc moją historię
bez mrugnięcia okiem. Poza tym wiedziałam, że zawsze marzyła o czarnym kocie.
To co? Trzeba wykąpać pchlarza! I już został z nami!
Gruby ma dość
specyficzny charakter, rzadko, ale jednak spotykany. To ten wredziochowaty typ,
który nie musi drapnąć po nosie, ale jak zechce to to zrobi. Był moją kocią
miłością wiele lat, ale straciłam z nim kontakt po studiach, później drapnął
mnie w nos i nasze stosunki się ochłodziły.
Następnym kotem w domu byłam Henia, o niej możecie
przeczytać tutaj: IV.017. Miesiąc po
Heni pojawiła się Figa. Sądziliśmy, że to działkowe siostry, później ktoś opowiadał, że
inny ktoś wziął ją na działkę, żeby łapała myszy, kotki przecież takie łowne (zwłaszcza jak wyprodukują potomstwo)…
Ustaliłyśmy z mamą, że ją weźmiemy i znajdziemy jej dom. W dniu, kiedy
uprowadziłam Figę z działek (ku wielkiemu oburzeniu jej „właściciela”, który zjawiał się co 3 dni i nalewał kotom miskę mleka...) była
totalnym dzikusem. Siedziała na drzewie i patrzyła na mnie, zwabiłam ją, bawiąc
się trawką i CAP! Pognaliśmy do domu, a tam? Wojna! Henia z Figą warczały na
siebie jak psy albo i lepiej. Mama porozmawiała z sąsiadką, która chciała mieć
kotka, przyszła, zobaczyła, super, świetnie. Potrzebowała tylko czasu na
zakupy. Pojawiła się po dwóch dniach, żeby odebrać kotkę, ale ta już nie była
do oddania… Cóż, serce nie sługa. Do tego Henia z Figą w trakcie dwóch dni pokochały się bez pamięci,
obrywały od Grubego, ale kto by się nim przejmował, na dodatek tuliły się do
starej psinki, której było wszystko jedno, ile jeszcze kotów pojawi się pod jej
dachem. Chyba nawet lubiła, jak się o nią ocierały. Pani sąsiadka nie mogła nic
zrobić, ale wyprawka dla Figi się nie zmarnowała, bo adoptowała inną kicię,
więc siłą rzeczy pomogliśmy dwóm kotom. Nazwaliśmy kicię Figa, ze względu na
sąsiadkę, która dostała figę z makiem…
Figa uczyła się bycia kotem domowym okołu roku, na początku
przytulenie jej graniczyło z cudem, dzisiaj sama pcha się na kolana. Bardzo
długo była malutka i chuda, ale po kilku latach nabrała ciałka i teraz często
jest mylona z Grubym… Okazało się też, że lubi dzieci, Gruby tego nie rozumie i prycha na moją córkę z daleka, Figa zaś towarzyszy jej wszędzie. Na dodatek Henia z Benią wyszkoliły Lenkę w zabawie wędką, więc Figa, ku swej uciesze, miała wreszcie kompankę do zabawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.