Nasza rodzina ma pięcioro członków – trzech ludzkich i dwóch futrzastych
Nukkę i Freyę poznałam rok temu podczas pierwszej wizyty w irlandzkim domu Moniki i Jestera. Spędziłam z nimi dwa dni i wyjechałam totalnie zakochana - we Freyce, która potrafiła godzinami bawić się w aportowanie pluszowego misia i Nucce - wrażliwej i lekko neurotycznej suni, którą relaksuje masowanie łapki.
Monika tak opowiada o swoich futrzanych córkach:
"Freya miała szczęście w życiu - trafiła do dobrego domu (bo za taki uważam nasz) z innego dobrego domu. Wprowadziła się do nas cztery lata temu, miała wtedy 7 tygodni. Ważyła ponad pięć kilo i była silnym małym misiakiem. Jako młodzi rodzice pierwszego dziecka (nadal nazywamy ją naszą pierworodną) oszaleliśmy na jej punkcie. Nie wiem, jakim cudem udało nam się, dziko jej nie rozpuścić. Freya od początku była i nadal jest (jak to na porządnego malamuta przystało) puchatą kulką miłości. Świetnie dogaduje się z nasza dwuletnią Gnomica (córką bezsierstną) i wzorowo spełnia swoje starszosiostrzane obowiązki. Kocha ludzi i jedzenie. Czasem nie jesteśmy pewni co bardziej.
Rok po pojawieniu się w naszym domu Frei, postanowiliśmy powiększyć stado. Jester od zawsze kochał haszczaki. Miał kiedyś cudnego syberiana Almara, który kilka lat wcześniej przegrał walkę z chorobą i odszedł za Tęczowy Most. Zaczęliśmy przeszukiwać internet i trafiliśmy na hodowlę syberianów. Trzy lata temu, pod koniec czerwca pojechaliśmy do hodowli (a właściwie pseudohodowli). Po dojechaniu na miejsce obydwoje szybko zdaliśmy sobie sprawę, że do miana “hodowli” temu miejscu dużo brakuje. Nie mogliśmy się jednak wycofać, nie mogliśmy tam zostawić szczeniaka. Złapałam małą biało-blond-rudą dziewczynkę z czarnymi ninja otoczkami wokół oczu, owinęłam w kocyk i już nie wypuściłam z objęć. Mała kulka spojrzała na mnie, wtuliła się i nie było już wątpliwości – to jest nasza córeczka. Wracamy do domu.
Freya błyskawicznie zaakceptowała swoją młodszą siostrę Nukkę (w języku Innuitów "nukka" to mlodsza siostra). Niestety przed nami była jeszcze walka o życie malutkiej, która, jak się okazało, jest chora na biegunkę krwotoczną. Chorobę, która najczęściej atakuje psy wolnożyjące lub bardzo zaniedbane przez opiekunów. Główną przyczyną są złe warunki, kiepska karma, stres i duże skupisko zwierząt w jednym miejscu. Gdy po pięciu dniach w klinice Nukka wróciła do domu, był to jeden z najszczęśliwszych dni w naszym życiu. Kilka tygodni później dostaliśmy telefon od naszej pani weterynarz. Do jej kliniki trafiło kilka szczeniaków z tego samego miejsca, z którego wzięliśmy Nukkę. Wszystkie w opłakanym stanie. One nie miały tyle szczęścia...
W tym roku 10 kwietnia Nukka skończyła trzy lata i jest z nami.
Niewątpliwy chów wsobny i kiepskie warunki na starcie, odcisnęły piętno na naszej córci. Jest płochliwa, boi się wielu rzeczy, miewa ataki paniki. Nukka wymaga sporej dozy atencji i miłości. Zwraca je jednak z nawiązką. Absolutnie fantastycznie dogaduje się ze swoją ludzką siostrą Ami. Ma nieprzebrane pokłady cierpliwości tak do nas, jak i do dzieci w ogóle. Wobec obcych jest nieufna, ale jeśli się do kogoś przekona i mu zaufa, to zalewa tsunami czułości, której nie można odmówić.
Moja rodzina ma pięciu członków – troje ludzkich i dwoje futrzastych. Nie marzyłam nawet, że spotka mnie kiedyś takie szczęście".
Piękna historia i cudowne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuń