poniedziałek, 9 października 2017

VII.048

Lukrecja — nadobna panna

bliżej, bliżej...

taki efekt "po" pseudo kocich chwilach

"czego?"

"zaczynasz mnie irytować"

"idź stąd!"

"mam nadzieję, że poszłaś"

Lukrecja: "co one tam robią?"

Leopold: "nie mam pojęcia"

"matko! pozuję!"

"skoro wzięłaś aparat, oczywistym było, że chciałaś mieć na zdjęciu mnie"

"Powiem Wam jedno: ta akcja mnie się nie podoba..."

"...nudzi mnie to, że matka wychodzi fotografować jakichś obcych..."

"... kiedy król-książe-carewicz jest tylko jeden!"

Leopold: "Jak dasz śniadanie, to jej nie ugryzę"

Liliana: "Nie mów mi, że on jest znowu za mną..."

"To będzie to śniadanie?"

tak się śpi — z podwyższeniem na głowę

bo głową w dół długo spać się nie da...

pilnowanie stanowiska wydawania posiłków

Czarna Panna, Mistrzyni zajmowania najlepszych miejsc nasłonecznionych


L-trójkot — stan idealny



Kiedy w grudniu 2011 roku zmarła Klee, byłam pewna, że nigdy to miejsce nie zostanie zapełnione. Kiedy po dziesięciu miesiącach straciłam Bazyla, miałam wrażenie, że świat się wali, a ja nie daję rady go ogarnąć. Wtedy na mojej drodze pojawił się Leopold (kot, o którym już pisałam). Miał zostać towarzyszem Liliany, ale bardziej został moim prześladowcą, niż kumplem Lilki. Przez cztery lata żyliśmy sobie spokojnie we trójkę, a wszelkie moje zachcianki na trzeciego kota (lub pierwszego królika, albo koziołka, albo świnię, albo... listę mam długą) skutecznie wybijałam sobie z głowy. Jestem dobra w racjonalizowaniu potrzeb. Niestety czasami sama się sobie wymykam spod kontroli. Tak stało się z początkiem tego roku (przypomnę mamy rok 2017). Myśl o przygarnięciu trzeciego kota kłębiła się w głowie i nie odpuszczała. Racjonalizacje straciły na znaczeniu. Nic nie docierało. Zagłuszałam te inne stworzenia z listy, ale kota wyeliminować nie mogłam. Uległam więc obsesji i zaczęłam przyglądać się kotom w internetach. Jeszcze nigdy nie przygarniałam kota przez internety. Koty znajdowały mnie same — chociaż nie upatruję w tym ręki boskiej albo przeznaczenia, nawet zbiegu okoliczności. Po prostu rzeczy dzieją się i już. Tak było z Demoną, Amonem i Malwiną, Avantim i Pablem, Klee, Rysią, Tili, całą zgrają młodzieży, Bazylem, Saalemem, wreszcie Lilianą i Leopoldem. Przeglądałam, uparcie szukając kota, który będzie miał to "coś" w oczach. Nie dlatego, że oczy to zwierciadła duszy — przecież każdy racjonalny, czy też wierzący człowiek powie, że kot duszy nie ma. Nie szukałam duszy. Sama nie wiem, czy coś takiego mam. Szukałam emocji, może rodzaju podobieństwa. 
Wiele kotów zobaczyłam, na wielu zawiesiłam wzrok. Kilka z nich zdecydowałam się wziąć (nie jestem zbieraczką, ale w stanie opętania obsesyjnego trochę mnie ponosi), ale koniec końców zamieszkała z nami Lukrecja (Blu w DT Kotów spod Mostu).  
Dlaczego akurat ona? Bo wydawało mi się, że nie ma szans na szczęście, w miejscach, gdzie będzie zmuszana do bycia "fajną kotką". U mnie (z założenia) każdy jest tym, kim chce być. Dlatego Leopold jest śledziem, histerykiem, łosiem, a Liliana czarną zmorą i wyizolowaną marudą o wybitnie skomplikowanych gustach kulinarnych i nerwicy. Lukrecja miała więc możliwość na ustalenie granic relacji z ludźmi i tego, jak jej dalsze życie będzie wyglądało w sytuacji posiadania dachu nad głową. 
Nie, nie zgłosiłam się po porady behawioralne. Nie zamierzam. Lukrecja jest bardzo inteligentną zołzą. Świetnie komunikuje swoje potrzeby. Nie musi być kotkiem nakolankowym. Ja tego od niej nie oczekuję. Świetnie radzi sobie z ludźmi — udaje, że się człowieka boi. Co jakiś czas prycha, ucieka, ale ma też momenty zapomnienia (przy czym prycha bardziej informacyjnie, niż w złości lub strachu). Głównie w porze ludzkich posiłków, kiedy wdziera się na stół i częstuje bez skrępowania. Wtedy obecność (bliska) człowieka jej nie przeszkadza. Tak samo, jak jedzenie z ręki jej nie przeszkadza, kiedy głaskanie tą samą ręką uważa już za zniewagę. Czasami, zanim do niej dotrze, że została znieważona, uda się ją pogłaskać ze trzy razy. Paca wtedy łapą bez pazurów albo odskakuje, by po chwili wrócić z miną mordercy. Jej spojrzenia mówią wiele. nie sposób źle je zinterpretować.
Jako najmniejsza i najmłodsza świetnie daje sobie radę z o wiele większym i silniejszym Leopoldem, który aktualnie chodzi z ciągle podpuchniętym okiem — co je wyleczę, dochodzi do łapoczynów i zabawa zaczyna się od nowa. Przy czym muszę dodać, że Leopold nie pozwala sobie zakroplić oczu (dostaje ataku paniki, dyszy, wrzeszczy — masakra), więc przemywamy oko naparem ze świetlika i wacikiem z kropelkami... Znienacka. Także Lilianie usiłuje Młoda przetrzepywać futro, ale proszona o spokój i pozostawienie Czarnej Panny w spokoju — odstępuje. Na chwilę. 
Lukrecja sypia w łóżku. W dzień dokładnie tam, gdzie ja. W nocy w nogach, ale na tyle daleko, by czuć się bezpiecznie i nie obawiać się, że ktoś ją dotknie. Kiedy mocno śpi, można ją pogłaskać, otworzy wtedy rozmarzone oczy i nagle zda sobie sprawę z tego, co się dzieje... Jej mina natychmiast się zmieni i znowu będzie chciała mnie zamordować. Myślę, że głównie morduje moje stopy i dłonie, jako elementy wystające w nocy spod kołdry— znajduję na nich takie mikro ranki, mikro dziurki, jak po pazurkach. Czasami widzę w jej zachowaniach Klee — myślę sobie wtedy, że gdybym wierzyła, że nasi bliscy do nas wracają w innej formie, byłabym spokojna, że znowu mam ją przy sobie. Niestety nie wierzę. Pozostaje więc dalsze oswajanie Lukrecji (zwanej także Szarą Szmatą na cześć pseudo kocich chwilek, które zmieniły tę dziką, straumatyzowaną kotkę w dywanik rozkładający się przed zszokowanym Leopoldem) i osiąganie stanu idealnego dla nas wszystkich. 



P.S. Dziękuję Anecie i Katarzynie z "Kotów spod Mostu" 
za zaufanie i oddanie Lukrecji pod moją opiekę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.