niedziela, 30 października 2016

VI.045










(zdjęcie autorstwa Gosi)



To będzie krótka historia o miłości.

Gosię poznałam x lat temu, później poznałam jej męża Kubę, a jeszcze później miałam przyjemność robić im sesję ciążową.

Gosia, Kuba, Antek w brzuchu i...

... i Kropek.

Kropek to piesek rasy "najlepsza na świecie", miks genów nie-do-końca-wiadomo-skąd, pies niewielkich rozmiarów i wielkiego serducha. Pies adoptowany z krakowskiego schroniska kilka lat temu (to wtedy polubiłam Gosię jeszcze bardziej), oddany swoim ludziom w 100%.
Kropson jest wszędzie tam, gdzie jego ludzie.
I tak naprawdę już kiedy Gosia była w ciąży, było wiadomo, że Kropek oszaleje na punkcie nowego członka rodziny.

I faktycznie. Kropek oszalał. Z miłości.

Gosia i Kuba zgodnie mówią, że nie ma dla nich opcji "dom bez zwierząt" albo "dzieciństwo bez zwierząt". Antek i Kropek są nierozłączni. Gdzie jeden, tam drugi. Antek uczy się empatii, czułości, opieki, Kropek zdaje się być bardziej cierpliwy.

Miłość Kropka do ludzkiego stada jest odwzajemniona. W ubiegłym roku Gosia i Kuba, mając w domu dopiero co narodzonego Antka, poruszyli naprawdę niebo i ziemię, aby odnaleźć Kropka, który wystraszył się fajerwerków sylwestrowych i w szoku uciekł. Po dwóch dniach tułaczki znalazł się kilka dobrych kilometrów od domu. Mróz ogromny, daleko do domu i największe szczęście z odnalezienia przyjaciela.
Oraz bonus.

Bonusem okazała się kotka Krysia.
Wypatrzona w krzakach podczas poszukiwania Kropka. Najwyraźniej i ona wystraszyła się fajerwerków.

Kropek, Krycha i Antek — najlepsza paczka!

sobota, 29 października 2016

VI.044


Bączek

Mrusia

Miśkot i Mrusia

Maciuś, Miśkot i Mrusia

Maciuś

Mrusia

Gapcio

Bączek

Maciuś, Miśkot, Mrusia

Mrusia

Gapcio

Mrusia

Gapcio i Miśkot

Miśkot

Wrzesień 2010 roku. Wieczorny spacer z córką i psem. Nagle usłyszałyśmy płacz kotka. Zaprowadziłyśmy psa do domu i wróciłyśmy szukać źródła miauczenia. Spod samochodów na parkingu wyskoczyło coś małego i wspięło się na drzewo. Po usilnych próbach i pomocy sąsiada wreszcie go przyniosłyśmy do domu. Zaniosłyśmy szaro-białego, prychającego kocurka do łazienki I pytanie — co teraz? W domu duży pies, który nie obcował nigdy z kotem i może nie zechcieć go zaakceptować. Telefony do różnych instytucji bez odpowiedzi. Zdecydowałyśmy, że zostaje i zobaczymy co dalej. Rozwiesiłyśmy ogłoszenia na naszej ulicy, bo może komuś zginął. Następnego dnia poszłyśmy do weterynarza na odpchlenie i odrobaczenie biedaka. Przez jakiś czas czekałyśmy na odpowiedzi na ogłoszenie, jednak nikt się nie zgłosił. Kotek szybko się zadomowił, psa zupełnie zlekceważył. Codziennie, gdy wychodziłyśmy z domu, zostawiając ich samych, bałyśmy się o to, co zastaniemy po powrocie. Po około miesiącu okazało się, że wielki pies i mały kotek zostali najlepszymi kumplami. Razem broili, spali, chociaż to kociak przejął dowodzenie. Tak zaczęła się nasza kocia przygoda. Kotek dostał na imię Bączek i został na zawsze.
Pies zaczął podupadać na zdrowiu z powodu starości i powstała obawa, że odejdzie za Tęczowy Most i nasz Bączuś zostanie bez towarzysza. Akurat w tym czasie okociła się kotka koleżanki. Zdecydowałam, że bierzemy kociaka. I tak w lipcu 2011 przywiozłam do domu rudą kulkę. Oczywiście ze strony Bączka były syki, prychania I fochy. Maluch jednak nic sobie z tego nie robił. Pies też nie był mu straszny i cała trójka szybko się zakumplowała. Maluch dostał na imię Gapcio, ponieważ miał minę ciągle zdziwionego oraz był nieco nieporadny. Koty rządziły domem i psem. Na krótko trafił do nas jeszcze jeden rudzielec, ale niestety zabrał go FIP.
Koty rosły, pies coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Miał zwyrodnienie kręgosłupa i coraz większe trudności z chodzeniem. W końcu zamieszkał u mojej mamy na wsi, żeby nie musiał chodzić po schodach. Niedługo po tym, jak zamieszkał z nami Gapcio trafiłam przez przypadek na “kocie stronki” na facebooku. Czytałam historie z życia kotów, czasem zabawne, a czasem smutne. Kocie zabawki, ulubione kartony, kocie kłaczki i żwirek były wszędzie. Zniknęły kwiatki doniczkowe, za to przybyło półek na ścianach i drapaków.
Kiedyś przeglądając facebooka trafiłam na ogłoszenie “Koterii” w Warszawie. Wśród kociaków na zdjęciach zwrócił moją uwagę zabiedzony, trochę zasmarkany, biało-czarny kocurek. Jego rodzeństwo zostało już adoptowane, a on czekał sam na człowieka, który da mu miłość i dom. Wyglądał na strasznie nieszczęśliwego. Nie mogłam go tam zostawić. W październiku do domu przybył Maciuś — kot z Warszawy. Okazało się, że trzeba mu doleczyć koci katar i oczka. Oczywiście Bączek i Gapcio syczeli, warczeli, ale mały Maciuś nie pozostawał im dłużny. Po niedługim czasie Bączek stał się dla Maciusia niańką, a Gapcio przytulanką do spania.
Przyszedł taki czas, że postanowiłam stworzyć stronkę dla moich kotów na facebooku. Tak powstało “To my koty”. Dzięki niej nawiązałam kontakty z innymi kociarzami, bo obie z córką byłyśmy już kociarami po czubki głów. 
Nastał grudzień. Jak co tydzień pojechaliśmy do mamy na wieś. Na podwórku koty nasze i sąsiadów, a wśród nich maluch z kocim katarem. Szybka decyzja — zabieramy na leczenie. Maluch oprócz kociego kataru był bardzo zarobaczony. Dwa tygodnie izolacji od naszego stadka i leczenie, a potem próby znalezienia domu dla niego. Niestety chętni do adopcji okazali się zupełnie nieodpowiedni. I tak zamieszkał z nami Miśkot — super miziak uwielbiający przytulanki.
W tym roku przez przypadek zostałyśmy też domem tymczasowym. Jak się wciągnie w pomaganie kotom to już się przepadło. Aktualnie mieszka z nami cudowna koteczka zwana Mrusią, gdyż każde głasknięcie wywołuje u niej głośne mruczenie.
Koty są jak chipsy — na jednym się nie kończy, a dom bez nich jest tylko mieszkaniem, Cudowne istoty, każdy inny i fascynujący. Dzięki kotom poznałam wielu wspaniałych ludzi i dołączyłam do rodziny “kociarzy”.

[tekst autorstwa opiekunki]

piątek, 28 października 2016

VI.043

























Wychowanie ze zwierzętami procentuje — większą wrażliwością (chociaż trudno mi ocenić czy to zaleta, czy może wada), większą świadomością różnorodności istot zamieszkujących Ziemię oraz większym zrozumieniem stworzeń, z którymi dzielimy swoją przestrzeń. 
Anita wychowała się w domu, w którym zwierzęta są ważne. Na tyle ważne, że babcia Anity dokarmia gołębie, które śledzą jej każdy krok i sprawdzają, czy kiedy wraca ze sklepu, idzie z ziarenkami dla nich. Na zdjęciach jednak nie znajdziecie udomowionych dzikich gołębi ani papugi, która tu mieszka. Znalazła się na nich Kiara, bardzo sympatyczna dama, która już od drzwi zaczęła swój radosny taniec. Kiara jest owocem miłości rasowca z wielorasowcem. Z rasowca ma więc wygląd i alergię skórną, a z wielorasowca inteligencję — to pewne! Zna wiele sztuczek, chętna jest do prezentowania swoich umiejętności. A czasami sprytnie naucza Anitę, choć robi to nienachalnie i zwykle posługuje się szantażem emocjonalnym...   

"W ogóle można odnieść wrażenie, że to Kiara ma największą siłę perswazji w rodzinie. Z ogromną skutecznością potrafi wyegzekwować smakołyk, posiłek, czy wyjście na toaletę poprzez system stanowczych niewerbalnych sygnałów, które wysyła domownikom — każdemu z nich przydzieliwszy zadanie (babcia zwykle karmi, dziadek wychodzi na toaletę itp.). Robi to w niezwykle uroczy i rozczulający, a jednak niecierpiący sprzeciwu sposób. Umiejętność ta szczególnie przydaje się, kiedy dziadek je obiad i trzeba zachęcić go, by poczęstował Kiarusię specjałami, które ma na talerzu i którymi powinien się przecież podzielić bez przypominania mu o tak elementarnych zasad kultury osobistej. Dziadek często wymięka, ale panie bywają bardziej nieugięte. Babcia potrafi odmówić podania dokładki, jeśli stwierdza, że pies zjadł już porcję ponad potrzebę i przyzwoitość dietetyczną. Anita nie domyśla się, że śledzenie każdego jej kroku oznacza oczekiwanie na podanie puszorka i wyjście na tak oczekiwaną przechadzkę! Ignorowanie próśb Kiara kwituje lekceważącym odwróceniem się całkowicie tyłem do aroganta i niereagowaniem na próby udobruchania jej.
Ale kiedy działo się coś niepokojącego, tak jak wtedy, kiedy pewnego razu Anita gorzko wypłakiwała się do poduszki późną nocą, a psu stanęły na drodze do udzielenia emocjonalnego wsparcia swojej opiekunce zamknięte drzwi, to Kiara zmobilizowała dom do interwencji. Z odsieczą cierpiącej wkroczyli tam już wszyscy troje, z Kiarusią na czele.
Tak jak wszystkie kobiety w rodzinie, Kiara ma bujny temperament, który owocuje zadziornością względem stworzeń większych i silniejszych od siebie. Z ulicznych przepychanek z owczarkami niemieckimi i dogami wychodzi jednak z wdziękiem, budząc u swoich rywali (lub rywalek) podziw i respekt. Odwrotnie, jeśli chodzi o małe zwierzątka — Kiara uwielbia kotki, jeżyki, małe pieski, ptaszki, czy motylki, którym dziadek kiedyś zrobił na podwórku jadłodajnię z soczystych, przepołowionych gruszek i chętnie rozpoczyna z nimi zabawę... jej entuzjazm niestety często kończy się rozczarowaniem, gdyż niewielkie zwierzaki boją się Kiary i uciekają, zamiast włączyć się do wspólnej zabawy.
Bywają takie ponure dni, kiedy wszyscy pochłonięci swoimi zajęciami nie zauważają wymownego psiego spojrzenia, podążającego smętnie za ich ruchami. Są takie dni smutne, kiedy nie cieszy jakaś głupia piłeczka i nie smakuje kostka, którą można ewentualnie zakopać na później na łóżku Anity. I kiedy dywanik jest zbyt szorstki. Czasami w taki szary dzień Anita wypowiada zaklęcie. To magiczne słowo sprawia, że świat natychmiast nabiera barw, a przygnębionemu psu nagle chce się skakać i merdać ogonem z radości. To jest ich wspólne hasło, które zawsze będzie znaczyć nadejście największego psiego szczęścia i czasu wielkiej przygody. SPACER!"

[tekst pogrubiony: Anita Brzyszcz]

czwartek, 27 października 2016

VI.042


Ważka

Ważka

Gracja, Geneza, Grejs

Neon

Domino

Maila

Katia





Misza

Pusia



Psotka






Wizyta u Eweliny w jej gospodarstwie była fascynująca. Znałam wcześniej te zwierzaki głównie z widzenia i nie miałam pojęcia, jaką każdy z nich ma niesamowitą historię.

Może na początku zacznę od najmniejszych –  Kotki Psotki,  jej syna Bosuma i znajdy Pusi. Kotka Psotka została podrzucona razem ze swoimi dziećmi. Niestety z maluchów przeżył tylko Bosum. Zasmucona kocia mama po stracie bez problemu przyjęła Pusie, która została znaleziona przez koleżankę Eweliny na polu. Psotka z początku bardzo nieufna, z przykrymi doświadczeniami kota dzikuska okazała się bardzo przytulaśna i chętna do pieszczot. Bosum i Pusia byli drugimi w kolejce do przywitania mnie, kiedy przyjechałam. Niestety, zanim zaczęłam robić zdjęcia, Bosum się ewakuował i nie załapał na sesje. 

Kolejne zwierzęta to Misza i Pula. Świeżo upieczeni rodzice sześciorga szczeniąt, które już mają zapewnione domki i odpowiedzialnych opiekunów. Misza od małego w rodzinie.  Pula podobnie, ale wychowana na butelce. Niestety jej mama podczas szczenienia odeszła za Tęczowy Most. Udało się tylko ją uratować i już została. Ze względu, że oszczeniła się kilka dni temu, odpuściliśmy jej stresu związanego z obcą osobą z aparatem w ręku.


Następne są kozy: Domino i pozostałe jeszcze bezimienne, ponieważ są nowe w tym towarzystwie. Domino był prezentem od hodowcy alpak. Razem z nimi przyjechał do nowego domu. Nauczony rywalizacji z innymi samcami, bódł wszystkich dookoła. Z czasem, przeobraził się w miśka kochającego pieszczoty i przytulanie do człowieka. Nowe kózki, zostały odkupione z zoo, w którym panowały średnie warunki. Dzisiaj z pełnymi brzuszkami i w towarzystwie Domina przebywają razem z Katią i Mailą – alpakami.

Zapytałam, Ewelinę skąd pomysł na alpaki? Okazało się, że to była spontaniczna decyzja. „Koleżanka, pół żartem, pół serio, powiedziała, że w wolnym boksie będą alpaki. Poczytałam o nich, okazało się, że jest coś takiego jak alpakoterapia. Zrobiłam kurs i kupiłam alpaki”. — Swoją drogą to bardzo pocieszne, towarzyskie i ciekawskie zwierzęta. 

Najliczniejszą grupą i największą są konie – Neon, Ważka, Gracja, Geneza i Grejs. Spełnieniem marzeń Eweliny był koń rasy haflinger. W drodze do rodziny zajechała do hodowli zapytać, na co powinna zwrócić uwagę przy kupnie klaczy tej rasy. Hodowca pokazał jej najpierw klacze, później ogiery, a na końcu wałachy i w tej grupie spotkała Neona. Tak ją oczarował, że po powrocie i chwili namysłu, wróciła po niego. Ewelina chciała nauczyć się jeździć konno, poszła do szkółki, ale szybko doszła do wniosku, że najlepiej będzie nabyć „własnego” konia pod siodło. I tak padła decyzja o pojawieniu się Ważki. Oczywiście, bez komplikacji się nie obyło, po zakupie jakiś czas klacz zachorowała na ochwat, który, gdy jest zbyt późno wykryty, prowadzi do nieodwracalnych zmian w puszce kopyta. Na szczęście u Ważki zostało to szybko zauważone i wyleczone bez większych powikłań, chociaż walka z chorobą trwała ponad pół roku. Ostatnia trójka trafiła do Eweliny również dość spontanicznie. Zadzwoniono do niej z zapytaniem, czy nie chciałaby odkupić klaczy z dwoma źrebakami. Poprzedni opiekun nie miał już czasu zajmować się klaczą i źrebakami, postanowił sprzedać konie za niską cenę "w trójpaku". Cieszyły się one dużym zainteresowaniem handlarzy, ale istniało prawdopodobieństwo, że po odchowaniu źrebiąt, klacz ze względu na swoją chorobę  trafi do rzeźni. W końcu trafiła do Eweliny. Dla źrebaków szuka ona odpowiedniego domu, a Gracja podobnie jak reszta zwierzaków, ma dożywocie u boku Eweliny.
Zanim poznałam Ewelinę, byłam przekonana, że ten pokaźny zwierzyniec przejęła ona po rodzicach. Okazuje się jednak, że ta gromada, czy może wręcz stado, powstała z inicjatywy Eweliny i jej własnej chęci opieki oraz kontaktu ze zwierzętami. Dodam jeszcze, że ma ona na celu stworzyć miejsce do terapii z dziećmi z niepełnosprawnościami, chce tutaj pomagać najsłabszym i pokazywać, jak powinno się postępować ze zwierzętami i jak wygląda opieka nad nimi.