poniedziałek, 25 maja 2015

V.017





















Z Gosią poznałam się przez tak zwanego kotbuka. Prowadzi fanpejdża swoich kocic Nostry i Kiry
Orientka-Nostra została również oficjalną dziewczyną mojego Cynamona. Na żywo widziałyśmy się z Małgosią kilka razy na spotkaniach "kocich matek". W końcu nadeszła chwila, by zaproponować jej udział w naszej akcji. Do sesji podejść było kilka, niestety w mieszkaniu ciemno i nie byłam zadowolona ze zdjęć. Ostatnio sesję powtórzyłyśmy, mimo iż ponura pogoda nie sprzyjała.
Nostrę i Kirę z każdym spotkaniem lubię coraz bardziej. Są urocze, o zupełnie różnych charakterach. Ostatnio nawet bardzo strachliwa Nostra podziękowała mi  za sesję mruczeniem i wtuleniem się we mnie. 

Poprosiłam Małgosię o kilka słów o koteczkach. Otrzymałam piękną opowieść.

Zatem oddaję głos Gosi.


„Czy dom bez kota - najedzonego, dopieszczonego i należycie docenionego – zasługuje w ogóle na miano domu?” – Mark Twain

Od dziecka wychowywałam się w otoczeniu zwierząt. Sunia Mucha – moja czworonożna opiekunka – u jednych dziadków; całe stado kotów, psy, konie, krowy, świnki, kaczki, kury u drugich… Nie było wakacji bez obcowania z tym doborowym towarzystwem. Niestety w domu rodzinnym, na co godzili się rodzice, były chomiki, epizod ze świnką morską, rybkami i papugą… RAZ zdarzyła się sunia, która przyszła za mną ze szkoły i tak zamieszkała na parę miesięcy, a potem kiedy byłam w liceum, pojawiła się czarna kotka… Jednak rodzice byli zawsze przeciwni trzymaniu psów albo kotów w mieszkaniu. Nawet nie wiem kiedy, w mojej głowie zakotwiczyło postanowienie, że jeżeli tylko będę miała swój dom, zamieszka ze mną kot, a dokładniej rzecz ujmując – kotka… najlepiej cała czarna.

„Człowiek jest cywilizowany na tyle , na ile potrafi zrozumieć kota”. – Jean Cocteau
Realizacja postanowienia nie była sprawą łatwą. Bo jak przekonać współlokatora, z którym podpisało się umowę na życie (na szczęście już ją rozwiązałam) i który jest psiarzem-teoretykiem fantazjującym o pitbulu (bo to taka męska rasa), że kot nie jest gorszy – nie jest „głupim bezmyślnym stworzeniem”, tylko ma charakter, nie jest poddańczo uniżony, można się z nim również bawić, relaksuje, no i uczy… Porządku, obowiązkowości, odpowiedzialności… A zwłaszcza spokoju. Nie szczeka bez powodu, nie skomli, nie obskakuje wszystkich, nie obślinia, nie wdzięczy się do każdego, nie warczy, nie rzuca się na ludzi i nie narzuca swojego towarzystwa gościom. KOT PO PROSTU JEST. No i poza tym w dzieciach rozwija się większa wrażliwość, gdy mają w domu stworzenie, której jest delikatne, a nie agresywne i jest jeszcze mniej samodzielne niż one same. No i kot to lepsze rozwiązanie niż pies, bo odpada wyprowadzanie za potrzebami fizjologicznymi. Kot da sobie radę sam w domu cały dzień, pies niekoniecznie. Takim to sposobem pojawił się pomysł, by synowi podarować na 10 urodziny kocie mini futerko, które będzie jego przyjacielem na długie lata.

„Kot nadaje domowi duszę”. – Clebert
Sytuacja finansowa pozwoliła, by nowym członkiem rodziny stał się wymarzony przez Młodego rosyjski niebieski. No wypatrzył takie cudo w atlasie kotów i nic – tylko on chce niebieskiego kota.
W grudniu 2008 roku w naszym domu pojawiła się Kira – 12-tygodniowa Maskotka Carów. Rezerwacja w hodowli utrzymywana była w wielkiej tajemnicy. W dzikich korkach z Warszawy do Zgierza pojechałam po nią dokładnie w dniu urodzin syna. Zdążyłam wrócić przed północą i Młode jeszcze nie spało... Radości i szczęściu obojga nie było końca! Do dzisiaj pamiętam to szare futro z postawioną ogoniastą antenką biegające za Młodym. Przez tych parę lat trochę się zmienili i Młody, i Kira – urośli, nabrali masy, spoważnieli. Ale nadal widać, że miłość trwa i serce Młodego należy do Kiry. Były też chwile grozy w tym sielskim życiu, ponieważ Kira spadła nam z balkonu… Nic jej się nie stało na szczęście. Po tym incydencie na balkonie pojawiła się siatka zabezpieczająca. Bo najważniejsze to bezpieczeństwo i odpowiedzialność.
„Posiadanie jednego kota prowadzi do posiadania następnego”. – Ernest Hemingway
Niecały rok później, bo w sierpniu 2009 pojawiło się w domu moje wymarzone kocię – czarna orientka, którą z racji umaszczenia nazwałam Nigra. Kwintesencja kota. Moja miłość. Niestety trwała ona krótko… w lipcu 2010 roku, ledwie po skończeniu roku, Nigra odeszła za Tęczowy Most utulona w moich ramionach. Przegrała walkę z chorobą (FIP).
„Obcując z kotem, człowiek ryzykuje jedynie to, że stanie się wewnętrznie bogatszy”. – Colette
Byłam rozgoryczona, bo po raz pierwszy w życiu bardzo odczułam ból straty kogoś, kto był bliski mojemu sercu. Ten kot mnie zafascynował – wyglądem, zachowaniem… Nie ma takiej drugiej rasy, która jest tak świadoma, inteligentna, boska… Nie dziwię się, że ludzie czcili te koty. Niestety pozostał smutek, żal… Świadomość, że już nigdy nie będę mieć takiego drugiego cuda, bo nie stać mnie było już po prostu na to, by spełnić po raz kolejny swoje marzenie. Zresztą cała czarna orientka – to był unikat.
Pani dr Dominika, która pomogła nam w tej ostatniej drodze, powiedziała mi na koniec, że jeżeli bym chciała – a mam się nad tym zastanowić, bo ona wie, że moment nie jest najlepszy – to może przesłać mi zdjęcia czarnej koteczki orientalnej, którą chce oddać jej koleżanka, również weterynarz. Uszom nie wierzyłam, jak to ODDAĆ?! Dr Dominika powiedziała, że koleżanka likwiduje hodowlę orientów i została jej siedmiomiesięczna już kotka z ostatniego miotu – nikt jej nie chce. Powiedziałam z marszu – cała we łzach – że chcę zobaczyć tę kotkę. Jak to nikt nie chce czarnego orienta?! Ja chcę!!!
„Najmarniejszy kot jest arcydziełem”. – Leonardo da Vinci
Słowo się rzekło. W sierpniu 2010 roku zostałam umówiona na spotkanie z dr Katarzyną na "oględziny" kotki, której nikt nie chciał nabyć, ponieważ – jak usłyszałam – jest specyficznego umaszczenia i ludzie nie chcą takich kotów. Niby w większości czarna, ale niestety pstrokata szylkretka. Z torby zostało wyciągnięte:  długie, przerażone, z rozcapierzonymi, patykowatymi łapami i strasznymi pazurami oraz wielkimi uszami, orientalne cudo o imieniu Death In Vegas, które ja z miejsca okrzyknęłam NOSTRA. Nie wierzyłam!!! I JAK TO NIKT JEJ NIE CHCIAŁ?! Jak spojrzałam w jej wystraszone i zdezorientowane guzikowe oczy, to wiedziałam, że ona jedzie ze mną. Będzie NASZA - Nostra. Za całe czypindziesiąt pe-el-enów kupiłam najbardziej niesamowitą kotkę na świecie!!! Mąż (już ex) skrzywił się na jej widok – że co to za garbaty i brzydki kot; po co nam drugi; dobrze Kirze będzie bez niej itd. Młode było w lekkim szoku… Kira również. Ale smoczycy w domu nikt nie ma, więc Młodemu się spodobało. Kirze mniej. Integracja i socjalizacja trwała długo. Ponad miesiąc… Nostra, zwana przez nas pieszczotliwie Trusią (bo to płochliwe, jak zajączek), początkowo skrywała się w łazience za szafką. Wychodziła w nocy jeść i pić, no i do kuwety. Ale przyszedł moment, że skusiło ją miękkie łóżko i zabawki. Oczywiście nie to, że od razu kolanka i przytulanki. Co to, to nie! Do dzisiaj jest płochliwa. Na ręce brać się nie daje, a jeżeli już to tylko na sekundę i ucieka. Śmiejemy się z Młodym, że to kot napodłogowy. Jest bardzo delikatna, subtelna, ostrożna i lękliwa. Skrywa wiele tajemnic. Jej zachowanie i jego powody do dziś pozostają dla mnie zagadką. Fakt, że z wiekiem staje się coraz bardziej ufna… Ale do takiego poddaństwa na mizianie, jakim charakteryzuje się Kira, daleko jej. Kira to prawdziwa maskotka, przytulak, rusek terrorysta, który potrafi doprowadzić do szewskiej pasji. A Nostra to jeden wielki spokój i mądrość. Niby młoda, a taka nestorka, jakby ją życie nie wiadomo jak doświadczyło. Ta mądrość z niej aż wyziera. To nie jest zwykły kot. Nawet nie da się porównać charakteru Kiry z charakterem Nostry. Tamta egzaltowana pieszczocha, a ta stateczna oaza spokoju.
„Kto posiada kota, nie musi się obawiać samotności”. – Daniel Defoe
Teraz kiedy z racji życiowego wyboru oraz wieku Młodego, zdarza mi się często samej siedzieć w domu, mam czas na obserwację tych moich dziewczyn. Są różne… Łączy je wiele – potrafią przyjść i pocieszyć, rozbawić, utulić w chorobie. Fajnie jest, gdy kładą się obok, kiedy oglądam telewizję albo czytam. Dobijają się (znaczy Kira się dobija, Nostra kroczy za nią jak cień) do łazienki i towarzyszą w kąpieli. Nie pozwalają na samotność… Młody ma z nimi tak samo. Czasami mam wrażenie, że rozumieją wszystko, co się czuje, co się mówi. One są dla nas tajemnicą, my chyba dla nich żadną.
„Czas spędzony z kotami nigdy nie jest czasem straconym”. – Colette
Z pewnością.

Małgorzata Vel Gato

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.