niedziela, 27 kwietnia 2014

IV.004















 Rufus, Chili, Lulu i Penelopa

Kocham koty i dlatego postanowiłam wziąć udział w tej fajnej akcji. Mieszka z nami 16 kochanych łap, które dają nam radość każdego dnia. 
Pierwsze 4 łapy, przyjechały do nas z hodowli- jest to cudowny cętkowany kocurek benagalski, któremu daliśmy na imię Rufus. Okazał się on typowym przedstawicielem swojej rasy, super energicznym, ciekawskim i towarzyskim kotem. Przestaliśmy mu wystarczać, brak mu było kociego towarzystwa, więc upatrzyliśmy w pobliskiej wsi słodką, małą, rudą dziewczynkę. 
Chili okazała się cudowną przytulanką, kochającą wszystkie stworzenia na świecie i odpłaciła wielką miłością za wysiłek włożony w jej leczenie. Chilusia jest typowym kanapowcem, kochającym jedzenie i spanie, więc żeby Rufus jej nie zamęczył, przygarnęliśmy jeszcze jedną dziewczynkę.
Lulu znalazłam w internecie, ogłosiła ją przemiła Pani, która wcześniej dokarmiała ją na dworze przez kilka miesięcy. Kiedy kotka ośmieliła się, zabrała ją domu, doprowadziła do porządku, wysterylizowała i dała ogłoszenie. Już po naszej adopcji, dotarły do nas informacje o strasznych rzeczach, które ją wcześniej spotykały, między innymi podpalenie ogonka i pogryzienie przez psy. Patrząc na tę szczęśliwą i zrelaksowaną piękność, trudno uwierzyć w koszmar, który przeżyła. Długo ją leczyliśmy (miała nicienie podskórne) i pielęgnowaliśmy, kilka miesięcy trwało zanim na dobre nam zaufała, ale było warto. Uwielbiam teraz na nią patrzeć ze świadomością, że jest bezpieczna i nikt jej już nigdy nie skrzywdzi. 
Nasza wielka miłość do kotów, doprowadziła do kolejnej, co prawda nieplanowanej adopcji, której nigdy nie żałowałam. Nie jest to na razie formalna adopcja - jesteśmy domem tymczasowym, dla kotki odebranej z pseudohodowli w Jadwisinie. Adoptujemy ją formalnie po rozprawie, w której zostanie odebrana byłej właścicielce. Penelopka to słodki skarb o temperamencie dynamitu - trudno mi wyobrazić sobie, jak funkcjonowała ze swoją energią w domu, w którym było  ponad 70 kotów. Wszystkie żyły w strasznych warunkach, głodzone i stłoczone na jednym piętrze domu a postepowanie ich właścicielki wiele z nich przypłaciło życiem. Penelopka jest kotkiem ogromnie spragnionym ludzkiej miłości. Nie opuszcza nas nawet na krok, przesiaduje na kolankach i przytula się mrucząc do uszka. 
Przedstawiłam historię naszych kotów, żeby pokazać Wam, że warto pomagać. Często adopcje kotów są bardzo trudne, bo koty wymagają leczenia i ogromnej cierpliwości, ale odpłacają miłością tak wielką, że trudno ją opisać. Ja już nigdy nie kupię kota, pomimo tego, że Rufus jest cudowny, bo teraz wiem ile wspaniałych kotów na świecie, potrzebuje domów i ludzkiej miłości.

Beata Kloskowska

niedziela, 20 kwietnia 2014

IV.003














Error, czyli jak się żyje pod jednym dachem z kotem z „błędem”

Error nazywany również w zależności od sytuacji Erusiem, Erkiem, Erulkiem, bądź Errorinem i Eriksonem, jest kotem wyczekiwanym. To czekanie trwało w moim przypadku prawie 20 lat, ale w końcu się spełniło. Mam swojego kota i jest całym moim światem. Od początku wiedziałam, że będzie to kot z fundacji lub schroniska, czyli kot ze swoją historią i po przejściach, osobnik dorosły (bo takim trudniej znaleźć dom) i jak go już spotkam będę wiedzieć, że to ten jedyny. Po kilkumiesięcznych przeglądaniach stron fundacyjnych trafiłam na ogłoszenie o bezdomnym kocie znalezionych niedaleko naszego osiedla, który został odwieziony do poznańskiego schroniska i tam można było o niego pytać. Postanowiliśmy z mężem po niego pojechać. W schronisku okazało się, że kotek ma liczne choroby i leczenie potrwać może jeszcze kilka tygodni jeśli nie dłużej. Po krótkiej rozmowie ustaliliśmy, że nie chcemy już czekać i zobaczymy jakie koty znajdują się kociarni. Po wejściu do środka zatkało mnie wobec takiej ilości mruczków. To był 26 grudnia 2010 roku. Pierwszy dzień pracy schroniska po świętach Bożego Narodzenia. Naszą uwagę przykuły trzy osobniki. Czarny samiec z przetrąconą główką bardzo lgnący do człowieka, drobna przestraszona tricolorka oraz wielki białoszary misiu, który od samego wejścia trykał głową nasze łydki. Kiedy ten ostatni sam wskoczył na kolana męża i przytulił się pyszczkiem do jego twarzy sytuacja była jasna. On nas wybrał i nie można z tą decyzją polemizować. Bierzemy go! Umowę adopcyjną podpisywałam drżącą dłonią. To poważne zobowiązanie. Odtąd będziemy razem na dobre i na złe. Muszę dać mu wszystko co najlepsze, polepszyć jego byt i pozwolić zapomnieć o wszystkich złych przeżyciach. Dowiedzieliśmy się, że kocur trafił do schroniska z trójką rodzeństwa tuż po śmierci swojej opiekunki. Rodzeństwo rozeszło się jak ciepłe bułeczki, a jego nikt nie chciał. Kocur miał mały defekt – błąd – nie miał górnego kła przez co miał krzywy zgryz, a dolny kieł wbijał mu się w górną wargę tworząc czasami bolesną rankę. To nie było żadną przeszkodą dla nas. Był piękny, kochany i teraz już nasz. W naszym niedużym mieszkaniu poczuł się władcą terytorium od pierwszych chwil. Tuż po przywiezieniu go ufnie wywrócił się na grzbiet i dał brzuszek do głaskania, okazując nam wielkie zaufanie. Imię nadaliśmy mu bardzo szybko. Jakoś tak spontanicznie się zrodziło i jednym słowem określało kota, który ma mały błąd natury. Error to było to właściwe słowo. Kocur szybko zrozumiał, że to jego nowe imię i reaguje na nie za każdym razem, gdy ktoś je wypowie. Przez pierwsze miesiące głównie odsypiał i nadrabiał nieposkromionym apetytem schroniskowy czas. Zaczynaliśmy się poznawać. 

Od pierwszych chwil dokumentowałam zdjęciami pobyt kota z nami. Zaczęłam je wrzucać na swój blog, który już jakiś czas prowadziłam, a z czasem czułam niedosyt w kwestii pokazywania światu tych zdjęć i założyłam mu fanpage na Facebooku. To jest do dziś doskonały pretekst, aby fotografować go niemal w każdej sytuacji. Error to miłośnik drobiu (każda karma o tym smaku wygrywa z innymi) i wszelakich wędek, bądź zabawek ze sznurkami i piórkami. Jest też maniakiem siedzenia w zabezpieczonych siatką oknach. Może tak godzinami. Ma charakterek i kiedy czegoś nie chce szybko daje o tym znać ostrzegawczym uderzeniem łapek (bez pazurków), czy złapaniem zębami. Jest mistrzem drzemek w przedziwnych pozach oraz ma szeroki wachlarz min. Jest bardzo rozgadany. Spectrum słów i dźwięków ma ogromne. Niestety już w drugim roku od przybycia do nas poważnie zachorował na częstą kocią przypadłość – tzw. syndrom urologiczny. Odtąd gabinety weterynaryjne stały się naszym drugim domem. Jego przypadek okazał się bardzo trudnym i opornym w leczeniu. Wspomagaliśmy jego zdrowienie wizytą zoopsychologa i behawiorysty, który zostawił nam liczne wytyczne mogące kotu pomóc. Ponad półtoraroczna walka o zdrowie przyniosła w marcu br. pierwszy dobry wynik moczu. Naszej radości nie było końca. 

Error jest kocurem lgnącym do ludzi. Każdy gość w domu jest witany już przy drzwiach i zawsze chętnie widziany. Latem zabieramy go ze sobą na działkę pod miastem. Jednak zawsze jest wtedy na długiej smyczy i nie tracimy go z oczu. Był też z nami jeden raz nad polskim morzem. Traktujemy go jak członka rodziny i każdy kto miał z nim styczność jest pod jego urokiem. Kiedy ktoś pyta skąd wzięliśmy tak pięknego i cudownego charakterem kota z dumą odpowiadam, że takie koty to tylko w poznańskim schronisku można znaleźć. Kiedy jest okazja namawiam ludzi do adopcji zwierząt bezdomnych, zwłaszcza adopcji osobników dorosłych, bo każdy chce kociaka, a te starsze cieszą się mniejszym zainteresowanym. A my podkreślamy, że dorosły kot to jest właśnie to. 
Monika Śniedziewska-Lerczak

sobota, 5 kwietnia 2014

IV.002







Trzy kudłacze i dwa człowieki 


Czarna, Nakrapiana, Fado, Iwona i Krzysiek to cały nasz skład. Każdy z naszych podopiecznych ma inną historię:

Czarnulka trafiła do mnie zanim poznałam Krzyśka, ba! zanim w ogóle do stolicy przyjechałam. Znalazłam ją jako tygodniowe kocie. W zasadzie to sama się znalazła. W sobotni poranek, gdy weszłam do garażu usłyszałam okrutne miauczenie. Przeszukałam calutki garaż, ale kota poza tym, że słychać, to ani śladu. Tata znalazł źródło kociego nieszczęścia, a raczej dwa źródła. Nasza czarnula siedziała w kącie garażu wciśnięta między opony, a pod maską samochodu wydzierała się wniebogłosy połowę mniejsza siostrzyczka. Niestety mniejsza kotka była ciężko chora i nie udało się jej uratować, za to Czarna zamieszkała "tymczasowo" u nas. Kotę wykarmiłam i wyrosła na piękną damę - wredną damę. To było 6 lat temu.

Nakrapiana trafiła do nas (do mnie i Krzycha) prawie cztery lata temu. Adoptowaliśmy ją od świetnych dziewczyn, które regularnie odratowują kociaku na jednym z warszawskich osiedli. To najbardziej rozgadane kocie jakie znam. Drze się o wszystko: żeby dać jeść, żeby dać wody, żeby głaskać, żeby poklepać, żeby nie głaskać, ale podrapać, żeby nie drapać, że pies się na nią patrzy... Serio. Niemiłosiernie irytująca, a przy tym permanentnie mrucząca. Nie da się jej nie kochać.

Fado, oszołom nad oszołomy. Bezwzględnie wpatrzony w swoich człowieków, za cwany żeby dać się tresować "jak border" (tak sobie to cały czasz tłumaczę). Za żarcie zrobi wiele, z kotami się wychował - jest najmłodszy w stadzie, ma niecałe 3 lata. Ulubione zajęcie poza beztroskim galopowaniem po polach i lasach to przeżuwanie Nakrapianej - która sama potrafi się mu nadstawić.

Zasadniczo w domu mamy wesoło.

wtorek, 1 kwietnia 2014

IV.001












Jak poznałem naszą matkę – czyli historia czterech kotów i dwojga ludzi, niekoniecznie po kolei.


Trochę szumu, zdecydowanie za dużo światła, pudełko, tup tup tup i drzwi. Drzwi otworzyła ona, moja nowa matka. Przynieśli mnie do niej dobrzy ludzie, jak miałem niewiele ponad tydzień, było ciepłe sierpniowe popołudnie i jedyne, o czym myślałem wtedy i jeszcze przez kilka kolejnych tygodni to ciepła butla z kocim mlekiem - tak mógłby zacząć opowieść o swoim kocim życiu Smok. Nasza kocia historia zaczyna się od niego, bo nie poznalibyśmy fantastycznych zakoconych ludzi, nie dołączylibyśmy do akcji Mój kot ma dom, gdyby nie historia Smoka. Mimo że nie był naszym pierwszy kotem, to on zaczął nowy etap naszego życia. Etap celebrykotów. 

Smok był drugim kotem w naszym domu, gdy do nas przyszedł, miał niewiele ponad tydzień, a z nami mieszkała już starsza pani o imieniu Beci. Smok szybko się przekonał że Beci to bestia wcielona (imię zobowiązuje, Beci to tak naprawdę Behemot), zamiast doznać olśnienia, instynktu macierzyńskiego tak jak w duchu marzyło się SmoczejMatce, Beci przez kilka tygodni Smoka traktowała jako największego wroga, prychając i pacając, ewentualnie pacając bez prychania. 

Matka która od pojawienia się Smoka zaczęła dziwnie spędzać weekendy – na łapaniu kotów, niecałe dwa miesiące później do domu przyniosła Świnkę – jak się potem zaczęliśmy domyślać, rodzoną siostrę Smoka. Historia pojawienia się Świnki, nasze przypuszczenia dlaczego Smok do nas trafił w tak młodym wieku, i wszystkie domysły o ich bliskim pokrewieństwie zajęłyby pewnie dobrych kilka notek blogowych, lub nawet pół książki, pozostawimy to więc, przynajmniej na razie, jako naszą tajemnicę. 

Gdy cała trójka przyzwyczaiła się już do swojego życia razem, Matka znów coś zniosła do domu, tym razem za sprawą Ojca, który powiedział stojąc nad małym Rychem ganiającym po podwórku wraz z innymi wolnożyjącymi kotami “a co tam, możemy go wziąć na tymczas”, szybko okazało się, że matka “na tymczas” się nie nadaje, że ona na zawsze albo wcale. I tak właśnie w naszym życiu na zawsze pojawił się Rych. Kot nie kot, bo to raczej pies, albo mysz, ciągle to ustalamy. Rych nie dał na siebie prychać, nie pozwolił się też pacać, zdobył serca i ludzi i kotów bezgraniczną miłością, gdy ktoś na Rycha próbował prychać, ten zaczynał się miziać, albo po prostu, siłą się przytulał. I tak żyjemy w szóstkę, na jednej kanapie, dwoje ludzi, cztery koty, cztery kolana do zajęcia i cztery dłonie do głaskania. Układ idealny.

Cała czwórka potrzebowała chwili żeby się do siebie przyzwyczaić, gdy już to się stało okazało się że są super dużyną, razem śpią, razem pilnują Matki w wannie, razem się bawią i razem rozrabiają.
Kasia, Kuba, Beci, Świnek, Smok i Ryszard Myszard